Błażej Popławski: Jeden z bohaterów „Śniegu” Orhana Pamuka wypowiada następujące zdania: „To przeważnie wcale nie Europejczyk nami gardzi, tylko my, patrząc na Europejczyków, poniżamy siebie samych”. Przekonuje pana taka diagnoza „tożsamości tureckiej”?

Max Cegielski: Ta diagnoza przestała już być aktualna. Pamuk opisywał specyficzny wariant tożsamości postkolonialnej. Specyficzny, ponieważ Turcja nigdy nie była kolonią sensu stricto, choć w drugiej połowie XIX w. zachodził stopniowy proces uzależniania Osmanów od Europy. Już wcześniej władcy chętnie widzieli na swoim dworze włoskich czy francuskich malarzy, ale muzułmańskie Imperium było w zasadzie samowystarczalne – zarówno w sensie ekonomicznym, jak i kulturowym.

Turcja nie potrzebowała wynalazków technologicznych z Francji, Niemiec czy Anglii do momentu utraty stabilizacji politycznej. Brytyjczycy w 1838 r. wymusili podpisanie umów handlowych zezwalających kupcom z Wysp na intratny handel w państwie Osmanów. Tak jak się to dzieje współcześnie, za sprzedażą towarów podążyły zmiany społeczno-prawne. Rok później proklamowano reformy tanzimatu, czyli reorganizacji państwa wzorowanej na ówczesnych rozwiązaniach europejskich. Od tej pory w armii, sądownictwie, finansach czy szkolnictwie Imperium na dużą skalę zatrudniani byli fachowcy z Zachodu.

Zgadza się pan z tezą, że upadek Imperium stał się kluczowym impulsem do modernizacji społeczeństwa?

Młodoturcy, a potem Mustafa Kemal Atatürk byli produktem procesu mieszania się wpływów europejskich z lokalną, bardzo różnorodną kulturą. Podczas wojny o niepodległość w latach 1919-1922 pokolenie to uznało jednak, że reformy muszą iść jeszcze dalej. Rewolucja, którą wówczas zainicjowano, ostatecznie odrzuciła przeszłość – w najlepszym wypadku mogła stanowić ona tylko negatywny punkt odniesienia, tło, na którym wyraźniej widać „nowych ludzi”: inaczej ubranych, nowoczesnych pod każdym względem.

4_Cegielski
Fot.: Justyna Chmielewska

 

Wspomina pan o stroju, który wielu uznaje za papierek lakmusowy tempa modernizacji Turcji. Na początku XIX w. sułtan nakazał wszystkim Turkom nosić fezy, co miało odzwierciedlać westernizację ubioru. 100 lat później noszenie fezów zostało zakazane przez Mustafę Kemala – tym razem gest ten symbolizować miał odrzucenie osmańskiej przeszłości. Dziś nad Bosforem trwa debata o noszeniu burek przez muzułmanki. Co tego rodzaju spory tak naprawdę mówią nam o kondycji sfery publicznej w Turcji?

Dyskusje te nie dotyczą tylko stroju. Podobnie jest na przykład z urbanistyką i architekturą. W świecie islamu życie publiczne zwykle koncentrowało się wokół meczetów. Pierwszy „świecki” park publiczny w Stambule założyli Europejczycy, w swojej dzielnicy Galata. W miejscu tym znajduje się obecnie Park Gezi, w którym w 2013 r. wybuchły protesty. Starcia te uznać można za obronę świeckiej koncepcji przestrzeni wspólnej, a także bunt wobec kapitalizmu, który chciał ją zniszczyć. Rządząca Turcją Partia Sprawiedliwości i Rozwoju łączy bowiem neoliberalną gospodarkę z tradycjonalizmem obyczajowym.

Wracając do sfery ubioru – dziś w Turcji mówi się dużo o żonach bądź córkach „islamskich kalwinistów”, czyli biznesmenów związanych z władzą. Kobiety te stać na zrobienie zakupów w najdroższych sklepach. Wchodzą do nich zasłonięte chustami, ale zaprojektowanymi przez włoskich projektantów i kosztującymi tyle co samochód.

Rządy AKP to symboliczne powstanie z kolan, skierowanie wzroku na siebie, na świat islamu. Dlatego zapewne tak wiele osób wciąż popiera Erdoğana. I dlatego Europa nie jest już dla Turków ważna. | Max Cegielski

Czy Turcja, przestając odgrywać rolę peryferii świata, zerwie z fascynacją światem euroatlantyckim?

Ta fascynacja Zachodem jest domeną starych elit, tych ze świata Pamuka, beneficjentów systemu Kemalistowskiego, a także potomków wąskich kręgów władzy osmańskiej. Rządząca krajem Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (Adalet ve Kalkınma Partisi, AKP) to nowe elity, głos prowincji, Anatolii, ludu.

Pamiętajmy, że problem centrum i peryferii jest kluczowy dla myślenia kolonialnego, dyskursu nowoczesności narzucanego przez Zachód. W nim centrum promieniuje oświeceniem, modernizacją na zapóźnione peryferia – czyni to teoretycznie w dobrej wierze, aby podnieść ich status cywilizacyjny. Kiedy jadę do Indii, mam wrażenie, że tam właśnie znajduje się centrum. Kiedy jestem w Chinach, centrum przenosi się tam. Podczas ostatniej podróży do Państwa Środka byłem pod wrażeniem, że Chińczycy w ogóle nie wstydzą się nieznajomości języków obcych. Uważają, że są im niepotrzebne, bo to przecież oni rządzą światem, mają w kieszeni USA. Oni dyktują globalnie warunki. Podobnie myśli ekipa Erdoğana, odwołująca się do wspólnoty islamu i ludów tureckich. Idee takie rezonują daleko. Choćby w Kirgistanie – najlepsze szkoły i uniwersytety należą do Turków, a miejscowa elita pielęgnuje kontakty z Ankarą. Panazjatycka polityka turecka zmienia postrzeganie Europy przez Turków – to oni są w centrum, a my na peryferiach.

Jak zatem należy ocenić wizję modernizacji Turcji realizowaną przez liderów politycznych z AKP?

Erdoğan i jego ludzie przeszłość osmańską uznali za chwalebną, za powód do dumy – choć w okrojonej formie. Zwrócili uwagę na jej islamskość, a nie eklektyczność i tolerancję dawnego Imperium. Rządy AKP to symboliczne powstanie z kolan, skierowanie wzroku na siebie, na świat islamu. Dlatego zapewne tak wiele osób wciąż popiera Erdoğana. I dlatego Europa nie jest już dla Turków ważna.

W Stambule czy Ankarze zwiększa się grupa zwolenników demokracji, przeciwników cenzury internetu, budowania kolejnych mostów i dróg niszczących środowisko, wyburzania starych domów, milczenia o ludobójstwie Ormian. | Max Cegielski

Część ekonomistów, prognozujących przemiany ekonomicznego pejzażu świata, sugeruje, że powinniśmy zapamiętywać nowy akronim: miejsce BRICS – Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA – zająć ma MIST, czyli Meksyk, Indonezja, Korea Południowa, Turcja. Dlaczego kryzys gospodarczy nie dotknął Turcji?

Myślę, że odpowiedzi na to pytanie szukać należy w pracowitości Turków, którą widać wszędzie w kraju. Miasta tętnią życiem. Do późna działają sklepy i warsztaty. Oczywiście, podobnie jak w Chinach czy innych krajach „na dorobku”, motorem jest chęć poprawienia swoich fatalnych warunków życia. No i ambicja, duma etniczna oraz islam, pokora – ale nie taka, która pozostawia nas biernymi, lecz która każe po prostu ciężko pracować.

Trzeba jednak zauważyć, że kryzys powoli dociera do Turcji, ostatnie wskaźniki ekonomiczne nie napawają zbytnim optymizmem. Spadło tempo rozwoju gospodarczego, wzrosło bezrobocie, lira słabnie. Przyczyną jest zapewne zbyt populistyczna polityka AKP. Coraz bardziej odczuwalne stają się koszty kupowania wyborców. Ostatnią wielką awarię prądu w całym kraju, która miała miejsce pod koniec marca tego roku, wielu Turków odebrało jako symboliczny zwiastun nadciągającego kryzysu. Przypomniano potworne ilości energii zużywane podczas budowy Białego Pałacu, siedziby prezydenta. Gmach jest prawie sześć razy większy od Białego Domu! W Pałacu, jak zakładano początkowo, miała znajdować się kancelaria premiera, ale Erdoğan po zwycięskich wyborach zadecydował inaczej. Być może AKP wpadnie niedługo w tę samą pułapkę, która doprowadziła do upadku Imperium Osmańskiego. Despotyczne czy populistyczne rządy mogą się dla nich okazać po prostu zbyt kosztowne.

Wkrótce miną dwa lata od wybuchu fali demonstracji na placu Taksim. Czy cokolwiek pozostało z tej fali sprzeciwu obywatelskiego?

Niestety niewiele. Ruch w dużej mierze opierał się na zaangażowaniu młodzieży i ograniczał do większych miast. Po każdych kolejnych wyborach wygrywanych przez partię Erdoğana rośnie w tym środowisku zniechęcenie i poczucie porażki. A przede wszystkim rozczarowanie brakiem masowego poparcia. Oczywiście, w Stambule czy Ankarze zwiększa się grupa zwolenników demokracji, przeciwników cenzury internetu, budowania kolejnych mostów i dróg niszczących środowisko, wyburzania starych domów, milczenia o ludobójstwie Ormian. Regularnie wychodzą na ulicę, walczą z policją, która rozgania ich armatkami wodnymi i gazem łzawiącym.

Niedawno byłem świadkiem takich wydarzeń. Po bitwie zostają rozbite reklamy, śmieci, spalone przedmioty, a właściciele okolicznych restauracji błyskawicznie je sprzątają i otwierają lokale. Dla nich liczy się pieniądz, nie polityka i wolność. I taka jest zapewne postawa większości Turków – co zapewnia władzę AKP, dopóki sytuacja ekonomiczna będzie dobra. Tak jak w Rosji, ludzie zbuntują się nie z powodu machlojek wyborczych, tylko zbyt wysokich cen. Dlatego AKP bardziej zagraża dziś ekonomia i sytuacja w Syrii niż ruchy typu Gezi. Paradoksalnie jednak, na chwytających się każdej pracy syryjskich uchodźcach władze mogą skorzystać, ponieważ stali się oni nową, jeszcze tańszą siłą roboczą – umiejętnie skanalizowani będą napędzać turecką gospodarkę.

Derin devlet – ukryte państwo, przymierze władz, wojska i biznesu – wciąż ma się w Turcji dobrze. | Max Cegielski

Sivil toplum”, czyli społeczeństwo obywatelskie, to pojęcie nadal obce dla władz w Ankarze. Może przynajmniej w okresie kampanii wyborczej władze zmienią swoje nastawienie?

Z demokracją i społeczeństwem obywatelskim jest w Turcji trochę jak w Polsce. Nie miało się ono kiedy wykształcić. Erdoğan, zmierzając po pełnię władzy, zachowuje się jak sułtan z czasów osmańskich. Wielu muzułmanów, nie tylko w Turcji, tęskni za takimi rządami. Bardziej liberalne okresy w dziejach tego kraju kończyły się chaosem i wojskowymi zamachami stanu. Wielu Turkom demokracja nie kojarzy się zatem z niczym dobrym – pewnie tak jak dla wielu Rosjan „wolność” to mafia i strzelaniny oraz puste półki lat 90.

Czy pogląd ten podzielają mniejszości etniczne i religijne?

Są one wykluczane z projektu „nowej wspaniałej Turcji” – tak jak bywało za Osmanów, Atatürka, kemalistów i rządów wojska. Przykładowo, alewici wyznający szyicką odmianę islamu, reprezentujący liberalne podejście do statusu kobiet i bardzo socjalistyczną wizję sprawiedliwości, dla sunnitów są heretykami.

Wykluczenie Kurdów ma nieco inny, bardziej etniczny charakter. Większość z nich to bardzo konserwatywni sunnici, jak większość elektoratu Erdoğana. Podczas ostatnich pobytów w Turcji regularnie słyszałem, że AKP inwestuje we wschodnią, kurdyjską część kraju. Walczy o głosy wyborcze, ale nie obiecuje akceptacji odrębności etnicznej. Mami ich wizją polepszenia sytuacji życiowej. Kurdowie z wielkich miast, bardziej świadomi politycznie, często sami są zdumieni, że ich bracia ze wsi zaczynają głosować na AKP.

Niespełna miesiąc temu w Stambule członkowie skrajnie lewicowej organizacji Rewolucyjna Ludowo-Wyzwoleńcza Partia-Front porwali i zamordowali prokuratora Mehmeta Selima Kiraza. Czy do podobnych aktów terroru będzie w Turcji dochodzić coraz częściej?

To, że w ogóle doszło do ataku, świadczyć może o tym, że derin devlet – ukryte państwo, przymierze władz, wojska i biznesu – wciąż ma się dobrze. Nie pierwszy raz w Turcji przeprowadzane są zamachy terrorystyczne, które mogły mieć ciche przyzwolenie władzy. Trudno uwierzyć, że w świetnie strzeżonym budynku lewicowi zamachowcy mogli tak szybko wziąć zakładnika. Pamiętajmy, że prokurator miał się zajmować sprawą zabicia przez policję demonstranta związanego z ruchem Gezi.

Cała sytuacja była więc na rękę władzy, która – szybko odpowiadając na atak – pokazała siłę. Tego właśnie oczekuje od polityków większość Turków – zdecydowanego reagowania na wszelkie kryzysy.