Budynek Institut de France przy bulwarze Conti w Paryżu. Siedziba pięciu francuskich akademii nauk. Zaraz po wejściu czuje się, jakby monarchia wciąż trwała. Strażnicy przypominający lokajów pilnują, by nie kręcić się po pałacu, tylko kierować w stronę imponującej sali spotkań. Gdy niezbyt liczni widzowie się gromadzą, przez salę przemykają członkowie Akademii Nauk Moralnych i Politycznych [1] – w większości eleganccy starsi panowie (do tego stopnia starsi, że czasem prowadzić ich muszą pracownicy Instytutu). Chociaż wszyscy zmieścilibyśmy się w jednym pomieszczeniu, członkowie Akademii zamykają się w sali obok, a widzowie mogą oglądać spotkanie na telebimie. Wykład o kryzysie francuskiego modelu laïcité wygłasza Jean Bauberot, po czym następuje spokojna dyskusja członków Akademii. Najbardziej zajmuje ich walka między Republiką a Kościołem z początku XX w., a nie spory wieku XXI – choć są one nie mniej gorące.
Kryzys laïcité w sposób namacalny daje się odczuć na ulicy Myrha, przy której mieszkam. W budynku, w którym wynajmuję pokój, znajduje się meczet, do którego na modlitwę pięć razy dziennie wzywa muezin, a zaraz obok sklep, w którym można kupić żywe kurczaki. Cała ulica, pełna imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, ożywa po południu i wieczorem. Muzułmanie po wyjściu z meczetu oddają się grze w bule na pobliskim skwerku i do późna wspólnie jedzą arabskie specjały. Do niedawna modlili się w piątki na ulicy, choć to w laickiej Francji prawnie zakazane. Ale i dziś obecność islamu jest tu bardzo widoczna. Bez trudu można tu kupić mięso halal (gorzej z mięsem pochodzącym z nierytualnego uboju) – jest ono zresztą standardem w wielu miejscach – także w restauracjach sieciowych typu Subway.
Chociaż mnie gwarność życia prowadzonego na ulicy nie przeszkadza, Francuzi – gdy mówię im, gdzie mieszkam – łapią się za głowę. Napięcie jest wyczuwalne, szczególnie w Paryżu, w którym w dalszym ciągu silne jest wrażenie wywołane przez styczniowy atak na redakcję „Charlie Hebdo”. Mimo że sytuacja ekonomiczna Francji i jej perspektywy rozwojowe także powinny budzić obawy, głównym tematem rozmów na temat imigrantów, nie jest gospodarka, ale kultura. Coraz silniejsze jest przeświadczenie, że Francja musi na nowo określić podstawy swojej tożsamości, czego chyba najlepszym przykładem jest francuskie laïcité, które przez wiele dziesięcioleci było jednym z najważniejszych fundamentów Republiki – dla wielu liberté, fraternité, egalité nie może istnieć bez laïcité.
Problem w tym, że jest ono bardzo różnie rozumiane. Od laïcité antyreligijnego – takiego, w którym religia jest uznawana za balast przeszkadzający w pełnym rozwoju człowieka; przez laïcité liberalne – zakładające wolność religijną w sferze prywatnej (czasem także publicznej), ale nie politycznej; aż po laïcité tożsamościowe – uaktywnione niedawno przez Front Narodowy, który łączy brak aktywnej religijności z przekonaniem o tym, że Francja powinna określać się jako kraj kulturowo chrześcijański, właśnie po to, by uniemożliwić muzułmanom manifestowanie swej religijności.
Dlatego rolę mediatora we francuskim konflikcie może paradoksalnie odegrać francuski Kościół katolicki – który najpierw toczył boje przeciw laickości, ale obecnie uważa jej liberalną wersję za dobro. Może on odegrać pozytywną rolę w dwójnasób – po pierwsze pokazać populistom, że przesłanie chrześcijańskie nie sprowadza się do okładania innowierców krzyżami (ci, którzy chcą dziś bronić chrześcijańskiej Francji, sami rzadko są wierzący), ale również, że możliwa jest religia, która akceptuje autonomię władzy. Choć są głębokie spory co do tego, czy islam przyzwala na to, nie ma wątpliwości, że w ten czy inny sposób, jeśli chce on być kompatybilny z kulturą europejską, będzie musiało do tego dojść.
Co ciekawe, dziś największy spór dotyczący religijności i laïcité dotyczy wizualnej obecności religii w sferze publicznej – od chust muzułmanek, przez burki, po publiczne modły na ulicach. Wcześniej najważniejszym przedmiotem konfliktu była edukacja i pytanie, czy państwo ma pozwalać Kościołom prowadzić własne szkoły i na jakich zasadach powinno się to odbywać (do dziś zdecydowana większość prywatnych szkół we Francji należy do Kościoła katolickiego).
Jak ważne są to problemy dla Francuzów, można zrozumieć, gdy zobaczy się, jaką popularnością cieszą się książki traktujące o kryzysie francuskości – jak choćby „L’identité malheureuse” Alaina Finkielkrauta, „Le Suicide français” Erica Zemmoura czy „Qui est Charlie?” Emmanuela Todda. Wspólnym mianownikiem tych bardzo różnych publikacji jest konstatacja, że Francja nie jest już chrześcijańska, co powoduje, że laïcité konstruowane w kontrze do Kościoła, nie może być dziś głównym składnikiem francuskiej tożsamości. Jeszcze bardziej nie może ono być francuską dominantą, jeśli jego ostrze skieruje się przeciw islamowi – choćby dlatego, że to przepis na wojnę domową. Może oraz powinno ono rozdzielać państwo od religii, zezwalając na praktyki religijne i regulując sposób funkcjonowania sfery publicznej.
Laïcité nie odpowie jednak na pytanie o tożsamość i kulturę, o sens bycia razem. Francja jest w europejskiej awangardzie, jeśli chodzi o pytanie, jakie stawia sobie dziś coraz więcej europejskich narodów – kim chcemy być? Jakich wartości chcemy bronić i jaką cenę jesteśmy za nie gotowi zapłacić? Sam fakt, że podobne wątpliwości dotykają coraz więcej unijnych krajów powinien być dla transnarodowych elit europejskich znakiem, że coś ważnego dzieje się w Europie, czego Unia Europejska nie może przeoczyć, jeśli chce nawiązać kontakt z europejskimi społeczeństwami.
Przypis:
[1] Akademia skupia duże nazwiska francuskiej nauki, w tym Alaina Besançona, Remiego Brague’a, Chantal Delsol, Emmanuela Le Roy Laduriego, Jeana Tirole’a, a członkami zagranicznymi są między innymi: hiszpański król Juan Carlos, Benedykt XVI i książę Karol.