Gniew i zniecierpliwienie, które wyniosły Andrzeja Dudę na fotel prezydencki, mogą mieć cechy, których ani PiS, ani żadna istniejąca partia polityczna nie będą potrafiły zagospodarować. To gniew Polski-mikro, którego nie pojmie myślące w kategoriach makro pokolenie 1989.

Pozmieniało się. Głosując w Oslo w niedzielę 24 maja, czułem się trochę jak w Hadze w roku 2007. Oczywiście, przy zachowaniu wszystkich proporcji, bo jednak kolejka na kilka minut czekania to nie taka na trzy przecznice. W powietrzu czuć było jednak atmosferę mobilizacji. Nie wiem, czy zbyt słabej, czy może raczej – nie takiej, jakiej się naiwnie spodziewałem. O tym dowiemy się za kilka dni, kiedy wyniki niedzielnego głosowania zostaną rozłożone na czynniki pierwsze.

W zderzeniu zadowolenia z gniewem zwyciężył gniew. Albo może lepiej: „wkurzenie”, choć to niezbyt ładne słowo. Gniew jest bardziej doniosły, wkurzenie może być chwilowe jak słomiany zapał. | Kacper Szulecki

Czara goryczy wobec aroganckiego sposobu sprawowania władzy przez Platformę Obywatelską przelała się, i to we wszystkie strony. Nawet jeśli ostateczne wyniki będą dla Bronisława Komorowskiego lepsze niż exit polls, jasne jest, że wyczerpało się zaufanie, przez wiele miesięcy udzielane temu ugrupowaniu na kredyt. Myślenie w kategoriach mniejszego zła przestało być przekonujące. Zamiast powtarzanego rytualnie „zmuszę się, bo może jest źle, ale jeśli wygra PiS, to dopiero będzie tragedia” przyszło zrezygnowane „wszystko mi już jedno” albo w ogóle „gorzej być po prostu nie może”.

Osiem lat to jednak w politycznej rzeczywistości szmat czasu. Dla setek tysięcy tegorocznych wyborców czas rządów PiS w koalicji z Samoobroną i LPR, a nawet prezydentura Lecha Kaczyńskiego są historią tak odległą i mglistą, jak dla moich rówieśników tzw. noc teczek. Karolina Wigura na naszych łamach pisała nie raz, że łopatologiczna pedagogika straszenia policyjnym państwem PiS coraz bardziej zamienia się w puste slogany. Coraz mniej przekonują one starszych (bo nie zakrywają nadużyć i arogancji codziennej praktyki władzy), a dla młodszych są jak pokrzykiwania w obcym języku. Popieranie PiS przestało być obciachem. Albo w tym sensie, że „wszyscy ci krawaciarze są tacy sami” i nie ma różnicy między biegunami duopolu PO-PiS, albo młodzi rzeczywiście chcą wyrażać swoje niezadowolenie i znudzenie językiem konserwatywno-narodowym.

W zderzeniu zadowolenia z gniewem zwyciężył gniew. Albo może lepiej: „wkurzenie”, choć to niezbyt ładne słowo. Gniew jest bardziej doniosły, wkurzenie może być chwilowe jak słomiany zapał, niekonkretne i podszyte zmęczeniem. Nie jest to szczególnie dziwne – negatywne emocje lepiej mobilizują do działania. Powinniśmy zastanowić się jednak nad naturą tych nastrojów, które wyraziły się w poparciu dla Andrzeja Dudy i pokazały PO żółtą kartkę, a Bronisławowi Komorowskiemu – drzwi. Jeśli faktycznie Duda przejął głosy wyborców Pawła Kukiza oraz tych, którzy mają dość butnej władzy Platformy od Krakowskiego Przedmieścia po Aleje Ujazdowskie, to nie musi się jednoznacznie przełożyć na dobre wyniki PiS za kilka miesięcy.

Ilu_2_Szulecki
Autorka ilustracji: Marta Zawierucha

A jak jest z tym gniewem? Czy w Polsce faktycznie nigdy nie było tak źle? Zależy, jak na to spojrzeć. Problemem Platformy, ale też, jak pewnie szybko się okaże, Prawa i Sprawiedliwości – jest skala spojrzenia. Pokolenie Okrągłego Stołu przywykło do myślenia o Polsce i polityce w skali makro. Ważny jest wzrost PKB, dług publiczny, NATO, Unia Europejska, Międzymorze i Kościół, liczby, wielkie projekty, procenty – nie jednostki. A że komuś jest ciężko? Cóż, gdzie drwa rąbią…

Patrząc na Polskę-makro, faktycznie można być zadowolonym. Patrzeć na Polskę-mikro rządzący od lat i ściśnięci w klinczu politycznym się oduczyli – czego najsmutniejszym przykładem była nieszczęsna odpowiedź Komorowskiego na pytanie „jak żyć” za dwa tysiące złotych. Odpowiedź może i słuszna i pragmatyczna, ale pozbawiona choćby resztek słuchu społecznego.

Paweł Kukiz zbudował swój sukces na skali mikro właśnie. W Polsce-mikro operują też ruchy miejskie, mające zupełnie inny profil ideowy. Prawdziwym politykiem Polski-mikro jest Robert Biedroń – i nie chodzi tu znów o jego ideowe nastawienie, ale o spojrzenie. Andrzej Duda takim politykiem nie jest – to konwencjonalny działacz establishmentu, który umiał jednak w kampanii wykonywać świetne gesty w stylu mikropolityki. PiS od wielu lat w kampaniach starał się mocno skupiać na mikroskali, ale zwykle ograniczało się to do ckliwego wyborczego populizmu. Przekuć tego w faktyczną zmianę decydenci PiS nie będą potrafili i teraz, choć pewnie Duda będzie w stanie dużo zrobić dla swojej partii, w najbliższych miesiącach bombardując parlament projektami zupełnie nierealnych ustaw, będących jednak echem rzeczywistych potrzeb zapomnianych przez elity grup obywateli.

Prawdziwa zmiana w wyborach parlamentarnych nastąpi wtedy, kiedy linią podziału będzie właśnie ta różnica skali, a nie mity, idee i fobie. Jeśli można wprowadzić na urząd prezydenta mało znanego europosła, jeśli w wyborach 20 proc. może uzyskać kandydat bez partyjnego namaszczenia, to znaczy, że jak się chce, to się da. To jest ta jedyna dobra wiadomość płynąca ze zmiany warty w Belwederze.

Czas na dobrą zmianę. Tym razem prawdziwą.