Pamiętacie pierwszą część koreańskiego kryminału dla dzieci pt. „Szkoła Kotów”? Moje dzieci tak. Na drugi tom sagi czekały jednak zbyt długo, by pamiętać fabułę z detalami, ale co ciekawe, w pamięci utkwiły im zupełnie inne szczegóły niż mnie. Co pamiętałam ja? Fakt najważniejszy – koty po rzekomej śmierci trafiają do specjalnej szkoły. Tam też trafił Saliks, kot chłopca o imieniu Mindzun. W szkole nauczył się m.in. pisać i zaczął słać listy do swojego człowieczego przyjaciela, żeby nie był smutny i aby podzielić się z nim niesamowitą historią Szkoły Kotów. Tylko… jaka to była historia? W tym miejscu szwankuje moja pamięć, choć osobiście rozebrałam książkę na części pierwsze – nie dosłownie, rzecz jasna – pisząc jej recenzję kilka miesięcy temu. Moja 11-letnia córka wyraźnie ucieszyła się, gdy przypomniałam jej imiona głównych bohaterów: kompletnie uleciały z jej pamięci. Za to z zadziwiającą dokładnością streściła mi szczegóły mrocznych wydarzeń w Kryształowej Grocie (o której istnieniu zapomniałam zupełnie). Przypomnę więc może wszystkim, że w pierwszym tomie grupka kocich przyjaciół ze szkolnej ławy, wbrew ostrzeżeniom swoich profesorów, trafia do tajemniczej jaskini, w której grasują złowrogie kotcienie. Na własną rękę próbują zgłębić tajemnicę uwięzionego w grocie ich władcy Tenebrisa, mającego niecne zamiary wobec całego świata.

Szkola_kotow_okladka

Drugi tom „Szkoły Kotów”, podobnie jak jej pierwszą część, czyta się na bezdechu i trudno się od niej oderwać. Dla mnie jednak fabuła staje się zbyt zawikłana. Tracę orientację, kto jest kim, koty i kotcienie okazują się być skoligacone z innymi bohaterami książki, mają po kilkoro imion, różne wcielenia i oblicza. Co ciekawe, moja córka nie rozumie mojej konsternacji i wszelkie intrygi rozgryza w mig niczym Sherlock Holmes. Z zawzięciem więc staram się poskładać rozsypane puzzle fabuły w logiczną całość, bo przecież wstyd przed 11-latką, że nie rozumiem do końca książki dla dzieci… Wreszcie udaje mi się pojąć, że Dyrektor Skarpeta, to w rzeczywistości Stapha, brat bliźniak Diery, który jest… Nie, nie podpowiem kim jest Diera, sami do tego dojdźcie z pomocą swoich dzieci. Czytajcie „Szkołę Kotów” wraz z nimi, bo dla tych wrażliwszych może okazać się zbyt mroczna. Nawet piękne ilustracje Kim Jae-honga są w tym tomie nieco przerażające i smutne. Ta część sagi jest w ogóle bardziej ponura niż pierwsza. Mniej w niej opisów kocich igraszek, za to poruszane są trudne tematy, np. autyzm.

Uczniowie Szkoły Kotów, wbrew zakazom, przekraczają progi mrocznej jaskini, by zgłębić jej tajemnicę. Stają oko w oko z wcielonym złem (wcielonym oczywiście w postać kota). Ich przyjaźń i wzajemne zaufanie zostają wystawione na próbę, a beztroski uczniacki żywot nagle przemienia się w poważną misję. W grę wchodzi zagłada ludzkości, ale i los ich ukochanych właścicieli z poprzedniego życia – Mindzuna i innych dzieci. Tym razem także dziecięcy bohaterowie książki zostają aktywnie włączeni do akcji. Mindzun nie jest już tylko adresatem kocich listów. Chłopiec staje się bardzo ważnym łącznikiem między światem ludzi i kotów, a do wykonania ma niezwykłe zadanie – odszukanie Kociej Duszy. Wątek ten zmienia spojrzenie czytelnika na świat autystycznych dzieci i ich rodzin. Daje do myślenia, wzrusza.

szkola kotow1

Najbardziej jednak poruszył, wręcz wstrząsnął mną fragment traktujący o wymarłych gatunkach roślin i zwierząt. Malowniczo opisane (i narysowane!) cmentarzysko wywiera piorunujące wrażenie na kocich bohaterach, nie mniejsze zaś na czytelniku. Mogił przybywa z minuty na minutę. I to wszystko za sprawą bezmyślnej działalności człowieka. Choć scena ta jest zmanipulowana przez kocie uosobienie zła – Tenebrisa (według którego jedyną szansą na ocalenie ziemi jest całkowita zagłada ludzkości), to wiele w niej bolesnej prawdy: „Większość gatunków (…) żyła dłużej niż rasa ludzka i miała dużo bogatsze wspomnienia. Ludzka chciwość i arogancja doprowadziły do zagłady setek tysięcy gatunków”.

Podsumowując, koligacje bohaterów książki Kim Jin-kyunga i nawarstwienie wątków przerastają nieco moją zdolność kojarzenia faktów (przynajmniej tych z książek dla dzieci). Zastanawiam się też, czy ten tom „Szkoły Kotów” nie porusza zbyt poważnych tematów, czy nie rozbudzi w dzieciach trwałego strachu przed bliżej niezdefiniowanym „złem” czyhającym na każdym kroku (zapewne wiele zależeć będzie od ewentualnego happy endu, na który jednakże przyjdzie nam zapewne długo czekać). Książka ta doprowadziła mnie do dwóch konkluzji: po pierwsze, zdałam sobie sprawę z tego, jak różnie dorośli i dzieci odbierają przesłania książek. Podczas gdy córka po prostu „pożera” kolejny tom kryminału, ja doszukuję się drugiego dna. I je znajduję. Mam nadzieję, że ona też, choćby podświadomie, dostrzega, jak ważną rolę odgrywają w niej przyjaźń, empatia, zaufanie. Po drugie, zauważyłam, jak ciężko jest osobie dorosłej dać się porwać dziecięcej książce „do czytania”. Takiej właśnie, jak „Szkoła Kotów”, z zagadką, fabułą, niespodziankami i zwrotami wydarzeń, za to bez elementu pragmatycznego, nowatorskiego, bez interakcji, jak w wielu książkach edukacyjnych, które dotychczas dane mi było recenzować. Dziecko „Szkołę Kotów” po prostu CZYTA. Wręcz pochłania. I czeka na kolejne tomy, na rozwikłanie tajemnicy i na happy end. Życzę córce i pozostałym fanom kociej sagi, by czekali jak najkrócej.

szkola kotow2

 

Książka:

Kim Jin-kyung, „Szkoła Kotów”, il. Kim Jae-hong, tłum. Edyta Matejko-Paszkowska, Choi Sung Eun (Estera Czoj), Kwiaty Orientu, Skarżysko-Kamienna 2014.

 

Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.