Załóżmy, że jestem chora na raka. Czy mam prawo, kierując się informacjami zawartymi choćby na tej stronie, zrezygnować z chemioterapii i zrobić sobie ranę w nodze, aby napakować do niej ciecierzycy i czosnku, licząc na to, że to mnie uzdrowi? Mam prawo.

Czy mam prawo zamiast leków przepisanych przez lekarza, zażyć grzybka tybetańskiego? Mam prawo.

Czy mam prawo prowadzić stronę internetową, na której napiszę, że zamiast słuchać zaleceń lekarzy, lepiej jeść pestki moreli? Mam prawo.

Czy mam prawo odmówić transfuzji krwi, bo wierzę, że wraz z krwią stracę duszę i z tego powodu, niejako na własne życzenie, umrę? Mam prawo.

1_Wstępniak i Kaczmarek
Autorka: Marta Zawierucha

W państwie liberalnym ludzie mają prawo wierzyć w co chcą, myśleć co chcą i mówić co chcą, dopóki nie łamią praw innych osób. A to znaczy, że wolno im pleść bzdury i szkodzić samym sobie – mogą wierzyć w uzdrawianie modlitwą lub w zbawczą moc zielonej herbaty. Nie mają obowiązku się leczyć i nie muszą być posłuszni lekarzom, nawet jeśli ci chcą dla nich jak najlepiej. Nie wszystko, co jest dozwolone, musi być dobre i prawdziwe. Skoro ludzie mogą decydować o własnym życiu – mogą też dokonywać głupich wyborów.

Ludzie nie mają obowiązku się leczyć i nie muszą być posłuszni lekarzom, nawet jeśli ci chcą dla nich jak najlepiej. | Emilia Kaczmarek

Oczywiście prawa te nie obowiązują wszystkich i nie działają w każdej sytuacji. Przysługują jedynie nieubezwłasnowolnionym dorosłym i dotyczą wyłącznie decyzji podejmowanych we własnym imieniu. Jeśli nie zaszczepię mojego dziecka obowiązkową szczepionką, bo wierzę, że spowoduje ona autyzm – słusznie zapłacę karę. Jeśli jestem świadkiem Jehowy i nie chcę poddać dziecka ratującej życie transfuzji krwi – mogę na czas zabiegu stracić prawa rodzicielskie. Jeśli jestem chora na ebolę, ale nie chcę spędzić ostatnich chwil w szpitalu – lekarze mogą zatrzymać mnie w izolatce siłą. We wszystkich tych sytuacjach moja decyzja naraża na krzywdę nie tylko mnie, ale także inne osoby. A wolność jednych nie powinna być realizowana kosztem wolności innych.

Klienci znachorów samodzielnie wybierają, kogo obdarzą zaufaniem i ponoszą konsekwencje własnych decyzji. Nie można zmuszać ludzi do tego, by leczyli się w ten, a nie inny sposób, nie da się ich też zmusić, by uwierzyli w skuteczność medycyny konwencjonalnej. Ale czy sami znachorzy mają prawo korzystać z ludzkiej naiwności?

Boży Człowiek z Nowego Sącza i inni

W lecie 2014 r. znachor z Nowego Sącza, nazywany Bożym Człowiekiem, został oskarżony o przyczynienie się do śmierci półrocznego dziecka, ponieważ, jak zeznali jego rodzice, namówił ich do karmienia go wyłącznie wodą i kozim mlekiem.

Mężczyzna od wielu lat świadczy usługi paramedyczne, był już wcześniej dwukrotnie podejrzewany o doprowadzenie do śmierci swoich „pacjentów” (pięcioletniego chłopca oraz dorosłego mężczyzny). Dlaczego do tej pory pozostawał bezkarny? Czy polskie prawo w zbyt małym stopniu chroni pacjentów przed znachorami?

Problemem nie jest samo prawo, ale jego przestrzeganie. Udzielanie świadczeń zdrowotnych bez odpowiednich uprawnień jest w Polsce karalne (grozi za nie kara grzywny). A jeśli za takie „leczenie” pobiera się pieniądze – znachorowi lub znachorce grozi do roku więzienia. Mimo to, przeglądając strony internetowe, można odnieść wrażenie, że znachorstwo to profesja legalna i popularna. Na stronie internetowej pana Stanisława z Otwocka oferowana jest pomoc w walce z rakiem, można na niej znaleźć także ostrzeżenia przed chemioterapią: „W żadnym wypadku nie można poddać się leczeniu opartemu na założeniach medycyny naturalnej i w tym samym czasie lub tuż po jego zakończeniu poddać się chemio- lub radioterapii (…). W momencie, gdy organizm podlega procesowi regeneracji i intensywnemu procesowi samouzdrawiania toksyczna chemioterapia, czy też radioterapia, może okazać się śmiertelna”. Pan Stanisław opisuje również metodę NIA  (ang. Neutral Infection Absorption, polegającą na wciskaniu czosnku w zrobioną specjalnie w tym celu ranę).

Klienci znachorów sami wybierają, kogo obdarzają zaufaniem i ponoszą konsekwencje własnych decyzji. | Emilia Kaczmarek

Na stronie o sugestywnej nazwie „leczenieraka.blogspot.com” można znaleźć wiele cennych porad. Na przykład na pytanie o najskuteczniejszą metodę walki z nowotworem pada odpowiedź, że w pierwszej kolejności należy sprawdzić… cieki wodne we własnym domu. Autorzy zachęcają do korzystania z ich wiedzy i informacji za opłatą (np. w formie zakupu pewnych preparatów) – jednocześnie zastrzegając, że ich pomoc nie jest poradą medyczną i ma charakter czysto informacyjny.

Skutek jest taki, że chociaż znachorstwo jest karalne, rzadko bywa karane. Do spraw sądowych dochodzi najczęściej dopiero wtedy, gdy ktoś oskarży znachora o oszustwo, doprowadzenie do uszczerbku na zdrowiu lub do śmierci pacjenta. Nawet wtedy jednak znachorzy często unikają wyroków. Bożego Człowieka z Nowego Sącza chroni nieudolność śledczych, którym trudno jest udowodnić, że jego działalność jest „udzielaniem świadczeń zdrowotnych w celu osiągnięcia korzyści majątkowej”. Problemem są też sami „pacjenci”. Apele prokuratury do byłych klientów znachora przynoszą słaby skutek. Ci, którzy już w niego nie wierzą, zapewne wstydzą się swojej dawnej naiwności. Jego zwolennicy z kolei zeznają, że nie „leczył” ludzi, tylko im „pomagał” i nie pobierał opłat, tylko przyjmował pieniądze jako wyraz wdzięczności.

Jeśli ofiarą porad znachorów padają dzieci, odpowiedzialność prawną ponoszą najczęściej ich rodzice, którzy porad tych posłuchali. Być może będzie tak i w przypadku z Nowego Sącza, choć sprawa jeszcze się toczy.

Komu zaufać?

Popularność medycyny alternatywnej nie bierze się znikąd. Fascynacja „naturalnymi metodami” nie dotyczy wyłącznie ubogich i niewykształconych ludzi, których łatwo oszukać czy zmanipulować, czerpiąc korzyści z ich desperacji. Medycyna komplementarna odpowiada na realne potrzeby pacjentów, którzy mają dość paternalistycznego traktowania przez profesjonalnych lekarzy. Wolą zaufać własnej, zaczerpniętej z różnych źródeł „wiedzy”, niż ekspertom, którzy notorycznie łamią prawo pacjenta do uzyskania wyczerpującej i zrozumiałej informacji o własnym stanie zdrowia i proponowanych metodach leczenia. Lekarz, który w czasie wizyty patrzy w monitor, zwraca się do pacjenta per „niech siada, rozbiera się”, a potem bez słowa wypisuje recepty zazwyczaj nieczytelnym charakterem pisma, może zrobić wrażenie większego „szarlatana” niż słuchający z uwagą i troskliwy znachor. Wiele z argumentów zwolenników medycyny alternatywnej – np. te mówiące o szkodliwości szczepionek (no bo jakim prawem wstrzykiwanie patogenów może być zdrowe?!) czy toksyczności chemioterapii (w końcu to trucie chorego organizmu, który potrzebuje regeneracji!) – przemawia do zdrowego rozsądku pacjentów.

Chociaż znachorstwo jest karalne, rzadko bywa karane. | Emilia Kaczmarek

Zdarza się i tak, że paramedycyną parają się sami lekarze. Taka sytuacja łamie fundamentalne zasady etyki zawodowej, ponieważ zgodnie z art. 57 Kodeksu Etyki Lekarskiej: „Lekarzowi nie wolno posługiwać się metodami uznanymi przez naukę za szkodliwe, bezwartościowe lub nie zweryfikowanymi naukowo. Nie wolno mu także współdziałać z osobami zajmującymi się leczeniem, a nie posiadającymi do tego uprawnień”. Jednocześnie jednak lekarzowi, który praktykuje medycynę alternatywną, grozi co najwyżej utrata prawa do wykonywania zawodu – dopóki nie doprowadzi do krzywdy pacjenta nie ponosi odpowiedzialności karnej.

Lekarze-znachorzy, lekarze stawiający błędne diagnozy, wreszcie lekarze na usługach firm farmaceutycznych – skąd pacjenci mają wiedzieć komu zaufać? Poziom trudności i złożoności współczesnej wiedzy powoduje, że zwykły człowiek nie jest w stanie jej zweryfikować. Ostatecznie musimy wybrać, kogo obdarzymy zaufaniem – Światową Organizację Zdrowia czy sąsiada znachora. Większość metod leczniczych medycyny alternatywnej teoretycznie może być skuteczna – problem polega na tym, że nikt tej skuteczności nie zbadał w sposób spełniający rygorystyczne wymogi współczesnej nauki.

Oparcie się na takich metodach wydaje się więc wielce ryzykowne. Bywało jednak i tak, że leki, które zostały dopuszczone do obrotu, okazywały się szkodliwe dla pacjentów (np. obecny w licznych środkach przeciwbólowych talidomid, który spowodował uszkodzenia płodów lub poronienia u tysięcy pacjentek pod koniec lat 50., czy wycofany z obrotu w 2004 roku lek Vioxx, który radykalnie zwiększał ryzyko zawału serca). Jednak uleganie teoriom spiskowym, wiara w to, że wszyscy lekarze kłamią, również nie daje dobrego wyjścia z tej sytuacji. Medycyna konwencjonalna pozostaje najbardziej godną zaufania metodą leczenia, co nie oznacza, że należy zignorować nadużycia firm farmaceutycznych czy przestać ścigać nieuczciwych lekarzy.

*

Czy zatem mam prawo leczyć siebie tak, jak chcę, dzielić się swoim doświadczeniem i dawać innym porady od serca? Tak, jednak jeśli nie jestem lekarzem, nie mam prawa leczyć innych ludzi. Tyle o prawach, a co na to wszystko etyka? Z pewnością nie każdy znachor jest podłym cynikiem z premedytacją oszukującym swoich „pacjentów”. Wielu krzewicieli medycyny alternatywnej jest przekonanych o prawdziwości głoszonej przez nich „wiedzy”, a nawet autentycznie wierzy we własne medyczne „zdolności”. Ile pychy trzeba jednak w sobie mieć, aby – nie będąc lekarzem – igrać z cudzym życiem i zdrowiem, zarabiać na chorobie drugiego człowieka?