Sformułowane w miniony poniedziałek przez prezydenta Bronisława Komorowskiego postulaty: referendum w sprawie wprowadzenia w wyborach do Sejmu ordynacji większościowej oraz likwidacji finansowania partii z budżetu państwa, słusznie nie zostały potraktowane przez wyborców poważnie. Jednak krytyce trzeba poddać więcej niż tylko skandaliczny tryb, w którym zostały zgłoszone. Trzeba się skupić na kwestii zasadniczej: ich wprowadzenie byłoby fatalne dla polskiej demokracji.

Ślepa uliczka?

Krytyce JOW-ów poświęcono w ostatnim tygodniu wiele uwagi. Było o nich głośno także przy okazji wyborów w Wielkiej Brytanii, gdzie ordynacja większościowa od lat prowadzi do umacniania pozycji największych partii.

Jednomandatowe okręgi wyborcze nie wpływają na wzrost odpowiedzialności polityków przed wyborcami – co gorsza, przy zastosowaniu ordynacji większościowej wzrasta liczba wyborców pozbawionych swojego przedstawiciela. Nie ma powodu, dla którego kandydat Partii Konserwatywnej miałby przejmować się lewicowym elektoratem w tradycyjnie torysowskim okręgu. Podobnie będzie w Polsce – kandydaci PiS-u będą mieć pewny mandat, jeżeli wystartują w jednym ze wschodnich województw, a kandydaci PO będą mieć wygodną sytuację w województwach zachodnich.

W ten sposób rozwiązanie, które miałoby służyć zwiększeniu odpowiedzialności przed obywatelami, przeradza się w narzędzie umacniające duopol partyjny oraz lojalność polityków nie wobec elektoratu, lecz przed władzami swojej partii.

Likwidacja finansowania partii politycznych z budżetu państwa popchnie zaś polityków w ręce osób i firm, które będzie na to stać. Na długie lata zagwarantuje też przewagę partiom dotychczas istniejącym, które zdążyły odłożyć wielomilionowe sumy – w 2013 r. „Gazeta Wyborcza” szacowała, że na kontach Platformy Obywatelskiej znajduje się 50 mln zł oszczędności.

Szkodliwość zaproponowanych przez prawicowych polityków rozwiązań nie oznacza jednak, że z dostrzeganym przez większość obywateli problemem nie da się nic zrobić. Z odsieczą przychodzi propozycja reformy prawa wyborczego postulowana przez tzw. nową lewicę.

Jeśli chcemy pozbyć się z sejmu drugiego i trzeciego garnituru polityków – działaczy partyjnych, celebrytów, osób z przypadku – musimy stworzyć systemowe mechanizmy, które pozwolą wejść do parlamentu i brać udział w debacie publicznej liderom mniejszych partii, działaczom społecznym i młodym niezależnym politykom. Na takie systemowe rozwiązanie powinny składać się trzy elementy: pogłębienie proporcjonalności obowiązującej obecnie ordynacji, obniżenie wysokości progu wyborczego oraz nałożenie ograniczeń na wydatki partii politycznych.

Równy głos, równa reprezentacja

Metoda d’Hondta, która obowiązuje obecnie w Polsce przy ustalaniu liczby mandatów w sejmie, premiuje partie z najwyższymi wynikami. I tak Platforma Obywatelska – mimo, że uzyskała tylko 39,18 proc. głosów – ma 45 proc. mandatów; natomiast Prawo i Sprawiedliwość – mimo, że uzyskało tylko 29,89 proc. głosów – ma 34,13 proc. mandatów.

Zmiana metody przyznawania miejsc nie wymaga zmiany Konstytucji. Pomóc może chociażby kosmetyczna zmiana w kodeksie wyborczym. Chodzi mianowicie o wykorzystanie używanej w Norwegii, Szwecji czy Niemczech metody Sainte-Laguë lub metody Hare’a-Niemeyera. Co jednak dużo ważniejsze, należy też zadbać o mechanizmy korekty proporcjonalności na poziomie krajowym – tak by w sejmie swój głos mieli też wyborcy partii balansujących na granicy progu wyborczego.

Uzupełnieniem tej zmiany powinno być obniżenie progu wyborczego. Dziś, w sytuacji ostrego konfliktu politycznego między obozami PO i PiS, 5-procentowy próg wyborczy, który przekroczyć muszą listy, by wziąć udział w podziale mandatów, jest dla małych partii zabójczy. Wyborcy boją się „straconego głosu” i wybierają taktycznie, nie zaś zgodnie ze swoimi prawdziwymi preferencjami.

Dzisiejsza ordynacja blokuje aktywność obywateli

Fatalne skutki obecnej ordynacji dają znać jeszcze mocniej w wyborach samorządowych. W połączeniu z małymi okręgami wyborczymi (4-, 5-mandatowymi) prowadzi do sytuacji, w której efektywny próg wyborczy wynosi kilkanaście procent. W efekcie trudniej jest osiągnąć sukces wyborczy na przykład ruchom miejskim.

Symptomatyczna jest tu chociażby porażka startującego w ostatnich wyborach ruchu Kraków Przeciwko Igrzyskom (6,7 proc. głosów) i lidera tego ruchu Tomasza Leśniaka (ponad 10 proc. poparcia listy w okręgu).

Podobnie było w 2010 r. w Poznaniu, gdy do Rady Miasta nie dostał się ani jeden przedstawiciel stowarzyszenia My Poznaniacy, mimo że uzyskało w wyborach ponad 9 proc. głosów (a w okręgu nr 6 nawet 12,63 proc.). Zmiana ordynacji na Sainte-Laguë pozwoliłaby na wejście liderów tych ruchów do rady, a zwiększenie wielkości okręgów doprowadziłoby do poprawienia stopnia reprezentacji ich wyborców.

Poglądy kandydatów, nie speców od PR

Zmiana zasady podziału mandatów w sejmie i organach samorządu to tylko jeden element potrzebnej nam dzisiaj reformy. Jej integralną częścią powinna być także zmiana zasad finansowania partii politycznych. Rozwiązaniem nie jest jednak proponowana przez prezydenta Komorowskiego likwidacja dotacji budżetowych, ale zmiana ich wielkości i dopuszczalnego przeznaczenia.

Pieniądze podatników powinny być przeznaczane na rozwój zaplecza merytorycznego – działalność partyjnych think tanków czy też prace programowe. Oczywiście nie da się zlikwidować wydatków na produkcję i dystrybucję materiałów wyborczych – powinny być jednak objęte limitem. Agencje reklamowe i specjaliści od komunikacji wizerunkowej powinni być opłacani z niewielkich składek wpłacanych przez członków partii. Środki publiczne muszą służyć promowaniu merytorycznej debaty, nie zaś taniego efekciarstwa i trików marketingowych.

Wysokie poparcie dla Pawła Kukiza w I turze tegorocznych wyborów prezydenckich nie może skutkować tym, że jako społeczeństwo pozwolimy się wpuścić w maliny. Wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych zagwarantuje na długie lata hegemonię dwóch najsilniejszych dzisiaj partii politycznych. Nie oznacza to jednak, że dla obecnej sytuacji nie ma alternatywy – rozwiązaniem jest jednak oddanie głosu wyborcom, nie partyjnemu establishmentowi.