Odpowiedź redakcji: O komentarz do listu dr Patrycji Dołowy zwróciliśmy się do współpracującej z redakcją „Kultury Liberalnej” dr Karoliny Szymaniak [LINK].


 

Szanowna Redakcjo!

Chciałabym odnieść się do recenzji „Oskarżam Auschwitz” Mikołaja Grynberga napisanej przez Henryka Grynberga („Odziedziczone koszmary. O książce „Oskarżam Auschwitz” Mikołaja Grynberga [Z bieżącego pamiętnika]”). Zdaję sobie sprawę, że autorytet zasłużonego, uznanego pisarza utrudnia krytyczną ocenę i rzetelną weryfikację napisanego przez niego tekstu, jednak wydaje mi się, że redakcja ma nie tylko prawo, ale i obowiązek takiej weryfikacji, kiedy słynny pisarz przekracza swoje kompetencje i pisze, za przeproszeniem, bzdury.

W recenzji pojawiają się niestety takie „bzdury” tam, gdzie pisze on o języku jidysz. Czepiam się, ponieważ, nie znający sprawy czytelnicy, zapewne przyjmą je za uzasadnione. Bezrefleksyjne publikowanie takich tekstów znanych pisarzy uważam za niewłaściwe.

Henryk Grynberg poświęca kilka wersów wymowie słów w jidysz, używanej przez rozmówców Mikołaja Grynberga, nazywając ją błędną. Tymczasem przecież cała książka napisana jest w konwencji słuchania – słuchania różnych języków, którymi mówią rozmówcy. A oni mówią wieloma językami. Wieloma polskimi i wieloma jidysz. To język mówiony. Język mówiony różnie zapisujemy, zasady tej pisowni określa redaktor, a nie słowniki, bo nie ma czegoś takiego jak słowniki języków mówionych!

W dodatku różnice w wymowie jidysz i jej transkrypcji były ogromne (i nadal są tam, gdzie jeszcze są). Inaczej mówiono w jednym miasteczku, inaczej w innym, inaczej w jednej części kraju, inaczej w innej, inaczej w każdym z krajów, w którym w jidysz się mówiło. Inaczej też zapisywano i zapisuje się te słowa w słownikach (jeśli chodzi o polski, to w ogóle ostatni słownik pochodzi z 1929 r. – niedawno ukazał się jego reprint). Zachowanie wymowy rozmówców w książce (to są emocjonalne opowieści, a nie książka naukowa!) to nie tylko uczciwe, ale jedyne możliwe rozwiązanie. I dotyczy także używanych polskiego i angielskiego (lub mieszanek tych języków). Wymowa to jeszcze jedna warstwa zawartych w książce opowieści – nie mniej istotna. Co by było, gdyby nagle zacząć atakować język mówiony w literaturze? Niech Szanowna Redakcja pomyśli, ile wartościowych książek wymagałoby powtórnej redakcji i co by z nich po takiej redakcji zostało!

Oczywiście można zawsze przyjąć jedną z możliwych transkrypcji i np. przytaczać ją w formie przypisów przy każdym mówionym zwrocie użytym w treści, lecz naprawdę nie sądzę, by było to potrzebne, a z pewnością nie jest konieczne.

Uważam, że znane nazwisko nie upoważnia nikogo do pisania, co mu się żywnie podoba, bez konsekwencji. Uważam, że redakcja ma prawo nie zgodzić się na publikację tekstu (czy fragmentu tekstu), który wprowadza czytelników w błąd, niezależnie od tego, kto ten tekst napisał. Tym bardziej, że jak sądzę, te rzekomo „twarde” argumenty, mają służyć autorowi do uprawomocnienia innych – „miękkich” – argumentów przytaczanych przez niego w formie niepodważalnych prawd, jak na przykład fragment dotyczący puenty do wstępu książki lub ten o strachu biurokratycznym, czy też ten o tzw. Holocaust industry.

Naumyślnie zwracam tu uwagę jedynie na niepodważalne uchybienia autora recenzji. Mogłabym mu zarzucić jeszcze wiele, np. zawłaszczanie narracji i ekskluzywne traktowanie cierpienia swojego pokolenia bez dawania prawa do własnych narracji innym pokoleniom (w tym mojemu), które tę spuściznę odziedziczyliśmy, ale to już zupełnie inna historia.

Będę ogromnie wdzięczna na zwrócenie uwagi na wspomniane przeze mnie fragmenty recenzji.

Z poważaniem
Patrycja Dołowy

* List publikujemy za zgodą Autorki. Poza zmianami w interpunkcji nie ingerowaliśmy w styl jej wypowiedzi.