Pojęcie inteligencji w naukach społecznych i historycznych   rezerwowane jest często dla środkowowschodnich peryferii Europy. Czynnikiem przesądzającym o rzekomym przyporządkowaniu grupy do tej właśnie przestrzeni geograficznej miałyby być wspólne korzenie kulturowo-historyczne, które determinują wyodrębnianie się spośród innych warstw społecznych. Określona w ten sposób socjogeneza to jednak nie wszystko. W status inteligencji wpisane jest doświadczenie modernizacji, transformacji obszarów peryferyjnych, funkcjonowania na granicy światów i zarazem ich kontestowania, a także silne poczucie odpowiedzialności za przyszłość narodu.

Banalne może wydać się stwierdzenie, że spotkania z Afryką to poznawanie jej mieszkańców. Niestety, znaczna część Polaków uczestniczących w dyskusjach na temat krajów rozwijających się poprzestaje na refleksji gabinetowej, która bazuje na stereotypach powielanych w dyskursie akademicko-dziennikarskim. Spotkania z Afrykanami uzmysławiają, że na Czarnym Lądzie obserwowalny jest obecnie renesans inteligencji zaangażowanej, poszukującej alternatywnych ścieżek rozwoju.

Charakterystyka afrykańskiej inteligencji do zajęć banalnych i poprawnych politycznie nie należy. Jest tak z kilku powodów. Po pierwsze, z inteligencją kojarzone są generacje Afrykanów wykształconych na uczelniach w byłych metropoliach kolonialnych. Osoby te – jak pisze historyk z Zimbabwe Tapiwa Zimudzi w intrygującym eseju „Restoring the Heterogeneity of the Colonial African Intelligentsia” – często podważają swoim zachowaniem wartości kulturowe Afryki. Albo zamieniają stypendium szkolne na migrację osiedleńczą (z perspektywy Czarnego Lądu to klasyczny przykład drenażu mózgów), albo wracają do Afryki, przynosząc ze sobą zachodnie wzory i wartości.

Drugim czynnikiem utrudniającym pisanie o inteligencji w Afryce – na co zwrócił uwagę Philip Zachernuk w książce „Colonial Subjects: An African Intelligentsia and Atlantic Ideas” – jest dominujące we współczesnym dyskursie medialnym absolutyzowanie znaczenia klasy średniej na globalnym Południu. Narracja ta, fetyszyzując pojęcie społeczeństwa obywatelskiego, posługuje się instrumentarium słownym, w którym inteligencja traktowana jest jako relikt kolonialnej przeszłości. Na skutek tego, współcześni Afrykanie chętniej nazywać się będą przedstawicielami klasy średniej niż inteligencji.

Obie przeszkody, na które natrafia się w poszukiwaniach inteligencji na południe od Sahary, stosunkowo łatwo ominąć. Burzliwe dzieje Afryki wcale operacji tej nie utrudniają, a jedynie dostarczają atrakcyjnych intelektualnie narzędzi analitycznych.

Jameson_Hall,_University_of_Cape_Town,_Celebrating_Nelson_Mandela's_Life
żródło: Wikimedia Commons.

 

W żywot inteligencji, czy to polskiej, czy afrykańskiej, zawsze wpisany był aktywny stosunek do przeszłości – zwykle jej kontestacja. Poszukiwaniu prawdy historycznej towarzyszyło redefiniowanie pojęć określających tożsamość narodów i grup etnicznych. W Afryce zabieg ten oznacza zarówno przezwyciężenie upiorów kolonializmu, jak i megalomanii państwowej. Rolą inteligencji afrykańskiej jest zatem przestać marzyć o Wielkiej Ghanie czy Wielkim Timbuktu, a poszukiwać wiedzy bardziej rzetelnej i krytycznej wobec siebie samej. Do tego konieczna jest jednak zmiana historycznej autonarracji, spisanie na nowo dziejów kontynentu, któremu przez stulecia odbierano prawo do nauczania własnej historii. Kto powinien rozpocząć ten proces?

Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Historię w Afryce nieustannie reprodukują elity rządzące, które dążą do wzmocnienia legitymizacji. Własne historie piszą zachłyśnięci Zachodem intelektualiści. Tak naprawdę w każdej z tych grup znaleźć można by było przedstawicieli inteligencji – szczególnie wtedy, gdy ich działanie nakierowane jest na ten sam cel, mianowicie na dobro ogółu. Gotowość do dialogu tych dwóch środowisk – jak pisał południowoafrykański polityk Kgalema Motlanthe w wydanym niedawno eseju „The Role of the African Intelligentsia in PostMandela Africa” – jest warunkiem koniecznym, by inteligencja mogła stać się liczącym aktorem w afrykańskiej sferze publicznej. I w miejscu tym na chwilę wróćmy do części składowej definicji inteligencji wschodnioeuropejskiej, według której grupa ta stanowi nośnik poczucia narodowego.

W Afryce inteligencja jest – jak to określił nigeryjski historyk Toyi Falola w pracy „Nationalism and African Intelectuals”, odwołując się explicite do dzieł Benedicta Andersona – wspólnotą (wybitnie) wyobrażoną. Świadoma swoich ograniczeń inteligencja powinna zwalczać mity, manię wielkości oraz resentymenty etniczne. Grupa ta musi skupiać wiedzę rozproszoną między różne wymienione wcześniej segmenty społeczne, a następnie ją weryfikować poprzez konfrontację z rzeczywistością.

Podczas rozmów z działaczami afrykańskich NGO-sów w Afryce łatwo zauważyć charakterystyczne nastawienie pro futuro. Zwrot ku przyszłości przy jednoczesnej krytyce teraźniejszości jest sprzeczny z przypisywaną Afrykanom przez antropologów orientacją temporalną ku przeszłości. Sugerować to może odrodzenie afrykańskiej inteligencji, czyli grupy ludzi społecznie zaangażowanych, przełamujących skostniałą w formie i treści percepcji teraźniejszości.