Wyluzowany i uśmiechnięty. Tak wyglądał Władimir Putin w środę na Placu Czerwonym. Wspólnie z Larysą Doliną odśpiewał rosyjski hymn. Zupełnie nie wyglądał na martwego, choć jeszcze kilka dni wcześniej środki masowego przekazu oraz portale społecznościowe na całym świecie, głosiły, że prawdopodobnie umarł. Putin był tego dnia gwiazdą i celebrował pierwsza rocznicę swego wielkiego sukcesu (przynajmniej według oficjalnej propagandy), czyli zajęcia Krymu.

Po roku od skonfliktowania się ze sporą częścią społeczności międzynarodowej, Putin nie tylko żyje i nadal jest prezydentem Rosji, ale ma większe niż kiedykolwiek szanse na kompromis z Zachodem. Co więcej, zdaje się do tego kompromisu dążyć – być może tylko chwilowo, ale jednak. Wbrew pragnieniom wielu komentatorów, jego oficjalne wypowiedzi w rocznicę zajęcia Krymu – nie były zbyt ostre. Brak w nich znamion „doktryny Putina”, podobnej do „doktryny Breżniewa” z lat 60 XX w. Nawet napastliwy wywiad rosyjskiego przywódcy, który zaprezentowano telewidzom tydzień temu w filmie dokumentalnym „Krym. Droga do ojczyzny” (kłamliwej propagandówce opowiadającej o oficjalnej wersji przyłączenia Krymu do Rosji), był tylko powtórzeniem tego, co Putin mówił już wcześniej. Insynuacje dotyczące amerykańskiej wszechmocy i makiawelicznego przygotowania rewolucji na Ukrainie oraz dorzucenie oskarżeń wobec Polaków i Litwinów to stały repertuar Putina, Ławrowa i innych liderów rosyjskiej polityki. Właściwie każdy się już do tego przyzwyczaił i nikt nie bierze tego agresywnego rytuału na poważnie. Podczas zimnej wojny mocarstwa także oskarżały się o różne rzeczy. Również na tym polega przecież uprawianie globalnej dyplomacji.

Jeśli Putinowi nie przyjdzie do głowy najgorsze, czyli chęć podjęcia kolejnych działań o charakterze militarnym na wschodniej Ukrainie, albo też nie będzie miał ochoty na przeszkadzanie w tym prorosyjskim separatystom (co akurat wydaje się możliwością mało realną, bo samodzielnie nie reprezentują oni żadnej siły – w szczególności wojskowej) – to ma on pełną szansę na chwilowe zatrzymanie burzy w stosunkach z Zachodem. Stany Zjednoczone w styczniu wyraźnie powiedziały pas swojemu zaangażowaniu w sprawy Europy Wschodniej i pokojowego rozwiązania konfliktu na Ukrainie. W Mińsku po raz pierwszy od II wojny światowej zawarto porozumienie dotyczące europejskiego bezpieczeństwa, w którym nie miały udziału Stany Zjednoczone. Ameryka ma inne – w swoim przekonaniu – ważniejsze sprawy na głowie, a do tego Barack Obama wchodzi w ważny dla niego okres przygotowania do zejścia z politycznej sceny. Stosunki z Putinem się wprawdzie nie ocieplą, ale jeżeli Rosjanin porozumień nie złamie, to mogą one przejść przynajmniej w chłodne współistnienie.

Jeszcze nie stało się to, na czym Putinowi zależy najbardziej – nie zdjęto sankcji sukcesywnie nakładanych na Rosję przez Unię Europejską, ale jeśli Władimir Władimirowicz będzie grzeczny, to i kolejnych sankcji nie będzie.

W samej Rosji, zabójstwo Borysa Niemcowa nie wywołało znaczących społecznych perturbacji. To jeszcze nie ten moment.

Władimir Putin może więc patrzeć w przyszłość z optymizmem. Wyrok na niego na pewno jeszcze nie zapadł. Moment zmiany ciągle nie nastąpił. Rosja jest ciągle jego.