Dojrzałe są, zanurzone w ogniu, ugotowane
Owoce, przebierane na ziemi, i jest prawo,
Że się wszystko obraca do wnętrza jak węże
Prorocze, śniące na
Wzgórzach nieba. I wiele jest
Do utrzymania,
Jak na plecach ciężar
Klęski. Lecz błędne
Są ścieżki. Jako że nierówno
Jak konie idą spętane
Żywioły i stare prawa
Ziemi. I niezmiennie
Wyrywa się na wolny przestwór tęsknota. Tak wiele
Jest do utrzymania. I trzeba wierności.
Przed siebie ani wstecz
Nie patrzmy. Dajmy się kołysać
Jak chwiejna łódź falom.
Reif sind, in Feuer getaucht, gekochet
Die Frucht und auf der Erde geprüfet und ein Gesetz ist,
Daß alles hineingeht, Schlangen gleich,
Prophetisch, träumend auf
Den Hügeln des Himmels. Und vieles
Wie auf den Schultern eine
Last von Scheitern ist
Zu behalten. Aber bös sind
Die Pfade. Nämlich unrecht,
Wie Rosse, gehn die gefangenen
Element’ und alten
Gesetze der Erd. Und immer
Ins Ungebundne gehet eine Sehnsucht. Vieles aber ist
Zu behalten. Und not die Treue.
Vorwärts aber und rückwärts wollen wir
Nicht sehn. Uns wiegen lassen, wie
Auf schwankem Kahne der See.
Kiedy poeta miał dwa lata, zmarł jego ojciec, pracownik kościelny. Matka wyszła ponownie za mąż, jednak wkrótce zmarł również i ojczym. Dwadzieścia lat później Hölderlin pisał w liście do matki: „Gdy zmarł mój drugi ojciec, (…) to wtedy właśnie moja dusza nabrała po raz pierwszy tej ciężkości, którą noszę w sobie do dziś, a która może z biegiem lat tylko się powiększać”.
Matka Hölderlina widziała przyszłość syna w Kościele. Poeta rozpoczął naukę w prestiżowym seminarium w Tybindze. Wolał studiować prawo, ale niekoniecznie satysfakcjonujące go studia wynagradzało mu znakomite towarzystwo, czyli Hegel i Schelling. Hölderlin od młodzieńczych lat fascynował się antyczną Grecją, namiętnie czytał Pindara. Nie widział przy tym dużej różnicy pomiędzy religią chrześcijańską a mitologią grecką, której bogowie byli dla niego żywi, obecni.
Schelling poradził mu zatrudnić się jako nauczyciel domowy. I tak właśnie poeta uczynił. Zakochał się jednak w Susette, żonie swojego chlebodawcy, frankfurckiego bankiera. Odnajdziemy ją w wierszach, szczególnie w słynnym „Hyperionie”, w którym występuje pod greckim imieniem – Diotyma. Hölderlin musiał opuścić Frankfurt. Spotykał się z Susette potajemnie jeszcze przez dwa lata. Po ostatecznym rozstaniu poeta coraz bardziej zamykał się w sobie. Gdy Dante traci ukochaną, ból spowodowany jej śmiercią przekuwa w najważniejsze dzieło życia. Hölderlin natomiast popada w obłęd. W końcu trafia do jednego z niewielu szpitali, w którym w tamtym czasie leczono chorych psychicznie. Wybawicielem okaże się stolarz, wielbiciel „Hyperiona”, który zabierze poetę do siebie. Hölderlin niemal trzydzieści lat będzie żył w małej wieży jego domu w Tybindze.
Poezja Hölderlina była niezrozumiała dla współczesnych. Choć był on poetą romantycznym, jego wiersze w swej formie są bardzo modernistyczne, przez co szybko został zapomniany. Odkrył go niemiecki uczony, Norbert von Hellingrath, kiedy pracował nad jego przekładami Pindara. Hölderlin inspirował największych filozofów: Heideggera, Blocha, Adorno, Benjamina, Derridę. Do jego wierszy tworzyło muzykę wielu kompozytorów, takich jak Brahms, Hindemith, Henze, Holliger czy wreszcie Nono.
Prezentowany tutaj wiersz to właściwie work in progress. Utwór w ostatecznej wersji posiada trzy strofy i tytuł „Mnemosyne”. Gdy czytam tę pierwszą strofę, na myśl przychodzi mi wiersz Emily Dickinson o ogniu, który musi przejść przez potrawę, by była gotowa, ale jej nie spala. Hölderlin uważał się za posłańca – musiał przejść przez boski ogień, dojrzeć jak owoc, wziąć na siebie słodki ciężar, by przemówić, czyli jak wąż dojść do środka ziemi, do dna, by wrócić i mówić. Poeta czerpie z pamięci, to jego najważniejsze źródło. Jednak Hölderlin dostrzega jej zwodniczość i pragnie wolności. Ostatecznie ratuje nas wyobraźnia i czasem trzeba oddać się w jej łagodne ręce, pozwolić się „kołysać / Jak chwiejna łódź falom”.
Rubrykę prowadzi Alicja Rosé.