W sobotę 14 lutego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie odbyła się prapremiera baletu pod tytułem „Pupa” z muzyką Stanisława Syrewicza do libretta Klary Syrewicz opartego na motywach „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza. „Oparty” to właściwe słowo na właściwym miejscu, zwłaszcza jeśli skojarzyć je z opieraniem się o ścianę, bo chodzi o mniej więcej taki poziom styczności treści baletu z tekstem i duchem książki oraz autora.

Przedstawienie zbudowane jest z ośmiu bardzo luźno ze sobą powiązanych scen o tytułach jasno komunikujących Gombrowiczowski idiom: „Forma”, „Rozczłonkowanie”, „Łydka”, „Nagość”, „Dojrzałość”, „Słowacki”, „Ojczyzna” i wreszcie „Ja”. Do każdej ze scen powstał osobny utwór (odtwarzany z nagrania). Rozpiętość stylistyczna tego, nazwijmy to, akompaniamentu do choreografii nie jest wcale tak duża, jak mogłoby się wydawać, i obejmuje dość minimalistyczną muzykę filmową, neo-neoklasycystyczną groteskę i coś z pogranicza rewii i musicalu.

Ogólnie ma być lekko, łatwo i przyjemnie, acz w aurze wyrafinowania kreowanej przez utwory takie jak „Albośmy to jacy tacy” w stylizacji na Prokofiewa. To wszystko w towarzystwie projekcji multimedialnych sprawiających wrażenie albo dość bełkotliwych (nawet tam, gdzie pomysł sam w sobie jest świetny – jak wyświetlanie na ekranie linii zakreślanych przez tancerki jeżdżące na rolkach), albo niebrzydkich, ale boleśnie łopatologicznych (jak obracający się w ruinę dwór szlachecki ze scenki „Ojczyzna”).

Wydaje się, że „Pupa” to czysty Gombrowicz. To tylko pozory. Nieprzetrawione cytaty, mieszanka fraz i obrazów wyrwanych z jego prozy, służą udowodnieniu tez naiwnych, sztampowych i trącących myszką na kilometr. | Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski

Do każdej ze wspominanych scen powstał też – zamieszczony w programie spektaklu – opis, którego miejscami nie powstydziłby się sławetny MOCAK („Stereotypowe gesty, jak przywitanie, skinienie głową, otaczają nas zewsząd, i stają się rodzajem współczesnej nowomowy”; „Próby wyodrębnienia się z masy to jedynie przejście do którejś z istniejących szuflad konformizmu”). Z komunikatywnością przedstawienia nie jest jednak najgorzej i te streszczenia są właściwie zbędne – sceny mówią same za siebie, i to momentami aż za wyraźnie, co rodzi nieodparte wrażenie doklejania puenty przez autorów. Na przykład obraz lekcji szkolnej jest zrozumiały dla każdego, kto choćby mgliście pamięta „Ferdydurke”, a wyświetlanie wielkiego napisu „Słowacki wielkim poetą był” sprawia, że można się poczuć właśnie jak w szkole, gdzie troskliwy pedagog podsuwa gotowe odpowiedzi rodem z klucza maturalnego.

Można też przenieść się myślami do gimnazjum albo i podstawówki, szczególnie kiedy następuje przerażająco skuteczne upupienie publiczności – tancerze wykonują komiczne ruchy, robią głupie miny i zachowują się prawie jak w cyrku, na co publiczność (standardowo zachwycona możliwością zarechotania w świątyni kultury wysokiej) reaguje nieproporcjonalnym rozbawieniem. Dla tej części publiczności, której nie jest do śmiechu, obserwacja tego wszystkiego może stanowić szczególną, choć pokrętnie skonstruowaną wartość dodaną.

Chciałoby się wierzyć, że duet Syrewicz & Syrewicz podpisuje swój spektakl nazwiskiem Gombrowicza z szacunku dla jego dzieł – nie tylko „Ferdydurke”, lecz także cytowanego w spektaklu „Dziennika”. Jednak trudno oprzeć się pokusie zobaczenia w tym innej intencji, wpisującej się w modną teraz konwencję umieszczania na afiszach różnych Molierów, Szekspirów czy Eurypidesów, bodaj w nadziei na przyciągnięcie miłośników klasyki z jednej strony, a grup wycieczkowych ze szkół z drugiej, nie zaś dlatego że reklamowane przedstawienia mają wiele wspólnego z dziełami klasyków.

Wydaje się, że „Pupa” to czysty Gombrowicz. To tylko pozory. Nieprzetrawione cytaty, mieszanka fraz i obrazów wyrwanych z jego prozy, służą udowodnieniu tez naiwnych, sztampowych i trącących myszką na kilometr, a zatem czemuś wręcz odwrotnemu niż dotkliwa i świeża krytyka, jaką zaproponował autor „Ferdydurke”. Tutaj nawet książę Seweryn wcale „nie lubił sobie od czasu do czasu”. Bo chociaż prawie wszyscy tancerze mają identyczne, tuszujące płeć kostiumy, to widać wyraźnie, że pieczołowicie zadbano o to, by splecione w romantycznym tańcu pary były płci mieszanej. Dalekie to od Gombrowicza. Podobnie jak cenzurka wystawiona przez autorów kulturze współczesnej, sprowadzająca się do wyśmiewania (niekiedy w dosyć zabawny, choć miałki sposób) urodyzmu oraz pogoni za pieniądzem czy awansem społecznym. Wiele współczesnych seriali telewizyjnych robi to samo w oryginalniejszy i przyjemniejszy sposób, niewykluczone też, że tańszy.

Tu dochodzimy do pytania, czy dla produkcji takich i podobnych (zwłaszcza pod względem muzycznym) powinno być miejsce w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Wielu uzna je dziś pewnie za anachronizm, jeśli nie za kulturalny reakcjonizm. A jednak ciśnie się ono na usta ze względów czysto pragmatycznych, bo muzyka filmowa, rozrywkowa czy musicalowa z łatwością znajdują dla siebie przestrzeń w środkach masowego przekazu, na scenach teatrów i w ramach różnorakich wydarzeń kulturalnych, podczas gdy muzyka poważna (wymagająca więcej zarówno od twórcy, jak i od odbiorcy) niekoniecznie jest w stanie je sobie wywalczyć. Ponadto na takie przedstawienia – pozbawione nawet udziału żywych muzyków – szkoda chyba umiejętności i czasu tancerzy, którzy z niełatwą i całkiem ciekawą choreografią Anny Hop poradzili sobie bardzo dobrze. Docenić należy też scenografkę Małgorzatę Szabłowską i autorkę kostiumów Katarzynę Rott, które oszczędnie i rozsądnie wywiązały się ze swojego zadania – nie popadły w natrętne dopowiedzenia i nadmierną dosłowność.

Na marginesie warto wspomnieć ciekawy mikroperformance poprzedzający przedstawienie, poświęcony problematyce upupiania. Część publiczności musiała być pod wrażeniem szefowej bileterek, która – zobaczywszy wolne siedzenia – gromkim głosem kazała całemu rzędowi przesunąć się o dwa miejsca. Kazała, nie poprosiła. I chyba nie podziękowała. Można to było zrazu wziąć za niegrzeczność, a jednak niechybnie przyświecał jej wyższy cel – o niewyrobiona publiczności, która nie umiesz docenić sztuki interaktywnej, wciągającej widza w przedstawienie!

Miała być „Pupa”, a wyszła trochę… No, cóż, skoro traktują nas jak w podstawówce, to może niech każdy sam sobie zrymuje.

 

Spektakl:

„Pupa” – balet w jednym akcie

Muzyka: Stanisław Syrewicz, libretto: Klara Syrewicz na motywach Witolda Gombrowicza, choreografia: Anna Hop, scenografia: Małgorzata Szabłowska, kostiumy: Katarzyna Rott.

Teatr Wielki – Opera Narodowa w Warszawie, 2015.