Konferencje poświęcone edukacji mają w mediach zazwyczaj małą siłę przebicia. Sytuacja wygląda inaczej, gdy takowa odbywa się w Chinach, zabiera na niej głos sam minister edukacji i zakazuje podręczników propagujących „zachodnie wartości”. Minister Yang Guiren podczas zeszłotygodniowego spotkania z wysokimi urzędnikami odpowiadającymi za edukację i rektorami największych chińskich uczelni wysunął również inne zalecenia dotyczące kształcenia chińskiej młodzieży. Należy wzmocnić kontrolę nad oryginalnymi wersjami zachodnich podręczników (czyli takich, które nie przeszły obróbki chińskiej cenzury), zakazać wykorzystywania na uczelniach wszelkich materiałów oczerniających partię, jej przywódców i socjalizm, a wykładowcy mają absolutny zakaz narzekania i manifestowania uczniom swoich szkodliwych humorów. Jednak najważniejsze zdanie z jego tyrady to: „Pod żadnym pozorem nie dopuszczać użycia materiałów edukacyjnych, które rozprzestrzeniają zachodnie wartości w naszych klasach”.

Minister swoim wystąpieniem potwierdził, że zamiast wiosennej odwilży, w Chinach umacnia się przyczółek wiecznej zimy, a skuwanie lodem obejmuje coraz to nowe obszary życia. 19 stycznia partia wydała oficjalny komunikat nakładający na uniwersytety obowiązek ideologicznej lojalności wobec partii, marksizmu i koncepcji obecnego prezydenta Xi. Wypowiedź ministra nadaje sens tym dość enigmatycznym wytycznym i pokazuje, że partia nie na żarty dokręca śrubę w miejscach, w których pojawiły się ideologiczne szczeliny. Chińskie uczelnie nigdy zresztą nie słynęły ze swobodnej wymiany myśli, ale rządy Xi Jinpinga eliminują resztki wolnomyślicielstwa – przede wszystkim poprzez eliminację niepokornych wykładowców (zwalniając, bądź wsadzając do więzień) i wzmożenie kontroli nad pozostałymi (np. monitoring w klasach, w których prowadzą zajęcia). W niektórych prowincjach pojawiły się nawet plany zainstalowania kamer we wszystkich uniwersyteckich salach wykładowych. Partyjne media wprost piszą, że wyższa edukacja to najważniejsze „pole bitwy” w ideologicznych starciach. I wskazują z imienia i nazwiska profesorów „oczerniających Chiny”.

Podręcznikowe zalecenia musiały bardzo zatroskać kadrę profesorską, ponieważ na wielu kierunkach ścisłych, społecznych, a nawet humanistycznych w większości korzysta się z prac zachodnich autorów. Ba! sam premier Li Keqiang swego czasu przyczynił się do „rozprzestrzeniania zachodnich wartości”, tłumacząc z angielskiego książki poświęcone teorii prawa. Nie do końca jeszcze wiadomo, w jaki sposób uniwersytety poradzą sobie z nowymi wytycznymi, nie pozbawiając się jednocześnie niezbędnych materiałów dydaktycznych. Może, aby zniwelować znajdujące się w środku bezeceństwa, wystarczy wkleić suto okraszony cytatami z czerwonych klasyków wstęp?

Opinia publiczna zareagowała na wieści szybko i żywiołowo. Odpowiedź była jednoznaczna i wytykała podstawowy błąd logiczny nowych zaleceń. Przecież marksizm to zachodni wynalazek! Czy w takim razie należy go wykreślić z planów nauczania? Chińscy studenci z pewnością by się ucieszyli, bo obowiązkowy egzamin z marksizmu, leninizmu i myśli Jiang Zemina (na każdym kierunku studiów!) to jedna z największych traum i setki godzin nauki poświęconych na bezmyślne wkuwanie. Sięgnięto również po niskie argumenty personalne. Chińscy politycy i urzędnicy masowo wysyłają żony, dzieci i kochanki do zachodnich krajów, nie zważając na niesłuszny ideologicznie ustrój. Pewien naukowiec stwierdził, że zgodnie z ministerialną logiką należałoby zakazać Chińczykom studiowania za granicą. I wtedy co począć z dziećmi chińskich elit, które w zdecydowanej większości wyjechały na nauki do Anglii czy Stanów Zjednoczonych, gdzie wręcz przesiąkają przegniłymi zachodnimi wartościami? Co z nimi począć po ich powrocie? Czy córka samego prezydenta okaże się odporna na harwardzki nihilizm?

Poważnie do apelu ministra podszedł prof. Shen Kui, były wicedziekan Szkoły Prawa Uniwersytetu Pekińskiego. Publicznie zadał ministrowi trzy pytania: w jaki sposób można odróżnić zachodnie wartości od chińskich wartości (kłania się marksizm, na który powołuje się konstytucja ChRL); jaka jest różnica pomiędzy zakazanym „oczernianiem partii, jej przywódców i socjalizmu”, a zalecanym „zastanawianiem się nad zakrętami na drodze partii i eksponowaniem czarnych kart jej przeszłości”; na jakiej podstawie prawnej, jako minister edukacji, kwestionuje zapisy konstytucji, które w paragrafie 46 gwarantują obywatelom „wolność w zajmowaniu się badaniami naukowymi, twórczością literacką i artystyczną”? Minister jeszcze nie ustosunkował się do pytań profesora i wątpliwe, by kiedykolwiek to uczynił. Ale jego wystąpienie – a może reakcja na nią mediów i opinii publicznej? – chyba zostały uznane za zbyt daleko idące, bo w rządowej gazecie „China Daily” 5 lutego ukazał się artykuł dość krytycznie odnoszący się do tez szefa chińskiej edukacji. Zarzucono mu anachronizm i otwarcie stwierdzono, że bez zachodnich wartości, nauki i technologii Chiny nie znalazłyby się w miejscu, które teraz zajmują. Z Zachodu faktycznie przychodzi zło (tu wymieniono jedynie napoje gazowane!), ale większość idei i produktów przynosi Chinom korzyści. I zakończono cytatem z ojca chińskich reform Deng Xiaopinga – nie warto zawracać sobie głowy kapitalizmem czy socjalizmem, dopóki rozwija się gospodarka, rośnie siła kraju i ludziom żyje się lepiej. Oto pragmatyzm – jedna z czołowych chińskich wartości.