„Ten wyrok jest niemoralny i skandaliczny”, mówił Miller na antenie TVN24 o wyroku Trybunału. „Byłoby czymś niesłychanym, gdyby państwo polskie wypłacało odszkodowania nie ofiarom morderstw, ale mordercom”, grzmiała w mediach druga, po Magdalenie Ogórek oczywiście, ikona polskiej „lewicy”.

Liczni dziennikarze bezkrytycznie te diagnozy przyjmują, choć, przypomnijmy, płyną one z ust polityka, który nie tylko był premierem, kiedy doszło do złamania polskiego prawa, ale i potem kilkakrotnie zmieniał swoje zeznania w tej sprawie – najpierw zdecydowanie zaprzeczał doniesieniom o istnieniu więzień, a następnie przyznał, że taka „współpraca” miała miejsce.

Były premier, przez wszystkie przypadki odmieniający przy tej okazji słowo „terroryzm”, wygodnie ignoruje fakt, że jeden z przetrzymywanych w Polsce więźniów, Abu Zubajda, 13 lat od zatrzymania wciąż nie usłyszał żadnych zarzutów! A nawet jeśli usłyszałby takie zarzuty, stosowanie tortur i tak byłoby wobec niego nielegalne. Nie było także uzasadnione praktycznie, bo wbrew zapewnieniom amerykańskiego wywiadu wykorzystane metody przesłuchań nie prowadziły do uzyskania wartościowych informacji. Wreszcie, nawet gdyby takie informacje regularnie uzyskiwano, i tak nie można ich było wykorzystać w sądzie, bo zeznań wymuszonych przez tortury amerykański system prawny nie pozwala brać pod uwagę.

Na „niezwykle spolaryzowanej” polskiej scenie politycznej jest możliwość porozumienia ponad podziałami. I to w niebanalnej kwestii praw człowieka – a dokładnie ich względności. | Łukasz Pawłowski

Wobec tych wszystkich – moralnych, prawnych i praktycznych – argumentów przeciwko torturom, polska klasa polityczna jak jeden mąż powtarza absurdalny pogląd, który można streścić następująco: ludziom tak pogardzającym naszym systemem wartości, jak domniemani terroryści, prawa człowieka nie przysługują. Kuriozalność tego twierdzenia widać wyraźnie w tym, że żaden z lansujących je polityków nie chce go konsekwentnie stosować. Jeśli w odniesieniu do sprawców morderstw, a nawet ludzi oskarżonych o morderstwa prawa człowieka nie obowiązują, dlaczego przewodniczący SLD nie miałby niebawem nawoływać do tego, by torturom poddawać najgroźniejszych polskich przestępców? Dlaczego od domniemanych zabójców, gwałcicieli i szefów grup przestępczych polska policja nie wydobywa wyjaśnień podtapianiem i lewatywami? Dlaczego „marnujemy” pieniądze podatników na prokuratorów, adwokatów i niezależne procesy sądowe?

Były premier nie rozumie – albo bardzo stara się nie rozumieć – że istota praw człowieka polega właśnie na ich powszechnym, nienaruszalnym i niezbywalnym charakterze. Przysługują one każdemu człowiekowi automatycznie, a nie z nadania jakiejkolwiek władzy. W związku z tym żadna władza nie może ich też ani zignorować, ani tym bardziej odebrać. Odejście od tych zasad pozbawia prawa człowieka jakiegokolwiek sensu. Jeśli bowiem można je zignorować w jednym przypadku i całkowicie uniknąć odpowiedzialności, dlaczego nie zrobić tego także w przypadku drugim, trzecim i czwartym? Gdzie należy postawić granicę?

Przecież sprawa dotyczy terrorystów! – odpowiada zgodnym chórem polska scena polityczna od prawa do lewa. I jakby rażona jakimś nagłym atakiem pomroczności – zapomina, że o tym, czy ktoś jest, czy nie jest terrorystą, ktoś inny musi zdecydować, bo w wielu przypadkach nie mamy przekonujących dowodów. Przez rosyjskie media „terrorystami” są dziś nazywani ukraińscy żołnierze walczący wojskami separatystów, za „terrorystów” uznawano walczących z apartheidem mieszkańców Południowej Afryki, a nawet niektórych opozycjonistów stawiających czoła systemom „demokracji ludowej”. Im też należało odebrać podstawowe prawa człowieka? W końcu władze – i to władze cieszące się niekiedy większym poparciem społecznym niż Leszek Miller – tak zdecydowały.

Przez rosyjskie media „terrorystami” są dziś nazywani ukraińscy żołnierze walczący wojskami separatystów. Czy im też należy odebrać podstawowe prawa człowieka? | Łukasz Pawłowski

Kuriozalność tego sposobu myślenia naszych polityków i dziennikarzy uwypukla fakt, że na co dzień z uwielbieniem przedstawiają się jako obrońcy wolności i związanych z nią praw. Ledwie kilka dni temu ponad 20 europarlamentarzystów, w tym kilku Polaków, rozpoczęło rotacyjną głodówkę na rzecz uwolnienia ukraińskiej żołnierki, Nadii Sawczenko. Jej zatrzymanie przez prorosyjskich separatystów uczestnicy protestu uznali za „brutalne pogwałcenie europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, zwłaszcza prawa do wolności i bezpieczeństwa osobistego oraz prawa do rzetelnego procesu sądowego”. Nie wiemy, ilu Polaków bierze udział w proteście na rzecz poszanowania praw Sawczenko, bo jak poinformował jeden z nich, Michał Boni, uczestnicy akcji w większości… nie zdradzają swoich nazwisk.

Z pewnością wiemy jednak, że żaden z naszych bohatersko głodujących przez 24 godziny deputowanych za pogwałcenie praw człowieka nie uznał więzień CIA. Kiedy 11 lutego Parlament Europejski przyjął rezolucję wzywającą państwa członkowskie UE do „zbadania zarzutów istnienia na ich terytorium nielegalnych więzień i postawienia przed sądem wszystkich osób zamieszanych w ten proceder”, wszyscy nasi europosłowie – od SLD po Janusza Korwin-Mikkego – zagłosowali przeciw.

I tak oto po raz kolejny okazuje się, że na „niezwykle spolaryzowanej” polskiej scenie politycznej jest jednak możliwość porozumienia ponad podziałami. I to w niebanalnej przecież kwestii praw człowieka. A dokładnie – ich względności.

* * *

List otwarty w sprawie tajnych więzień CIA w Polsce.