Spodobał mi się – przyznaję – dość absurdalny performance lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego, którzy zgłosili na policję zaginięcie pani Ewy Kopacz. Chcą się z nią skontaktować od początku roku, tymczasem Ewa Kopacz nie daje znaku życia. Wiadomo, że w geście pozostających w sporze z rządem lekarzy jest czysta prowokacja, ale prawdą jest, że ostatnią zauważoną szerzej aktywność pani premier odnotowano, gdy ukazał się świąteczny numer czasopisma „Viva”, a w nim skąpany w pastelach wywiad z szefową rządu.

Jego echa nie milkną do dzisiaj. Najpierw dlatego, że wyglądał jak ustawka w rodzaju tych, z których słyną tabloidy. Zazwyczaj owe ustawki dotyczą tak zwanych celebrytów, chcących kontrolować wszystko, co piszą o nich poczytne tytuły. Zamiast więc pilnować się na każdym kroku i co chwilę zerkać, czy zza krzaka nie wygląda złośliwy obiektyw aparatu, informują paparazzich, że o tej i o tej godzinie, tego i tego dnia wybierają się na pobliski bazarek. Nie jadą tam wystawną limuzyną, ale z torbą w ręku dreptają piechotą. Na bazarku zaś na zaprzyjaźnionym straganie kupują pomidory i ogórki. Potem zaś sami, uginając się pod ciężarem zakupów, niosą to wszystko do domu. I wzruszająca opowieść na miarę naszych czasów gotowa. Gwiazda i owszem, a przecież taki dobry, taki zwyczajny człowiek. Sama kupuje pomidory, zna panią z bazarku. Jak my wszyscy.

Ewa Kopacz zaprezentowała się w wywiadzie dla „Vivy” jako taka właśnie „gwiazda” z sąsiedztwa. Pani premier, a zwykła kobieta. Uwielbia siedzieć w domu, bardzo kocha córkę. I tak dalej, i tak dalej. Nie wypowiedzi szefowej Platformy Obywatelskiej zrobiły jednak burzę, a jej wizerunek. Ewa Kopacz próbuje dostosować swój image do stanowiska, raz wychodzi to lepiej, innym razem gorzej. Tym razem jednak poszaleli sobie graficy pisma. Dokładnie wiadomo, że dziś w programie zwanym Photoshop można zrobić wszystko. Pozbawić twarz zmarszczek, a sylwetkę kilogramów. Pracowałem kiedyś w podobnym piśmie i wiem, że niektóre gwiazdy wręcz się tego domagają. Tyle że one autoryzują swe sesje, podobnie jak wywiady. A tego zabrakło w otoczeniu pani premier, no i wyszło jak wyszło. Dość kompromitująco, bo podrasowana twarz to jedno, a wymienienie firm, których ubrania miała na sobie Kopacz, to coś znacznie grubszego kalibru. Sprzyjający PO Roman Giertych nazwał to lokowaniem produktu, ktoś mniej subtelny wyzwał szefową polskiego rządu od „reklamowego wieszaka”. Krótkowzroczność tych, którzy w Kancelarii Premiera odpowiadają za medialny odbiór szefowej, pobiła wszystkie rekordy. Jak dla mnie, rzecz niby drobna, a jednak kwalifikującą się do dymisji pani rzecznik i podległych jej osób.

Pierwszych sto dni gabinetu Ewy Kopacz zaczęło się dla niej fatalnie, potem premier nabrała wiatru w żagle. Ostatnio jednak – dłuższy już czas – znajduje się w przykrym impasie, co potęguje pogłoski o tym, że najpóźniej po wyborach parlamentarnych, a może już u startu kampanii, Platforma zdecyduje się na roszadę i na szefa rządu wystawi Grzegorza Schetynę albo Tomasza Siemoniaka. Występ w „Vivie” oraz świąteczny wywiad Kopacz z Agatą Młynarską w budowaniu jej pozycji na pewno nie pomaga. Obserwatorów zaś może wprawić w konsternację. Nie odmawiam Ewie Kopacz prawa do eksponowania swej szczerości, do podkreślania, że przede wszystkim jest zwyczajną kobietą, podobną do milionów Polek. Ale tak się składa, że od kilku miesięcy Ewa Kopacz nie jest zwyczajną Polką, albowiem jest premierem rządu. A od kogoś na takim stanowisku wypadałoby oczekiwać elementarnej powagi. Zamiast niej otrzymujemy gładkie słowa i wyretuszowane zdjęcia z „Vivy”…

Niewiele mnie też obchodzi, że unijna komisarz oraz była wicepremier Elżbieta Bieńkowska miewa z mężem kryzysy, uwielbia wyprzedaże, nie chodzi na zakupy z przyjaciółkami i nikomu nie pokazałaby się w sklepowej przymierzalni. Być może to fascynujące, ale w znikomym stopniu zajmuje mnie znajomość pani Bieńkowskiej z pewną kucharką oraz fakt, że czyta horoskopy i chadza do wróżki. Naprawdę, nie muszę tego o polskiej komisarz w UE wiedzieć i wcale nie chcę, by mi to opowiadała (nie chcę i nie czytam). Tymczasem niestrudzona „Viva” w kolejnym numerze przyniosła wywiad z byłą wicepremier, który wygląda tak, jakby Bieńkowska chciała przebić Kopacz. Trudno traktować go serio, a jednak trzeba, niestety. Panie mówią, a tym mówieniem dość niskie noty wystawiają klasie politycznej i samym sobie. Dlatego czasem lepiej, żeby milczały. Albo przynajmniej opierały się pokusie ocieplania swego wizerunku.

Dlatego w najmniejszym stopniu nie dziwi fala szyderstw, która po wywiadzie Bieńkowskiej zalała Twittera. Najbardziej rozbawił mnie wpis Michała Majewskiego z tygodnika „Wprost” o tym, że wejście do redakcji „Vivy” planuje Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, bowiem pismo ma w zanadrzu kolejne sesje i wywiady…