Kandydatów startujących w wyborach prezydenckich można zaklasyfikować do trzech głównych kategorii. Pierwszą są „umiarkowani konserwatyści”. Głoszą potrzebę zachowania obecnych uregulowań kwestii uznawanych za „ideologiczne”, chociaż w niektórych aspektach (aborcja, in vitro) mogą proponować rozwiązania bardziej konserwatywne od obecnych. W aspektach gospodarczych starają się plasować po środku, raz akcentując potrzebę pobudzania przedsiębiorczości, innym razem proponując rozwiązania poprawiające socjalne bezpieczeństwo określonych grup – najczęściej dotyczy to młodych rodzin, rolników czy górników.

Mimo swojego konserwatyzmu – a może właśnie dlatego, że jest on mniej radykalny niż konserwatyzm ich „antysystemowych” konkurentów – starają się prezentować jako kandydaci centrowi. Do tej kategorii zaliczyć można niewątpliwie Andrzeja Dudę, Adama Jarubasa, jak również urzędującego prezydenta, Bronisława Komorowskiego.

Drugą, rzucającą się w oczy, grupą są kandydaci „antysystemowej prawicy”. Odwołują się do haseł eurosceptycznych, nacjonalistycznych, czy wręcz szowinistycznych. Łączy ich przekonanie, że Polska nie jest krajem suwerennym, a swobody obywatelskie utożsamiają z niskimi podatkami, prawem do posiadania broni, elementami banalnego (sprzeciw wobec obowiązku zapinania pasów) czy wręcz niebezpiecznie egoistycznego (sprzeciw wobec przymusowych szczepień) pojmowania wolności i ograniczaniem praw tych, którzy nie są białymi, katolickimi, heteroseksualnymi mężczyznami urodzonymi w Polsce. O demokracji wyrażają się co najmniej sceptycznie, z życzliwością odnoszą się do środowisk monarchistycznych. Do tej kategorii pasuje weteran wyborów wszelakich Janusz Korwin-Mikke, jego dawny partyjny kolega Jacek Wilk, lider narodowców Marian Kowalski oraz ekscentryczny reżyser i aktywista Grzegorz Braun.

Do kandydatów antysystemowych zalicza się nieraz Pawła Kukiza i Pawła Tanajno, jednak ich poglądy nie wydają się tak mocno skłaniać w kierunku antydemokratycznym – obaj kandydaci odwołują się raczej do idei demokracji bezpośredniej. A zatem, można by dla Kukiza i kandydata Demokracji Bezpośredniej stworzyć kategorię „samozwańczych kandydatów vox populi”, równie dobrze jednak można ich uznać za umiarkowanych konserwatystów, kierujących swój przekaz do tej części elektoratu, która zniechęcona jest działalnością parlamentarnej prawicy.

Lewica utraciła monopol na dostrzeganie absurdów polskiego prawa oraz archaicznych rozwiązań. | Michał Żakowski

Wreszcie, pozostaje dwójka kandydatów, którą można opisać jako „parlamentarną lewicę”. Ich kandydatury należy jednak traktować raczej jako przejaw słabości środowisk, które reprezentują, i pod tym względem można im nadać również bardziej emocjonalne miano reprezentantów „dołującej lewicy”. Od kandydatów z pozostałych grup starają się odróżniać bardziej jednoznacznym podejściem do spraw społecznych. Ale jednocześnie przejmują niektóre neoliberalne postulaty gospodarcze, co jest niezrozumiałe w sytuacji, kiedy położenie akcentu na sprawiedliwość społeczną oraz problemy osób wykluczonych mogłyby stanowić jedyną cechę jednoznacznie odróżniająca ich od przedstawicieli pozostałych dwóch grup. Lewica utraciła bowiem monopol na dostrzeganie absurdów polskiego prawa oraz archaicznych rozwiązań, które utrzymują się nie tyle na skutek konserwatyzmu, co specyficznie pojmowanego tradycjonalizmu.

Kiedyś Janusz Palikot zyskał popularność dzięki hasłom antyklerykalnym, propagowaniu racjonalnego podejścia do polityki narkotykowej czy akcentowaniu swobód obywatelskich, takich jak dostęp do aborcji czy prawa do zawierania związków partnerskich. Aktualnie nawet Marian Kowalski postuluje dekryminalizację posiadania marihuany na własny użytek. Według deklaracji z serwisu Latarnik Wyborczy, wprowadzenie związków partnerskich dostępnych dla par jedno- i dwu-płciowych popiera, utożsamiany z prawicą, Paweł Kukiz. Temat aborcji nie przewija się w kampanii prezydenckiej, natomiast prawny zakaz zapłodnienia pozaustrojowego popierają jedynie dwaj „twardogłowi” konserwatyści – Grzegorz Braun i Marian Kowalski – oraz Andrzej Duda.

W kwestiach relacji państwo-Kościół nie pojawiają się propozycję radykalnych zmian, ale większość kandydatów – włącznie z konserwatystami pokroju Bronisława Komorowskiego i Adama Jarubasa, „antysystemowym” Jackiem Wilkiem, Pawłem Kukizem czy Pawłem Tanajno – popiera pomysł zastąpienia Funduszu Kościelnego dobrowolnym odpisem podatku na wybrany Kościół lub związek wyznaniowy. Opinii na ten temat nie ma natomiast… Magdalena Ogórek, jako jedyna kandydująca z ramienia partii, która legitymuje się słowem „lewica” w nazwie.

Kandydaci niezwiązani z centrolewicową częścią spektrum politycznego umiejętnie przejmują tę część postulatów głoszonych dotąd przez lewą stronę, które dają się wpisać w ich wizję świata. Dostrzeżenie przez kandydata narodowców potrzeby odejścia od karania zwykłych użytkowników marihuany czy zalegalizowania jej do celów medycznych to niewątpliwy dowód sukcesu środowisk skupionych wokół inicjatyw takich jak Wolne Konopie, które od lat głoszą tego rodzaju (jeszcze do niedawna całkowicie przez prawicę odrzucane) postulaty. Cieszy również akceptacja związków partnerskich ze strony niektórych kandydatów prawicowych. Jednocześnie dla kandydatów liberalnych światopoglądowo powinien to być jaskrawy sygnał, że można już iść dalej.

Tymczasem Janusz Palikot nie akcentuje problemów osób LGBT, imigrantów, potrzeby reformy polityki unijnej wobec uchodźców czy wreszcie naruszania praw kobiet. Magdalena Ogórek z kolei, po serii wystąpień dotyczących niskich podatków i „pisania prawa od nowa”, zrezygnowała z prezentowania jakichkolwiek poglądów.

Większość kandydatów popiera pomysł zastąpienia Funduszu Kościelnego dobrowolnym odpisem od podatku na wybrany Kościół lub związek wyznaniowy. Opinii na ten temat nie ma… Magdalena Ogórek. | Michał Żakowski

W aktualnej sytuacji wystawienie przez SLD któregokolwiek z działaczy czy działaczek realnie zaangażowanych w życie partii stworzyłoby szansę zdobycia kilku procent głosów od elektoratu spragnionego chociaż namiastki prawdziwej lewicowości. W tej roli o wiele bardziej wiarygodnie wypadłaby Joanna Senyszyn, Katarzyna Piekarska czy nawet Leszek Miller (o którym piszę z całą świadomością niesławy, jaka otacza tego polityka ze względu na jego milczenie w sprawie tajnych więzień CIA w Polsce i całkowity brak skruchy z tego powodu). Z niecierpliwością czekam na opublikowanie kulisów wyboru przez tę partię tak złej kandydatki.

Jak w tej sytuacji może zachować się wyborca szeroko pojętego liberalnego centrum?

Strategia 1. Powoli, ale stabilnie

Bronisław Komorowski to konserwatysta umiarkowany, aspirujący do wizerunku chrześcijańskiego demokraty w stylu zachodnioeuropejskim. Nie należy się po jego prezydenturze spodziewać wielkich zmian. W retoryce jest mniej radykalny od Andrzeja Dudy, unika jasnych deklaracji światopoglądowych – nie wiemy, jak zachowa się, jeżeli dostanie do podpisu projekt ustawy o związkach partnerskich czy projekt liberalizacji ustawy aborcyjnej. Z drugiej strony, wątpliwe, aby w najbliższych latach taki projekt przeszedł przez Sejm. Głos na Komorowskiego to głos czysto pragmatyczny, wybór sytuacji względnie znanej i przewidywalnej.

Strategia 2. Lewica jest, jaka jest, ale niech zobaczą, że jesteśmy niezadowoleni

Magdalena Ogórek i Janusz Palikot to kandydaci mało atrakcyjni. Palikot odciął się już od prawie wszystkich swoich współpracowników, przegrał wszystko i niezależnie od wyniku wyborczego jego ewentualny samodzielny start w wyborach parlamentarnych będzie smutnym pokazem marnowania energii osób pragnących cokolwiek w polskiej polityce zmienić. Magdalena Ogórek wypłynęła na zbyt szerokie wody, a jeśli zabiera głos, robi to w sposób wprawiający wyborcę lewicy w osłupienie. Jednak głos oddany na którąś z tych dwóch osób będzie sygnałem, że potencjalnie jest w tym kraju grupa osób chcących głosować na centrolewicę, lewicę czy liberalne centrum.

Strategia 3. Głosuję na Franka Underwooda

Na kartach wyborczych brakuje opcji „żaden z powyższych”, zatem osoba pragnąca spełnić swój obywatelski obowiązek, ale nie czująca identyfikacji z żadnym kandydatem, zmuszona jest do oddania głosu nieważnego. Technik jest mnóstwo, inteligentny człowiek znajdzie coś dla siebie. Problematyczność tego rozwiązania polega na tym, że w statystykach komisji wyborczych nie odnotowuje się przyczyn unieważnienia głosu. Nie wiemy, czy oddanie nieważnego głosu wynika z tego, że ktoś nieświadomie zaznaczył kratkę obok nazwiska kandydata „ptaszkiem” zamiast „krzyżykiem”, czy też jest to efekt celowego działania. Skreślenie wszystkich kandydatów i dopisanie na liście nazwiska bohatera popularnego serialu, bohatera internetowego mema czy innej ciekawej postaci może nam dać osobistą satysfakcję – ale w skali makro trafimy do grupy obywateli, która nie będzie podmiotem poważnych analiz politycznych.

Poza tym, głos nieważny to głos na zwycięzcę. Jeżeli naprawdę jest nam obojętne, czy prezydentem będzie Bronisław Komorowski, czy Andrzej Duda – możemy spokojnie rozważyć tę opcję. Jeżeli jednak dostrzegamy między tymi kandydatami różnice (mimo że na płaszczyźnie ideologicznej należą do zbliżonych obozów) – warto się zastanowić, czy pierwsze dwa miejsca są dla nas sprawą zupełnie obojętną.

*

Wybór nie jest łatwy. Osobom utożsamiającym się z liberalnym centrum polecam rozważenie wszystkich trzech strategii – z ich plusami i minusami. Być może na jesieni będziemy mieć szersze pole manewru – w tym tygodniu nieodzowny wydaje się wybór „mniejszego zła”.