W trakcie całej kampanii zawodzili nie tylko politycy. 90 proc. mediów podzieliło się na dwa obozy i przystąpiło do sztabów wyborczych kandydatów.

W ostatnich dniach, podczas gdy tygodnik „W Sieci” publikował prowadzony w tonie „dlaczego jest pan aż tak mądry?” wywiad z Andrzejem Dudą, „Gazeta Wyborcza” prześcigała się w agitacji politycznej ze sztabem obecnego prezydenta. (Podstawowy paradoks polega jednak na tym, że „Wyborcza” okazuje się w tym od sztabu lepsza).

Przykro było to obserwować. Nie tylko dlatego, że nadmiar wiary odbiera zdolność trzeźwej oceny sytuacji, a skala poparcia obu stron dla swoich kandydatów budzi niemałe podejrzenia o ich polityczną interesowność.

Jest to rzecz smutna przede wszystkim dlatego, że najważniejszym zjawiskiem tej kampanii była skala niezadowolenia społecznego z obecnego kształtu polityki. Między Komorowskim a Dudą nie dzieje się nic ważnego i wielkiego. Tymczasem dziennikarze obu stron i tak toczą ze sobą jakby ostateczną bitwę. A przecież nie tak trudno zauważyć, że „życie jest gdzie indziej”.

Oczywiście to, kto zostanie prezydentem Polski na najbliższe pięć lat, nie jest całkiem bez znaczenia. Ale wciąż malejąca frekwencja wyborcza, 20 proc. głosów oddanych na Pawła Kukiza i wiele kolejnych głosów na innych kandydatów spoza systemu partyjnego pokazują coś alarmującego: odklejenie się polityków głównych partii – a w szczególności partii rządzącej – od rzeczywistości społecznej.

Nie chodzi nawet o to, że nie potrafili oni dać wiarygodnej odpowiedzi na narastające zmęczenie i zniecierpliwienie ludzi, odpowiedzi na pytanie: „dlaczego właściwie chcemy rządzić?”. Idzie o to, że prawdopodobnie nie są do tego nawet zdolni.

Jak pisaliśmy we wstępniaku do aktualnego numeru „Kultury Liberalnej”: „status Polski jako normalnego – ba! – stabilnego i silnego europejskiego państwa bierzemy już nie za cel, a za zastany punkt wyjścia”. Kwestia dalszego kierunku jest w dużej mierze otwarta. Pokolenie Okrągłego Stołu weszło zaś na jałowy bieg. A kogo kręci jazda nie wiadomo dokąd, na jałowym biegu?

W tym kontekście nie ma specjalnego znaczenia, co jeden czy drugi kandydat powiedział w trakcie drugiej debaty prezydenckiej. Nie zmieni to niczego w obrazie całej kampanii. Hasło prezydenta Komorowskiego: „Zgoda i bezpieczeństwo”, jest beztreściowe. Jego najnowszy slogan: „Prezydent naszej wolności”, jest nudniejszy niż tytuły uniwersyteckich seminariów. Hasło wyborcze Andrzeja Dudy wzbudziło zaś we mnie tak wiele wzruszeń, że musiałem specjalnie przypomnieć sobie jego brzmienie na stronach internetowych kandydata. Brzmi ono: „Dobra zmiana”.

Andrzej Duda i przychylne mu media opowiadają więc o nadzwyczajnej zmianie, która dokona się, jeżeli wygra on wybory. Oraz o wielkim złu, które nastąpi, jeżeli zwycięży jego konkurent. Bronisław Komorowski szamocze się zaś niczym ryba wyjęta z wody, co rusz wyrzucając z siebie nowe, zaskakujące i nieprzemyślane propozycje. Przychylne mu media wyrażają się przy tym raczej w tonie: „pożartowaliście sobie w pierwszej turze, a teraz wróćmy do normalności”. Wszystkie te postawy są siebie warte. Dobrym hasłem dla tej polityczno-medialnej kampanii byłoby pewnie: „Bojaźń i drżenie”.