„Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”. Art. 32 Konstytucji nie pozostawia wątpliwości, że Polki i Polacy powinni być traktowani w równy sposób. Czy jednak są? Czy kobiety i mężczyźni mają taki sam dostęp do rynku pracy? Otrzymują takie samo wynagrodzenie za pracę tej samej wartości? Mają takie same szanse na sprawowanie wysokich funkcji państwowych? Nawet osoby, które nie identyfikują się z feminizmem, a praw kobiet nie uznają za główny problem polskiego społeczeństwa, muszą przyznać, że 17-procentowa luka płacowa, zaledwie 24-procentowy udział kobiet w Sejmie i niska aktywność zawodowa kobiet to fakty.

Stwierdzenie o nierównym traktowaniu kobiet i mężczyzn nie budzi masowego sprzeciwu. Pojawiają się raczej liczne argumenty uzasadniające konieczność takich nierówności. Legitymizacja może mieć charakter biologiczny („matka to matka, ojciec nie nakarmi piersią”) albo kulturowy („kobiety od zawsze zajmują się domem”). W tym sensie zarówno zwolennicy patriarchalnego społeczeństwa, jak i feminiści są zgodni – kobiety i mężczyźni nie są traktowani równo – jednym się to podoba, innym nie. Dotykamy tu jednak problematyki stosowania prawa, praktyk kulturowych, społecznych procesów, czyli tego wszystkiego, co zachodzi w interakcjach pomiędzy jednostkami i kształtuje społeczną rzeczywistość. Chciałoby się rzec, w prawie wszyscy są równi, ale w praktyce nie zawsze to wychodzi. Bo mężczyzna może pójść na urlop rodzicielski, ale tylko wtedy, gdy matka posiada uprawnienie do tego urlopu; dziewczynkę można wydać za mąż w wieku lat 16, a chłopca nie; niektóre choroby specyficznie kobiece nie funkcjonują w spisie chorób zawodowych – w takich przypadkach nierówność nie tkwi w społecznej praktyce, ale bezpośrednio w przepisach prawa. W konkretnych regulacjach zawartych w polskich kodeksach i ustawach, paragrafach i artykułach, które nie traktują kobiet i mężczyzn w równy sposób. To jak to jest z tym prawem? Czy to możliwe, że ustawodawca tworzy dyskryminujące przepisy niezgodne z Konstytucją? Prawna herezja!

Owszem, prawo traktuje kobiety i mężczyzn w sposób zróżnicowany. Ale może to robić tylko wtedy, gdy zróżnicowanie uzasadnione jest wyrównaniem szans obu płci w różnych obszarach życia. Słowem: podmioty nie muszą mieć takich samych praw, ale mają mieć takie uprawnienia, które ostatecznie dadzą im równe szanse, co może niekiedy wiązać się z różnym traktowaniem pewnych grup w prawie. W tym tkwi właśnie różnica między istotą art. 32 i 33 Konstytucji RP, z których ten ostatni dotyczy zapewnienia równych praw, a pierwszy dotyczy kwestii dyskryminacji, czyli nierównego traktowania w ramach już istniejącego prawa.

Bardzo często jednak życie nie pozwala wpisać się w sztywne ramy prawnych rozgraniczeń. Dobrym przykładem problemu, w którym równość formalna łączy się z materialną, był, a dzięki wynikom ostatnich wyborów może znów się stać, nierówny wiek emerytalny kobiet i mężczyzn. Zdaniem niektórych utrzymanie w systemie emerytalnym tego zróżnicowania skutkowało dyskryminacyjnym traktowaniem kobiet w zabezpieczeniu społecznym. Krótszy wiek emerytalny kobiet, a tym samym krótszy okres podlegania ubezpieczeniu, prowadził do sytuacji, w której kobiety krócej oszczędzały na swoją emeryturę, natomiast dłużej ją pobierały, co powodowało istotne zróżnicowanie wysokości pobieranych świadczeń w porównaniu z mężczyznami. Niższy wiek emerytalny powodował również ograniczenie dostępu kobiet do szkolenia w celu podnoszenia kwalifikacji zawodowych. Rezultatem tego procesu było dalsze zmniejszanie wysokości wynagrodzeń kobiet w ostatnim okresie pracy zawodowej, które pogłębiało istniejące już dysproporcje w tym zakresie pomiędzy kobietami a mężczyznami.

Skoro było tak źle, to dlaczego tak długo różnica w wieku emerytalnym była utrzymywana, a w dodatku chce się do tego pomysłu powrócić? Kobiety są w zdecydowanie większym stopniu obciążone pracą opiekuńczą. Prowadzenie gospodarstwa domowego, wychowywanie dzieci, opieka nad osobami starszymi, a później wnukami – to wszystko sprawia, że zdecydowanie więcej czasu poświęcają na płatną i nieodpłatną pracę. Efektem powinno być więc wcześniejsze przechodzenie na emeryturę, tak jak w przypadku zawodów podwyższonego ryzyka i wyjątkowego obciążenia?

Wcześniejszy wiek emerytalny pracownic mógłby być postrzegany jako rodzaj przywileju rekompensującego fakt nierównego obciążenia pracą zawodową oraz opiekuńczą kobiet i mężczyzn. Ktoś mógłby wręcz powiedzieć, że to podobny mechanizm do kwot płci na listach wyborczych, które też wyrównują szanse. Różnica jednak polega na efektach społecznych obu mechanizmów. Kwoty płci służą temu, abyśmy mieli równe społeczeństwo, w którym prawo jest tworzone w podobnych proporcjach przez kobiety i mężczyzn. Natomiast różnica w wieku przechodzenia na emeryturę utrwala istniejące nierówności, a co za tym idzie przyczynia się do wzmacniania prawnych i kulturowych norm odpowiedzialnych za gorsze traktowanie kobiet. Zatem różnica różnicy nierówna.

Nasuwa się pytanie, czy prawo ma odpowiadać na istniejącą rzeczywistość społeczną, a więc „wspierać” podwójnie obciążone kobiety, czy też raczej ją kształtować poprzez wyrównywanie sytuacji obu płci? Prawo zawsze będzie wpływać na rzeczywistość, w której funkcjonuje. Lepiej, żeby było wolne od seksizmu i stereotypów płci.