Nieco ponad 25 lat temu, Doris Marian Carlan, rumuński wojskowy w stopniu starszego sierżanta, spędził pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia w bardzo nietypowy sposób. Wraz z drugim żołnierzem skleconego naprędce plutonu egzekucyjnego strzelał do Nicolae Ceașuescu i jego żony Eleny. Historię Carlana, historię tamtych dni opisuje ciekawie krótki reportaż, przedrukowany niedawno przez dwutygodnik „Forum” („Zabiłem Geniusza Karpat”, nr 25/2014, 5–18.12.2014).

25 grudnia 1989 r. był w Rumunii łagodny, słoneczny, bezśnieżny. Carlan stacjonował w bazie wojskowej w miejscowości Botemi. Większość kolegów z jego oddziału została trzy dni wcześniej wysłana do Bukaresztu, by dołączyć się do walk, stając przeciwko władzy. Starszy sierżant pozostał na miejscu, będąc odpowiedzialnym przede wszystkim za… park samochodowy.

Tymczasem „geniusz Karpat” (jak określano Ceaușescu) został schwytany i uwięziony w koszarach w Tãrgoviste, niedaleko Botemi. Gdy do koszar przybył generał Victor Stãnculescu (jeden z głównych organizatorów politycznego przewrotu) postanowił, że dawny tyran wraz z małżonką zostanie osądzony i skazany na miejscu. Taka decyzja nie była oczywiście przypadkowa. Wpływowi ludzie ze stolicy chcieli załatwić w ten sposób swoje interesy. Długi publiczny proces skompromitowałby ustrój komunistyczny w Rumunii, włącznie z tymi jego przedstawicielami, którzy właśnie teraz – na drodze przewrotu – chcieli przejąć władzę. Dodatkowo, wciąż czynne były oddziały wierne staremu dyktatorowi. Wreszcie, liczono na to, że śmierć Ceauşescu pozwoli uspokoić nastroje społeczne, że zadziała w ten sposób efekt katharsis.

Carlan został wybrany do plutonu egzekucyjnego. „Dla 27-letniego sierżanta Geniusz Karpat był kiedyś bogiem, ale wtedy [25 grudnia 1989 r. – przyp. J.T.] uważał go już raczej za złodzieja, który wpędził kraj w nędzę. Kiedy jednak razem z dwoma innymi żołnierzami […] wydobywali z wnętrza pojazdu dyktatora i jego żonę, gdy ujrzał przed sobą Wodza bezradnego, nieogolonego, zdezorientowanego, z przekrzywioną futrzaną czapką na głowie i pobrudzoną koszulą, pomyślał, że tak wygląda zaszczute zwierzę. Poczuł nawet coś w rodzaju współczucia”.

Na sentymenty nie było jednak i nie mogło być miejsca. Po farsie procesu sądowego, zorganizowanej w ciasnym, zastawionym gęsto krzesłami pomieszczeniu, brutalny dyktator wraz z żoną zostali skazani na śmierć. Wyrok został wykonany natychmiast. Carlan wraz z drugim żołnierzem skrępowali Ceaușescu i jego żonę, postawili pod ścianą i zastrzelili. Carlanowi zablokowała się broń, zmienił więc magazynek i strzelał dalej.

Czytając ten minireportaż, nie mogłem oprzeć się dwóm wrażeniom. Po pierwsze, że tego typu „przyspieszanie” biegu wypadków, nie prowadzi nigdy do okiełznania demonów przeszłości. Za takim katharsis, wyładowaniem, eksplozją zawsze kryją się czyjeś interesy. I to o te interesy, a nie wyrównanie rachunków dziejowych krzywd tu chodzi. Tylko prawdziwy proces sądowy – z całą jego rozciągłością w czasie, proceduralną ślamazarnością, nieuchronnymi kontrowersjami – może przyczynić się do zagojenia historycznych ran. Choć wzięty sam w sobie jest niewątpliwie bardziej ich rozdrapywaniem.

I drugie wrażenie, czy może raczej myśl: o tym, jak historia włącza zwykłych ludzi w swoje tryby; jak nieoczekiwanie, w ciągu zaledwie kilku godzin możemy zostać rzuceni w sam środek wiru wydarzeń. Jak sierżant Doris Marian Carlan, który w tak krótkim czasie z wojskowego odpowiedzialnego za bezpieczeństwo parku samochodowego w koszarach stał się członkiem plutonu egzekucyjnego, który rozstrzelał Nicolae Ceaușescu i jego żonę.