Państwem, które w najmocniejszy sposób wykorzystuje majowe obchody do własnych celów politycznych, jest Rosja. Fenomenu majowego święta nie zrozumie nikt, kto nie był w tym czasie w którymkolwiek z rosyjskich miast. Muszę przyznać, że sam – mimo że rosyjską i postradziecką polityką historyczną interesuję się od wielu lat – zrozumiałem, o co chodzi, dopiero gdy rok temu w końcu znalazłem się 9 maja w Mińsku – jednej z radzieckich stolic. Obchody Dnia Zwycięstwa są czymś naturalnym, jednoczącym społeczeństwo i pełnym pozytywnych skojarzeń. Na majowe fajerwerki czeka się bardziej niż na te noworoczne, a koncerty w miejskich parkach i na miejskich skwerach są autentycznym przeżyciem.

Gdy upadł Związek Radziecki, rozliczano się z radziecką przeszłością. Próba walki z sowieckim zakłamaniem z czasów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej zakończyła się jako pierwsza. Tę kampanię przegrał już Borys Jelcyn w 1995 r. Okrągła 50. rocznica zakończenia wojny została uczczona zgodnie z dawnymi, sowieckimi zwyczajami. Przywrócono nawet czerwony radziecki sztandar – weterani nie chcieli bowiem maszerowć pod trójkolorową rosyjską flagą. Tę wielką zmianę w Polsce przegapiono. Zresztą już wtedy próbowaliśmy zorganizować konkurencyjne wobec moskiewskich obchody rocznicy zwycięstwa – wtedy jednak nikt do nas nie przyjechał, a do Rosji i owszem, tam pofatygowali się wielcy tego świata.

Później zrezygnowano z jakichkolwiek prób rewizji oficjalnej prawdy o wojnie. Wielka Wojna Ojczyźniana pozostała walką dobra ze złem. Dobrem był oczywiście Związek Radziecki. Po kolei likwidowano wspomnienia radzieckich zbrodni, sukcesywnie też rehabilitowano Józefa Stalina. Jeśli porozmawiać dziś z przeciętnym Rosjaninem, to uważa on, że wojna rozpoczęła się w roku 1941 i że Związek Radziecki wygrał ją samodzielnie. My, Polacy, dziwimy się, że nie pamięta się w Rosji o Katyniu czy Kościuszkowcach. No, cóż – nie pamięta się także o Normandii, kampanii włoskiej i wojnie na Pacyfiku. ZSRR i jego córa Rosja są „jedynymi sprawiedliwymi”.

Mit spełnia swoje zadanie i jednoczy Rosjan. Symbol zwycięstwa w wojnie, wstążka gieorgijewska, nie przypadkiem stał się znakiem poparcia dla obecnej polityki Putina, noszonym przez Rosjan w kraju i zagranicą. Pamięci wojny używa się też przeciwko Ukraińcom, Polakom, mieszkańcom krajów nadbałtyckich, Niemcom czy Amerykanom.

W dziedzinie historii nie ma w tej chwili szansy na polsko-rosyjskie zbliżenie. Ci, którzy pięć lat temu zainicjowali zbożną skądinąd akcję palenia zniczy na grobach radzieckich żołnierzy czy doprowadzili do pochówku czerwonoarmistów pod Ossowem, chyba już zdają sobie sprawę z tego, że podobnej odpowiedzi ze strony Rosji nie będzie. W rosyjskiej pamięci nie ma miejsca dla polskich lamentów i żalów, nie ma jej też dla uczciwej krytyki, w końcu polska pamięć podważa rosyjskie mity na każdym kroku – od 1 września 1939 r., aż do dziś.

Dopóki trwa Putin, czeka nas tylko historyczny konflikt. Nie jest on zawiniony przez stronę polską. A gdy Putin przeminie? Też nie mamy gwarancji, że cokolwiek zmieni się na lepsze. W końcu nawet największy demokrata w długim szeregu rosyjskich przywódców, Borys Jelcyn, zrobił w kwestii zmiany bardzo niewiele.