Co dalej? Minęła pierwsza tura, minęła debata, o kandydatach wiemy coraz więcej. Przede wszystkim – do czego są zdolni, próbując zdobyć nasz głos. Bronisław Komorowski gotów jest brnąć dalej w idiotyzm JOW-ów, a Andrzej Duda nie zawaha się, by cynicznie zagrać kartą żydowską. Jeśli dodamy do tego wypowiedzi dotyczące polityki zagranicznej – w tym integracji europejskiej – i społecznej, np. emerytur, wrócimy do dawnego i już wypróbowanego podziału na zwolenników PO i PiS. Ci pierwsi zagłosują na urzędującego prezydenta, ci drudzy – na kandydata partii opozycyjnej. Rytuał się dopełni. Tyle, że to tylko część prawdy, jej warstwa powierzchniowa.
Głębiej, wśród młodych wyborców, rozgrywa się bowiem prawdziwa walka o przyszły kształt polskiej sceny politycznej. Jej nowa forma nie będzie w smak starej prawicy, bez względu na barwy partyjne, bo osłabi możliwości jej swobodnego działania. Trzeba będzie dogadywać się bądź to z Balcerowiczem, bądź z Kukizem lub kimkolwiek innym, kto pojawi się na horyzoncie. Nie będzie to też przestrzeń przyjazna dla lewicy i liberałów (innych niż Balcerowicz). Kto wie, być może w ogóle nie będzie tam miejsca ani dla pierwszych, ani dla drugich. W pewnym sensie młodzi będą dla nich na dobre straceni. Część przepłynie do PO, część – większość! – zasili PiS, jeszcze inni zagłosują na Pawła Kukiza, ale tylko w tych wyborach. W kolejnych albo zostaną w domu, albo… też zagłosują na PiS lub jakąkolwiek inną, nowo powstałą skrajną partię prawicy. Tak lewica, jak i liberałowie pozostaną na marginesie.
Wśród młodych wyborców rozgrywa się prawdziwa walka o przyszły kształt polskiej sceny politycznej. Jej nowa forma nie będzie w smak starej prawicy, bo osłabi możliwości jej swobodnego działania. | Adam Puchejda
Mamy więc problem. I wszyscy dzielimy go po trochu. Ci z nas, którzy wierzyli, że może pojawi się w Polsce rozsądna partia lewicowa lub liberalno-lewicowa – rozsądna, tzn. taka, która swoim programem nie przerazi nie tylko biznesmenów, ale przede wszystkim nie wystraszy polskiej klasy średniej. Ale też ci, którzy liczyli na to, że lewica lub jacyś umiarkowani liberałowie przedstawią na tyle atrakcyjną ofertę, że wydobędą młodych z rąk narodowej prawicy. Wreszcie, problem mają sami młodzi, którzy w tych wyborach zagłosują na Dudę, a w kolejnych na PiS lub Kukiza. Oni stracą najwięcej.
Dlaczego? Pierwsza przyczyna jest banalna – młodzi w tych wyborach posłużą jedynie za polityczne mięso armatnie. Ich głosy będą ważne, ale tylko jako część arytmetycznego rachunku. Trzeba obiecać im wszystko, byle tylko dali się podbić i poszli do wyborów. Bo to oni zadecydują, kto zostanie nowym prezydentem. Wygra zaś ten kandydat, który będzie skuteczniejszy w obiecywaniu. Wiadomo przecież nie od dziś, że żadna z dwóch głównych partii nie ma pomysłu, jak realnie im pomóc, jak ściągnąć z emigracji czy polepszyć warunki pracy w kraju.
Druga przyczyna leży po stronie samych młodych, a konkretniej ich słusznych, choć nierealistycznych nieraz aspiracji. Mówią już o tym nieliczni socjologowie. Czego chcą młodzi? Pragną przede wszystkim wreszcie mieć swoje własne M, samochód i zwykłą rodzinę. I chcą być dumni ze swojego kraju. Nie rozumieją więc, dlaczego kredyt jest drogi, dlaczego od mężczyzn wymaga się więcej, a młode kobiety nie chcą powielać scenariuszy życia swoich matek. Nie pojmują, dlaczego prezydent kraju przeprasza za Jedwabne, a media głównego nurtu od lat debatują albo o relacjach polsko-żydowskich, dla nich zamkniętych w historii i abstrakcyjnych, albo o stosunku do gejów, których nigdy nie widzieli lub nigdy – często z braku własnej wrażliwości – nie spotkali się z ich problemami.
Młodzi w tych wyborach posłużą jedynie za polityczne mięso armatnie. Trzeba obiecać im wszystko, byle tylko dali się podbić i poszli do wyborów. | Adam Puchejda
Wreszcie, młodzi nie pojmują, dlaczego ich głos nie może się przebić, a nawet gdy już wybrzmi z całą swoją siłą, jak chociażby przy okazji starań o referendum w sprawie JOW-ów (dawna akcja Pawła Kukiza), nie przełoży się na prawo obowiązujące wszystkich. Młodzi dziwią się zatem, dlaczego świat jest urządzony inaczej, niż to sobie wyobrażali. To zaś ich zaskoczenie sprawnie zagospodarowuje prawica, która robi wszystko, by przekonać ich, że nic tak naprawdę w życiu się nie zmienia, a ci, którzy do zmiany przekonują, jak choćby do związków partnerskich, mają na uwadze rzekomo tylko własne interesy i nie myślą ani przez chwilę o dobru wspólnym.
Trzecim zaś powodem, dla którego brak rozsądnej lewicy i umiarkowanych liberałów najsilniej uderzy w młodych, jest to, że kiedy już prawica zrobi swoje i przekona dwudziestolatków, że ich największym problemem jest zmiana, wielkomieszczańskie elity i rzekomy brak patriotyzmu, porzuci ich bez mrugnięcia okiem. Nijak nie jest bowiem w stanie rozwiązać ich problemów. Zmiany nie da się przecież zatrzymać, zwłaszcza gdy ta już się dokonała, np. gdy coraz więcej dzieci rodzi się w związkach nieformalnych. Miejskie elity z kolei poradzą sobie same, często kosztem najsłabszych. A dumy narodowej nie zbuduje się na kłamstwie, chyba że samemu żyjąc w bańce własnych złudzeń.
Znów zatem, gdy przyjdzie co do czego, słuszny gniew młodych rozbije się o smutną polityczną rzeczywistość. Tylko kto będzie temu winny? W pierwszej kolejności ci, którzy dadzą się uwieść.