………………………………………………………………………………………………
Czytaj tekst Wojciecha Kacperskiego „Samochody w mieście”.
………………………………………………………………………………………………
Niedawne wybory samorządowe stały się okazją do prawdziwej licytacji na „antysamochodowe roszczenia”. Dominowało myślenie, które – upraszczając – sprowadza się do haseł: zamknąć, ograniczyć, wyrzucić.
To kardynalny błąd. Gdyby sprowadzić dyskusję do poziomu politycznego talk show, można by powiedzieć, że takie pomysły to wizje młodych, bogatych singli mieszkających w śródmieściu i niemających pojęcia o życiu, a przede wszystkim – o zasadach działania gospodarki. Z tych wypowiedzi wyłania się wizja miasta jako przestrzeni przeznaczonej wyłącznie do spacerów, wizyt w restauracji lub klubie, w której drogi służą do poruszania się na rowerach między kolejnymi wypożyczalniami jednośladów.
Problem jest jednak poważniejszy. Po pierwsze, miasto jest sferą, gdzie prowadzi się działalność gospodarczą: od biur przez sklepy do warsztatów samochodowych. To oczywiste: im większe miasto, tym więcej firm. Sami wybierając miejsce zamieszkania, kierujemy się m.in. dostępnością usług. W pierwszej kolejności myślimy o przedszkolu, szkole, przychodni, sklepach, restauracjach, kinie. A chwilę później analizujemy, gdzie znaleźć warsztat, gdzie jest myjnia, a gdzie – stacja paliw. Do funkcjonowania wszystkich tych podmiotów gospodarczych niezbędny jest ruch samochodów.
Więcej miejsc pracy oznacza większy ruch generowany przez firmy. Zanim zajmiemy się eliminowaniem pojazdów z przestrzeni publicznej, zastanówmy się, jak ono wpłynie na aktywność gospodarczą. | Artur Kiełbasiński
Po drugie, jednym z największych problemów społecznych naszego kraju jest bezrobocie (w tym bezrobocie młodych), a także rozszerzanie się prekariatu – klasy społecznej wykonującej dorywcze prace, pozbawionej życiowej stabilizacji, często o niewielkich dochodach. Niestety, bez ożywionej działalności gospodarczej, bez kolejnych firm, biur, warsztatów nie rozwiążemy tych problemów. Owa większa aktywność gospodarcza to nie tylko biuro i szerokopasmowy internet, lecz także większy ruch generowany przez firmy (a same dojazdy pracowników to tylko margines tego ruchu). Zanim więc zajmiemy się eliminowaniem pojazdów z przestrzeni publicznej, zastanówmy się, jak ono wpłynie na koniunkturę gospodarczą.
Po trzecie, demografia. Z uśmiechem patrzę na zdjęcia Roberta Biedronia, prezydenta Słupska, dojeżdżającego do pracy na rowerze – i nieco mu zazdroszczę tej możliwości. Ja jeszcze kilka lat temu co rano musiałem zapewnić „logistykę” transportu trójki dzieci do szkół i przedszkoli. Bez samochodu jest to skrajnie trudne, o ile w ogóle wykonalne, bo niemal niemożliwe do pogodzenia z praca zawodową. Często zirytowany słucham narzekań na rodziców wożących dzieci do przedszkoli w centrum. „Jakby nie można było zostawić w przedszkolu przy domu”, dodają „znawcy problemu”, zapominając przy tym, że polskie przedszkola zamyka się o 16.30 lub niewiele później. Pracujesz dłużej – musisz mieć przedszkole blisko miejsca pracy. Z kolei robienie zakupów dla dużej rodziny bez samochodu to przedsięwzięcie niemożliwe do realizacji. Dlatego, gdy postulujemy stałe ograniczanie ruchu samochodowego, wymierzamy cios w demografię, w plany rozwoju rodziny. Trzeba mieć tego świadomość.
Nie przedstawiajmy ruchu samochodowego jako bezwzględnego zła, niszczącego po kolei tkankę miejską, lokalne społeczności i ducha miasta. | Artur Kiełbasiński
Po czwarte, ekologia. W tym kontekście fragment „Samochodów w mieście” niezmiernie mnie ubawił. Otóż czytam tam zdanie po zdaniu: „a na wielu arteriach oczekują «zielonej fali», pozwalającej jechać im jeszcze szybciej. Dalsze zmiany ograniczające ruch samochodowy jednak nadejdą, a przynajmniej nadejść powinny, jeżeli chcemy przeciwdziałać wciąż pogarszającemu się stanowi czystości powietrza w naszych miastach”.
Autor tych słów przeszarżował. Zielona fala nie służy temu, aby jechać „jeszcze szybciej”, tylko temu, aby jechać płynniej. Jeśli miejski inżynier ustawi zieloną falę dla 70 km/h, to samochody pojadą z taką właśnie prędkością. Jeśli płynny będzie ruch 40 km/h, to kierowcy również się do tego dostosują. Jednocześnie ta płynność oznacza mniejsze zużycie paliwa, mniej hałasu, słowem – bardziej ekologiczną jazdę. Jeśli chcemy mieć czystsze miasta, wprowadzajmy zieloną falę. Nie wspominając już o tym, że o jakości powietrza realnie decyduje sposób ogrzewania preferowany w danym mieście. Samochody stanowią mniej istotny czynnik.
Na koniec uwaga najważniejsza. Przytoczone wyżej argumenty wcale nie oznaczają, że jestem zwolennikiem budowy dróg bez opamiętania i wpuszczania samochodów w każdą przestrzeń w obrębie miasta. Wyznaczajmy parkingi przy centrach komunikacyjnych, promując przesiadki do autobusów miejskich. Kreujmy politykę transportową poprzez świadomą politykę cenową. Twórzmy strefy ograniczonego ruchu albo ograniczonej prędkości. Nie przedstawiajmy jednak ruchu samochodowego jako bezwzględnego zła niszczącego po kolei tkankę miejską, lokalne społeczności i ducha miasta. Myślmy raczej o równoważeniu rozwoju, o kompromisach, a nie o miastach (prawie) bez samochodów. Bez nich, bez miejsc pracy, bez codziennej krzątaniny (także samochodowej) miasto istnieć nie będzie.