Nie zgadzam się z tym co mówisz,
ale oddam życie za to, żebyś mógł dalej robić z siebie dupka.
słowa przypisywane Oscarowi Wilde’owi
Atak terrorystyczny na redakcję francuskiego pisma satyrycznego „Charlie Hebdo” spowodował ogromne poruszenie w demokratycznych państwach na całym świecie. Efekt to nie tylko wielomilionowe marsze solidarności z ofiarami, ale też rozgorzałe na nowo dyskusje o roli politycznego islamu, o przyszłości społeczeństw wielokulturowych i przede wszystkim – o ogromnym znaczeniu wolności słowa dla cywilizacji europejskiej.
Mimo to wielu ludzi, w szczególności młodych, było bardzo zachowawczych w otwartym i jednoznacznym wyrażaniu solidarności z pomordowanymi rysownikami. Znany czeski teolog Tomáš Halik, potępiając akt brutalnej przemocy, nazwał po imieniu to, co zdaje się sądzić bardzo wielu ludzi: „Co mnie niepokoi, to próby czczenia ofiar jako symboli naszej kultury”.
„Brak szacunku dla drugiego człowieka jest głównym źródłem zła na tym świecie”; „to chamstwo i głupota. Nie widzę powodu, żeby popierać chamstwo i głupotę”; „wolność słowa nie może stać przed wolnością religijną”; „wiedzieli, że igrali z ogniem, to się doigrali”; „takie karykatury to nie jest prawdziwa wolność słowa”. Takich opinii, mimo zapewnień o potępieniu terroru, można było usłyszeć w dniach po zamachu mnóstwo. I to dość często od ludzi wykształconych, inteligentnych i obytych w świecie.
Stan, w którym nawet największa świętość nie jest prawnie wyjęta spod krytyki, w ostatecznym rozrachunku chroni nas wszystkich. | Hubert Czyżewski
W pewnym sensie doskonale te opinie rozumiem. Uważam, że większość obrazków publikowanych przez „Charlie Hebdo”, a ostatnio rozpowszechnianych w mediach, jest najzwyczajniej obrzydliwa i idiotyczna. Nie tylko mnie one nie śmieszą, ale w najbardziej wulgarny sposób godzą w wartości mi bardzo bliskie, a przez to ranią mnie bezpośrednio. Więcej: oburza mnie, że kogokolwiek mogą naprawdę śmieszyć.
Dlaczego więc warto walczyć o to, żeby ktoś mógł być obrzydliwym bałwanem? Dlaczego warto zadeklarować „jestem Charlie”?
Moim zdaniem są dwa główne powody. Stan, w którym nawet największa świętość nie jest prawnie wyjęta spod krytyki, w ostatecznym rozrachunku chroni nas wszystkich. Drugi powód, patetycznie rzecz nazywając, to „wolność” jako taka. Ale po kolei.
Warto odwrócić perspektywę, z której patrzymy na ten problem i zamiast bronić prawa satyryków do ostrej, nawet idiotycznej satyry, bronić prawa wszelkiej maści radykałów do głoszenia nawet najbardziej idiotycznych i złowrogich poglądów.
W lutym 1930 r., trzech poruczników niemieckiej Reichswehry: Richard Scheringer, Hanns Ludin i Hans Friedrich Wendt, zostało oskarżonych o rozpowszechnianie nazistowskiej propagandy wśród żołnierzy. Mimo że partia nazistowska była legalnie działającą organizacją polityczną i cieszyła się rosnącym poparciem, żołnierze w służbie czynnej nie mogli działać w organizacjach nazistowskich i komunistycznych, ponieważ ideologie te otwarcie wzywały do obalenia ustroju. Sprawa dotarła w końcu przed Sąd Najwyższy Rzeszy w Lipsku. 25 września obrońca oskarżonych, Hans Frank (późniejszy Generalny Gubernator w Polsce), powołał na świadka samego przywódcę ruchu narodowosocjalistycznego. Ten zapewniał sąd, że celem nazistów nie jest łamanie prawa i że wyrzekają się całkowicie rewolucyjnej drogi zdobycia władzy. Ale swoje wystąpienie zakończył tak: „Mogę państwa zapewnić, że kiedy walka ruchu narodowosocjalistycznego zakończy się sukcesem, to powstaną Sądy Nazistowskie, rewolucja z listopada 1918 r. będzie pomszczona i polecą głowy”. Adolf Hitler powiedział publicznie i wprost: nie zniszczymy państwa, my je przejmiemy. Będziemy grać w waszą grę i według waszych reguł. I wygramy. A wtedy zmienimy reguły i was zabijemy. W 1930 r. ruch nazistowski był potężnym ruchem politycznym, ale w Niemczech było wciąż wiele innych popularnych partii, które wciąż mogły liczyć na wsparcie armii i aparatu państwowego. To znaczy, że w czasie „procesu lipskiego”, jeszcze można było Hitlera powstrzymać. Nie zrobiono tego, mimo że – co ważne – wiadomo było, czego się można spodziewać.
I dziś w mediach słyszymy co pewien czas, że radykałowie wszelakiej maści nawołują do zniszczenia demokracji, zaprowadzenia nowych porządków i rozprawienia się z takimi czy innymi wrogami. I powinni móc to mówić otwarcie. Niech to robią w otwartych domach spotkań, na publicznych placach i na straganach przed metrem. Dużo groźniej byłoby, gdyby takie idee dojrzewały na sekretnych zebraniach w piwnicach czy były rozpowszechnianie w nielegalnym obiegu.
Niech ci, którzy stoją na straży naszych republik, wiedzą co się święci i niech przygotują odpowiedź. Niech ci, którzy strzegą wartości naszych konstytucji, podejmują polemikę i przekonają w dyskusji do naszych wartości – bo pomimo wszystkich niedociągnięć, doświadczenie historyczne pokazuje, że to właśnie wypracowane na Zachodzie demokratyczne instytucje stwarzają najlepsze warunki dla indywidualnego rozwoju. Niech ci, którzy dbają o nasze fizyczne bezpieczeństwo, mają takich radykałów pod kontrolą – bo zawsze znajdą się umysły tak zagubione i serca tak zatwardziałe, że nie przemówią do nich żadne argumenty.
Wierzę głęboko, że w ostatecznym rozrachunku przyznanie wolności wrogom wolności to najlepsza strategia jej obrony. | Hubert Czyżewski
Aby zdać sobie sprawę ze skali zagrożenia, nie można udawać, że go nie ma i podejmować wyłącznie działania pozorowane, po prostu zakazując pewnych wypowiedzi w sferze publicznej. To klasyczny problem sprowadzający się do pytania: „ile wolności można przyznać wrogom wolności?”. Wierzę głęboko, że w ostatecznym rozrachunku przyznanie wolności wrogom wolności to najlepsza strategia jej obrony.
Teraz powód drugi. Nie zajmowalibyśmy się sprawą francuskiego magazynu wątpliwej jakości, gdyby nie jeden kluczowy fakt, który fundamentalnie zmienia perspektywę, z której patrzymy na wydarzenia sprzed dwóch tygodni – zostali zamordowani ludzie. Terroryści chcieli „ukarać” rysowników „Charlie Hebdo” za to, co robili i zastraszyć innych dziennikarzy i karykaturzystów na całym świecie, aby nie publikowali treści, których terroryści nie akceptują.
Debata, jak wyznaczać granicę swobody wypowiedzi i jak znaleźć punkt równowagi między potrzebą ekspresji jednych a wrażliwością drugich, jest ważna i potrzebna. Ale naszą bronią w takiej debacie muszą być rzeczowe argumenty, a naszymi narzędziami rozwiązania prawne i instytucjonalne, które ustanowiliśmy właśnie dla takich potrzeb. Argumentem nie może być zastraszanie, a narzędziem nie może być karabin. Nigdy i nigdzie.
Być wolnym oznacza mieć wybór między różnymi opcjami w ramach pewnych granic nieustannie negocjowanych przez społeczeństwo. Dlatego naszym obowiązkiem jest stawać solidarnie po stronie krzywdzonych przeciw krzywdzącym, nawet jeśli źle ocenialiśmy postawę ofiar. Wolni ludzie nie mogą żyć w strachu przed przemocą.