Nowe porozumienie ma zastąpić dotychczasową umowę z 2013 r. i ma zostać sfinalizowane do 30 czerwca tego roku. Amerykanie nie czekając na ostateczne podpisanie umowy, ogłosili już pełen sukces negocjacyjny, co wywołało szybką odpowiedź ze strony irańskich konserwatystów oraz władz Izraela, którzy uznali, że przedstawione uzgodnienia są nie do zaakceptowania. Gdyby jednak obie strony podpisały porozumienie w kształcie podanym przez Amerykanów, to wątpliwe jest również, by w dłuższej perspektywie powstrzymało ono Iran przed produkcją broni atomowej.

Patrząc na efekty wcześniejszych porozumień, można założyć, że tego typu środki co najwyżej trochę spowolnią irański program atomowy. Tym razem porozumienie przewiduje redukcję liczby wirówek służących do wzbogacania uranu z 19 tys. do 6 tys., pozbycie się posiadanego przez Iran materiału rozszczepialnego oraz wstrzymanie budowy reaktora atomowego w zamian za stopniową redukcję niektórych sankcji ekonomicznych nałożonych wcześniej przez USA i ONZ.

USA chce nie tyle pozbawić Iran technologii atomowej, co kontrolować jego działania przy pomocy Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Oznacza to jednak, że USA pogodziło się z tym, że Iran dysponuje materiałem rozszczepialnym. Chodzi więc raczej o zapobieżenie masowej produkcji rakiet z głowicami atomowymi lub opóźnienie jej na tyle, by w razie czego można było przygotować skuteczną militarną odpowiedź.

Pojawia się zatem pytanie, czy porozumienie jest faktycznie tak wielkim sukcesem, jak przedstawia to Waszyngton. Może to jednak izraelski premier, Benjamin Natanjahu, ma rację, gdy przekonuje, że Teheranowi nie można ufać i że porozumienie to wciąż zagraża Izraelowi, ponieważ pozwala Iranowi zachować całą atomową infrastrukturę? Unowocześnienie pozostawionych wirówek, by szybciej wzbogacać uran, czy zakup materiałów rozszczepialnych na czarnym rynku, choćby od sojuszniczej Rosji, nie będzie nastręczał Iranowi trudności. Obawy Izraela są więc, przynajmniej częściowo, uzasadnione.

Dla Izraela najlepiej byłoby gdyby fabryki w Fordo czy Natanzie, które produkują wzbogacony uran, zostały zniszczone lub wstrzymały produkcję. Premier Natanjahu już kilkukrotnie stanowczo ostrzegał, że nie będzie się biernie przyglądał rozwojowi programu atomowego Iranu. Nawet jeśli była to częściowo gra przedwyborcza, obywatele Izraela wzięli jego słowa poważnie, wybierając jego partię po raz kolejny w wyborach do Knesetu. Stanowczość Natanjahu spowodowała jednak dramatyczne ochłodzenie relacji z Białym Domem, a Barack Obama odmówił spotkania z izraelskim premirem podczas jego ostatniej wizyty w Waszyngtonie.

Z perspektywy Izraela, jednym z możliwych scenariuszy zablokowania programu nuklearnego Iranu na długie lata, jest atak na wszystkie rozproszone ośrodki irańskiego programu atomowego. Jest to opcja na razie mało prawdopodobna, choć wydaje się, że głównie ze względu na koszty i konieczność użycia wielu typów uzbrojenia oraz sprzętu. Gdyby jednak zdecydowano się zrealizować ten plan, sukces operacji cofnąłby Iran w produkcji broni atomowej o wiele lat, tak jak to miało miejsce w przypadku uszkodzenia przez siły powietrzne Izraela w 1981 r. reaktora atomowego w Iraku.

Izrael zresztą już wcześniej próbował spowalniać Iran, zabijając naukowców zaangażowanych w program wzbogacania uranu. Jednak po protestach rządu USA zrezygnowano z tego typu akcji. Kolejne działania były podejmowane w spektakularnym szpiegowskim stylu wraz ze Stanami Zjednoczonymi, ale również nie przyniosły wymiernych efektów. Chodzi tu głównie o cyberataki na elektroniczne urządzenia sterujące wirówkami do wzbogacania uranu z lat 2009–2012 – wtedy to wirusy takie jak Stuxnet albo Metasploita spowolniły nieznacznie pracę w zakładach w Natanz i Fordo.

Patrząc jednak na dotychczasowe negocjacje wygląda na to, że Izrael wcale nie będzie musiał niepokoić się o przyszłość, a porozumienie może okazać się dla niego korzystne. Jeśli celem USA jest stabilizacja na Bliskim Wschodzie, możliwa do osiągnięcia przez cichą współpracę z Iranem, to Izrael też na tym porozumieniu zyska. Powód jest dość prosty. Destabilizacja Iraku oraz Syrii przez Państwo Islamskie jest wspólną bolączką nie tylko USA i Iranu, ale także Izraela. A nie od dziś wiadomo, że wspólny wróg jednoczy najlepiej.

Takie kompromisowe porozumienie może się zatem opłacać wszystkim stronom tej gry. Iran zyskałby na tym poprzez wzmocnienie swojej gospodarki, a tym samym miałby więcej pieniędzy na armię i obronę przed Państwem Islamskim. Amerykanom taki scenariusz jest również na rękę. Już w ubiegłym roku przebiły się do mediów pomysły wzajemnej współpracy wojskowej Iranu i USA w Iraku.

Mimo dość optymistycznie głoszonych prognoz w sprawie korzyści płynących dla Zachodu z porozumienia, które tu przedstawiłem, musimy się jednak liczyć z tym, że prędzej czy później przybędzie kolejne państwo, które może wyprodukować broń masowej zagłady. Również Państwo Islamskie może okazać się na tyle silne, że na stałe wpisze się w pejzaż Bliskiego Wschodu, ponieważ wzmiankowana wyżej cicha współpraca w jego zwalczaniu to konstrukcja polityczna, która nie daje żadnych pewnych gwarancji sukcesu.

Korzyścią byłoby za to coś innego – bardziej cennego. Choć trudno w to dziś uwierzyć, w wypadku zapoczątkowania współpracy Iranu z USA mogłoby zmaleć napięcie między Iranem a Izraelem. Byłby to pierwszy z istotnych kroków do stworzenia nowego stabilnego porządku na Bliskim Wschodzie i wydaje się, że o to toczy się dziś gra.