Zwykle tłumaczy się to fundamentalizmem religijnym, irracjonalizmem czy biedą, która zmusza chorych do posiłkowania się domowymi kuracjami. Tymczasem między bogatym mieszkańcem dużego miasta, który codziennie dba o swoje zdrowie, chodząc na siłownię, połykając drogie suplementy diety czy zapewniając sobie profilaktyczne tomografie, a ubogą matką, która „chroni” dziecko przed szczepionkami, zaś jego alergię „leczy” kryształami, nie ma aż takiej różnicy. Choć brzmi to dziwnie, oboje są w znacznej mierze gorliwymi wyznawcami biowładzy, która opanowuje społeczeństwa od XIX w. i wyznacza nowe standardy myślenia o swoim zdrowiu i szczęściu.
Nowoczesna praktyka medyczna
Biowładza to jedna z trzech współistniejących form władzy, które opisał Michel Foucault. Co w niej było nowego? Spójrzmy na przykład. W pewnym okresie rozwinął się ruch filantropijny, który starał się ratować „upadłe panny” – czyli niezamężne samotne matki – przed losem „ulicznic”. Dlaczego stateczni obywatele poświęcali czas i środki na te działania? Otóż zaczęto dbać o dobro populacji, której jakoby grozić miała degeneracja. Umieszczenie samotnej matki w specjalnym domu, gdzie nauczy się przydatnych mężatce umiejętności (gotowania, szycia, podstaw higieny), oraz zapewnienie jej posagu pozwalało „odzyskać” dla „normalnego” społeczeństwa i kobietę, i dziecko, a także zapewnić narodziny kolejnych obywateli. Biowładza szerzyła się zarówno przez działania państwa, jak i obywateli, chcących pomagać innym (filantropia), a także w nowy sposób zadbać o własne zdrowie i szczęście.
Nowa forma władzy wymagała nowatorskich technik rządzenia. Społeczny dobrobyt nie był tak łatwo uchwytny, jak wcześniej, gdy wyrażał się dobrami naturalnymi, bydłem, podatkami czy posłusznymi i pracowitymi ludźmi. Można go było uchwycić dzięki zastosowaniu narzędzi statystyki, która zaczęła się dynamicznie rozwijać. Okazało się, że czasami działania, które mogły szkodzić jednostce, były niezbędne dla dobra całej populacji. Przykładem takiego nowego narzędzia władzy jest szczepionka, która służy – jak to ujął Foucault – zarządzaniu populacją przez śmiertelność. Celem szczepień jest uzyskanie odporności populacyjnej. Części mieszkańców nie są one potrzebne, bo mają wrodzoną odporność. Inni mogą w wyniku podania biopreparatu umrzeć. Są to jednak nieistotne statystycznie marginesy.
Między bogatym mieszkańcem miasta, który dba o swoje zdrowie, chodząc na siłownię czy połykając suplementy diety, a ubogą matką, która „chroni” dziecko przed szczepionkami, zaś jego alergię „leczy” kryształami, nie ma aż takiej różnicy. | Lech M. Nijakowski
Biowładza jest jednak tak silna nie dlatego, że stoi za nią mocarne państwo. Karanie czy dyscyplinowanie obywateli nie jest wcale najskuteczniejszą metodą władzy. Współcześnie to troska każdego obywatela o swoje własne zdrowie i szczęście zapewnia jej reprodukowanie. Różnorodne „techniki siebie” – jak je określa Foucault – są najskuteczniejszym sposobem utrzymywania się status quo. Pozwalają one „jednostkom dokonywać, za pomocą własnych środków bądź przy pomocy innych, pewnych operacji na własnych ciałach oraz duszach, myślach, zachowaniu, sposobie bycia, operacji, których celem jest przekształcenie siebie tak, by osiągnąć pewien stan szczęścia, czystości, mądrości, doskonałości czy nieśmiertelności” [1].
Kluczowym pojęciem jest w tej perspektywie „normalizacja”. To technologia władzy, która poprzez oparte na statystyce metody badania i mierzenia populacji dostarcza norm związanych w społecznej świadomości ze zdrowiem i pożądanych przez jednostki jako osobniczy ideał. Karą za odbieganie od normy jest choroba (np. na skutek zbyt dużej zawartości „złego” cholesterolu we krwi) lub wstyd (np. ze względu na nadwagę lub niewyrobioną muskulaturę).
Społeczeństwo ryzyka zdrowotnego
Dziś biowładza przejawia się w formach, o których Foucaultowi się nie śniło. Przede wszystkim obserwujemy nieustający postęp medykalizacji. Poprzez ten proces aspekty życia, które do niedawna znajdowały się poza władzą medycyny, są konstytuowane jako problemy medyczne. Przykładem jest odkrywanie nowych chorób, wcześniej ujmowanych w perspektywie dyskursu moralnego czy pedagogicznego: PTSD (Post-Traumatic Stress Disorder), PMS (Premenstrual Syndrome) czy ADHD (Attention Deficit Hyperactivity Disorder). Rozwinął się złożony „kompleks medyczno-przemysłowy”, w ramach którego źródłem innowacji medycznej są nastawione na zysk korporacje. W coraz większym stopniu praktyki medyczne powiązane są z nowoczesną infrastrukturą i zaawansowanymi urządzeniami badawczymi i diagnostycznymi [2]. Sprawia to, że praktyka medyczna staje się coraz mniej zrozumiała dla większości pacjentów, zaś ideologiczna władza lekarza w stosunkach z pacjentem rośnie niepomiernie.
Zdrowie stało się dziś moralnym zobowiązaniem. Nie wystarczy leczyć się wtedy, gdy dopada nas choroba, czasowo wytrącając z roli produktywnego obywatela. O zdrowie trzeba nieustannie dbać, zarządzać nim, troszczyć się o siebie i bliskich. A to wobec złożoności dzisiejszego świata oznacza w coraz większym stopniu odwoływanie się do wiedzy eksperckiej. Tylko za kim podążać w czasach wielogłosu, wzmaganego przez internetowe portale zdrowotne czy popularne poradniki na każdy temat? Jakimi kryteriami się kierować? Nie sądźmy, że potulnie słuchając naszego lekarza, jesteśmy o wiele bardziej racjonalni niż ci, którzy sięgają po porady babci, szamana czy uzdrowiciela. W większości przypadków łączy nas kryterium autorytetu.
Praktyka medyczna staje się coraz mniej zrozumiała dla większości pacjentów, zaś ideologiczna władza lekarza w stosunkach z pacjentem rośnie niepomiernie. | Lech M. Nijakowski
Nie mając dostatecznej wiedzy fachowej, skazani jesteśmy na tych, którzy – w ramach różnych systemów wiedzy – przedstawiają się jako fachowcy. Wobec pojawiających się trudności (nieskuteczności terapii lub wręcz szkód, które powoduje), jedna osoba zasięgnie opinii kolejnego lekarza, a inna poszuka wsparcia poza powszechnie uznawanym systemem medycznym. Oczywiście, ci pierwsi zwykle żyją dłużej. Ale obie strony kierują się tym samym – dążą do zdrowia i szczęścia, starają się stosować do często niezrozumiałych wskazań specjalistów i zdają się na nieprzejrzyste eksperckie systemy wiedzy.
Trudno powiedzieć, kto przede wszystkim ucieka się do alternatywnej medycyny – są to bowiem zarówno osoby o niskich zasobach kapitału kulturowego, jak i „bogaci, wykształceni, z dużych miast”, którzy rozbudowują repertuar swych działań prozdrowotnych. Wydaje się, że ci pierwsi dokonują wyboru radykalnego, zdając się na różnorodnych znachorów, a tych drugich stać – intelektualnie i finansowo – na łączenie praktyk należących do różnych systemów wiedzy.
To, co dzisiaj jawi się jako jaskrawa asymetria racjonalności, blednie, gdy spojrzymy na powikłaną historię medycyny. Wiele praktyk dziś uznawanych za dziwaczne lub szkodliwe, kiedyś było gorliwie stosowanych i zalecanych przez medyczne autorytety. Wystarczy przypomnieć o tym, z jaką ochotą stosowano terapie wibratorami, mające na celu walkę z „kobiecą histerią” [3] lub upuszczano krew (praktyka popularna do końca XIX w.), aby zachować równowagę humorów. Nie chodzi o to, aby deprecjonować medycynę. Raczej, aby wskazać, że pacjent często jest pozbawiony wiedzy niezbędnej do racjonalnego wyboru i musi zawierzyć lekarzowi. Nawet jeśli sam lekarz w coraz większym stopniu zależny jest od firm farmaceutycznych i ubezpieczeniowych [4].
W okowach biowładzy
Zamieszanie potęguje to, że oferta medycyny alternatywnej, postrzegana tradycyjnie jako konkurencja zachodniej medycyny, została włączona do zachodniego dyskursu biowładzy. Ostatnie dekady XX w. w USA to wzrost konsumpcji medycyny alternatywnej z 10,3 mld dolarów w 1993 r. do 27 mld w 1998 r. [5].
Biowładza kolonizuje kolejną praktykę troski o siebie, co prowadzi nie tylko do zwiększenia dochodów firm farmaceutycznych (to skutek mniej istotny), ale również do ograniczenia praktyk postępowania wobec siebie i sposobów wyobrażania sobie siebie, które mogłyby być podstawą stworzenia dyskursu alternatywnego wobec dyskursu biowładzy. Człowiek, sądząc na przykład, że rozwija własną duchowość, sięgając do praktyk medytacyjnych, mających wedle wyobrażeń ukutych w latach 60. „kontrkulturowy potencjał”, niepostrzeżenie otwiera drzwi dla jak najbardziej biomedycznej troski o siebie.
Alternatywne praktyki medyczne są bardziej przekonujące, pozwalają odnaleźć się ludziom zagubionym w nowoczesnym społeczeństwie ryzyka. | Lech M. Nijakowski
W tej perspektywie osoby uciekające przed oficjalnym systemem opieki zdrowotnej nie wyswobadzają się z okowów biowładzy. Troszczą się o siebie i bliskich przy pomocy alternatywnych systemów wiedzy. I nie wystarczy powiedzieć, że wobec trudności z dostępem do lekarza są to oferty bardziej dostępne i tańsze. Bywa i tak, że znachor wyciąga od zrozpaczonego rodzica ostatnie grosze. Te alternatywne praktyki medyczne są bardziej przekonujące, pozwalają odnaleźć się ludziom zagubionym w nowoczesnym społeczeństwie ryzyka, w którym coraz więcej zależy od zawodnej wiedzy eksperckiej.
Dobrym przykładem działania tego mechanizmu są ruchy antyszczepionkowe, w ramach których rodzice sprzeciwiają się aplikowaniu swoim pociechom szczepień ochronnych. Trudno się nie zgodzić z krytykami tego ruchu. To praktyka szkodliwa. Ale dyskurs, którym posługują się przeciwnicy szczepionek, pełen jest strategii dyskursywnych właściwych biowładzy. Rodzice ci nie sprzeciwiają się nowoczesności czy zachodniej medycynie w ogóle. W imię troski o zdrowie swych dzieci chcą je uchronić przed negatywnymi następstwami szczepień, za które uznają np. autyzm. Strona o uroczej nazwie „Szczepionkowe ludobójstwo” ostrzega:
„Nie wierz kłamliwym statystykom badaczy sponsorowanych przez koncerny. Tacy pseudonaukowcy, czerpiący dane od zaślepionych lekarzy, bezkrytycznie wierzących w same zalety szczepień, nigdy nie widzą jakiegokolwiek związku między chorobą a szczepieniem. Wszystko dlatego, że są błędnie nauczeni, że szczepionki szkodzić nie mogą z definicji (a jeśli już, to „raz na milion”). Wierz relacjom rodziców, bo nikt bardziej od nich nie kocha ich własnych dzieci!”.
Z drugiej strony znajdujemy przykłady oddolnych ruchów, w których rodzice domagają się nowych szczepień. W Polsce dotyczy to zwłaszcza szczepień przeciwko meningokokom, które mogą wywołać posocznicę (sepsę). W tym wypadku rodzice oskarżają państwo o lekceważenie zdrowia dzieci do czasu, gdy liczba zachorowań nie osiąga poziomu epidemii. Z pozoru dwie przeciwstawne grupy rodziców. W istocie zaś dwie alternatywne strategie dbałości o zdrowie i szczęście rodziny.
* * *
Nie nawołuję do refundowania przez NFZ wizyt u znachorów. Starałem się raczej pokazać głębokie źródła poszukiwania opieki zdrowotnej w alternatywnych systemach medycznych. Nie wystarczy osób z nich korzystających uznać za irracjonalne i np. pozbawić władzy rodzicielskiej. Publiczna opieka zdrowotna wymaga nie tylko reform związanych z jej finansowaniem czy ułatwieniem dostępu pacjenta do specjalisty. Trzeba również zadbać o legitymizację wiedzy medycznej w oczach osób, które ze szkodą dla siebie i bliskich uciekają się do pomocy znachorów. Bez wątpienia jedną ze skuteczniejszych strategii jest właściwa edukacja w szkołach powszechnych, gdzie należy pokazywać związki odkryć nauk przyrodniczych z życiem codziennym, w tym dbaniem o własne zdrowie i bezpieczeństwo. Dzięki temu obywatele będą mogli w sposób bardziej odpowiedzialny kształtować swoje życie.
Przypisy:
[1] M. Foucault, „Techniki siebie”, [w:] tenże, „Filozofia, historia, polityka. Wybór pism”, przeł. D. Leszczyński, L. Rasiński, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa-Wrocław 2000, s. 249.
[2] A.E. Clarke, J.K. Shim, L. Mamo, J.R. Fosket, J.R. Fishman, „Biomedicalization: Technoscientific Transformations of Health, Illness, and U.S. Biomedicine”, „American Sociological Review”, Vol. 68, No. 2., 2003, s. 161–194.
[3] R.P. Maines, „Technologia orgazmu. Histeria, wibrator i zaspokojenie seksualne kobiety”, przeł. M. Madej, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2011.
[4] N. Rose, „The Politics of Life Itself”, Princeton University Press, Princeton, Oxford 2007, s. 11.
[5] A.E. Clarke; J.K. Shim; L. Mamo; J.R. Fosket; J.R. Fishman, „Biomedicalization…”, s. 179.