Model biznesowy Ubera jest banalnie prosty – ta aplikacja mobilna na smartfony kojarzy pasażerów poszukujących transportu z kierowcami gotowymi ten transport zaproponować. A jednak mimo to firma stała się gwiazdą sharing economy, a jej wartość rośnie w szybszym tempie niż wartość Facebooka i Twittera. Uber kojarzy skutecznie i obsługuje coraz więcej metropolii. Od listopada 2014 r., gdy firma działała w 229 miastach w 46 krajach, udało się jej rozszerzyć działalność na 311 miast w 57 krajach, w tym m.in. Nowym Jorku, Rio de Janeiro i Pekinie. W Polsce prywatne samochody możemy zamawiać w trzech miastach – Warszawie, Krakowie i od niedawna w Trójmieście.

Skąd ten sukces? Klienci pokochali Ubera za niskie ceny i wygodę. Poczciwe taksówki nie nadążają za technologią, a ich jakość często pozostawia wiele do życzenia – samochody nierzadko są stare i niewygodne, urzędowe ceny wysokie, w godzinach szczytu brakuje taksówek, a rynek, do którego dostęp jest regulowany przez system licencji, jest nieefektywny i niekonkurencyjny. Uber wniósł powiew świeżego powietrza do branży i – ze względu na skalę działalności – zmobilizował wiele grup interesów do protestów.

Sharing economy, teraz

Start działalności Ubera w Polsce może sprawić, że popularne „zadzwoń po taksówkę”, nie mówiąc o łapaniu taksówki na ulicy, wkrótce odejdzie do lamusa. Nie brzmi to rewolucyjnie, zwłaszcza że konkurencyjne produkty, takie jak myTaxi, już u nas działają. Dzięki nim można zamówić taksówkę bez potrzeby dobijania się do – nierzadko zajętej – centrali. Nie trzeba też znać adresu, pod który przyjedzie kierowca – aplikacja zlokalizuje nas za pomocą telefonu wyposażonego w GPS i prześle do kierowcy odpowiednią informację. Ale ta technologia, choć wykorzystuje nowoczesne smartfony, wciąż nie jest doskonała. Warszawscy kierowcy opowiadają, że zdarza im się dostać zlecenie od klienta, który według aplikacji znajduje się na wybiegu dla lwów w warszawskim zoo lub między prawym a lewym brzegiem Wisły w miejscu, gdzie nie ma mostu.

Dlaczego Uber budzi tak duże kontrowersje? W odróżnieniu od innych korporacji opiera się na podstawowej idei współczesnej sharing economy, czyli swobodnym przepływie informacji o niewykorzystanych dostępnych zasobach. Uber zmienia rynek taksówek, bo pozwala wykorzystywać do zarabiania prywatne samochody, których jest po prostu dużo. Dlatego czy pożera nas lew, czy unosimy się na falach Wisły, zawsze możemy liczyć, że znajdziemy kierowcę – zwykle za niższą stawkę niż w przypadku tradycyjnej taksówki.

Ale to, co dobre dla klientów, nie podoba się taksówkarzom. W Paryżu, w manifestacji z 25 czerwca protestujący spalili kilkadziesiąt samochodów jeżdżących dla Ubera, a następnie prezydent François Hollande zapowiedział wprowadzenie zakazu działalności firmy we Francji. Kilka dni później aresztowano dwóch przedstawicieli francuskiego oddziału firmy we Francji, a jej dalsze funkcjonowanie stanęło pod znakiem zapytania. To jednak zapewne tylko chwilowe kłopoty, bo Uber słynie z agresywnej strategii biznesowej i rozwija się, nie oglądając się na przestarzałe prawo niedostosowane do nowej rzeczywistości sharing economy.

Amerykańska wersja kapitalizmu nie spodobała się francuskim taksówkarzom nie tylko ze względu na niższe stawki, które kierowcy pobierają od klientów. Ubera od tradycyjnych korporacji taksówkarskich odróżnia także to, że jego kierowcy nie zdają egzaminów ze znajomości miasta, co jest zrozumiałe w czasach elektronicznych map i urządzeń GPS. Nie muszą mieć pozwolenia na przewóz osób ani opłacać taksówkarskich licencji, kosztujących nieraz krocie. W Nowym Jorku koszty jednej licencji sięgają dziś… miliona dolarów, w Warszawie taksówkarz należący do jednej z większych taksówkarskich korporacji musi pokryć opłaty stałe w wysokości blisko 1 tys. zł. Podobne kłopoty co we Francji Uber ma w Niemczech – w kilku niemieckich miastach już zakazano firmie działalności.

Ale Francja i Niemcy to tylko dwa z wielu rynków, na których rozwija się Uber, i nie widać, by miał zatrzymać się na usłudze przewozu osób. Z lokalnej firmy przewozowej z San Francisco aplikacja przekształciła się w globalną platformę do zamawiania samochodów, a jej szef zapowiada, że wkrótce kierowcy będą wozili, oprócz ludzi, także przesyłki, a nawet dowozili jedzenie.

Wydaje się jednak, że niechęć do Ubera ma także drugie dno. To kolejna amerykańska firma, która zdominowała technologiczny krajobraz. Najwięksi gracze to Google, Amazon, Facebook, teraz dołącza do nich Uber. Wśród gigantów nowych technologii nie ma ani jednej europejskiej firmy. Nawet wymyślony w Estonii Skype już od kilku lat należy do Microsoftu.

Faciejew-sharing-economy
Fot. Aaron Parecki, Flicr.com

Potrzebuję taksówki, natychmiast

Rewolucyjne zmiany na rynku przewozów są także rezultatem działania podstawowego prawa mikroekonomii, z którego aplikacja Ubera korzysta przy obliczaniu ceny. W dni, gdy trudno o szofera, takie jak noc sylwestrowa, tradycyjne korporacje taksówkarskie zawsze pobierają stałą opłatę za kilometr, podczas gdy aplikacja Ubera ustala cenę w zależności od popytu i podaży. Im więcej klientów szuka kierowców, tym wyższa stawka, a kierowca zarabia więcej.

Ten mechanizm powoduje, że w sylwestra na ulicach może pojawić się więcej kierowców zachęconych wyższymi zarobkami. Natomiast klienci posiadający grubsze portfele, gotowi zapłacić wielokrotność podstawowej stawki, mogą liczyć na to, że nawet w takie dni znajdą kierowcę. To banalne w swojej prostocie rozwiązanie funkcjonuje już w wielu branżach – nikt z nas nie dziwi się, że za przelot liniami lotniczymi w okolicach Wigilii musi zapłacić więcej niż, dajmy na to, w dowolny czwartek października. Na rynku taksówkarskim jednak, gdzie wciąż obowiązuje nieefektywna dla kierowców i klientów zasada stałej ceny, propozycja Ubera to prawdziwa rewolucja. Tym bardziej, że w „zwykłe” dni czyste i wygodne prywatne samochody przyciągają klientów cenami niższymi niż w większości tradycyjnych taksówek – zwłaszcza w nocy, gdy sztywne taryfy tradycyjnych przewoźników rosną o połowę.

Obawy przed konkurencją ze strony Ubera są więc uzasadnione, ale pamiętajmy, że prywatni kierowcy często dostarczają usługę, której po prostu nie było na rynku: Uberem jeździ się częściej i na krótszych trasach. Niska opłata startowa i cena za kilometr powodują, że kilkuosobowa przejażdżka samochodem może być tańsza niż bilety autobusowe, a na pewno znacznie tańsza niż kurs taksówką. Firma może sobie pozwolić na niskie ceny, bo omija lokalne przepisy – nie dość, że jej kierowcy nie płacą stałego abonamentu za przynależność do sieci taksówkarskiej, to ani firma, ani kierowcy często nie płacą także podatków. Na czym więc zarabia Uber? Jak wielu pośredników w internecie, na prowizji. Kierowca za każdy kurs oddaje 20 proc., ale suma ta jest pobierana bezpośrednio z karty klienta i trafia prosto na konta Ubera, z pominięciem lokalnego fiskusa.

Zły amerykański kapitalizm

Obchodzenie prawa stało się specjalnością wielu firm sharing economy, takich jak BlaBla Car, Airbnb czy Lyft. Zjawisko nie jest nowe, lecz jego skala powoduje, że ustawodawcy na całym świecie będą musieli poświęcić czas na dostosowanie prawa do nowej rzeczywistości. Internetowymi pośrednikami są także eBay czy Allegro, a luki w przepisach i nieefektywność systemu podatkowego pozwalała i pozwala setkom tysięcy osób sprzedawać towary, nie rozliczając się z fiskusem.

Inna rewolucja, zapoczątkowana jeszcze w latach 70. i przyśpieszona przez sharing economy, trwa na rynku pracy. Ubera i inne firmy oskarża się o obniżenie standardów zatrudnienia – kierowcy firmy nie są oficjalnie jej pracownikami, ale niezależnymi przedsiębiorcami, którzy z nią jedynie współpracują. To oznacza, że Uber nie opłaca za nich żadnych ubezpieczeń, a w razie jakichkolwiek kłopotów – np. z samochodem – muszą sobie radzić sami. Ale prekaryzacja i elastyczność relacji pracownik-pracodawca ma także zalety.

Elastyczne godziny pracy, bardzo niskie koszty stałe i brak barier wejścia na rynek powodują, że do Ubera trafiają ludzie nieraz z tego rynku wykluczeni lub tacy, którym nie odpowiada zatrudnienie na cały etat. W efekcie liczba kierowców firmy podwaja się co pół roku.

Technologia, która ułatwia

Sukces Ubera mówi też wiele o naturze dzisiejszych młodych biznesów i oczekiwaniach inwestorów finansujących ich rozwój. Fundusze inwestycyjne są wspierane gotówką przez firmy, których szefowie nie przejmują się obchodzeniem prawa ani przepisami niedostosowanymi do nowej rzeczywistości; w cenie: bezkompromisowość i brak skrupułów.

Uber jest firmą technologiczną, a firmy z tego sektora rozwijają się szybko i działają bezpardonowo. Podobnie postępował Google, indeksując treść książek, do których nie miał praw autorskich, lub Facebook, zmieniając politykę prywatności serwisu. Ale wydaje się, że kontrowersje i zła prasa to paliwo napędowe wielu współczesnych firm. Bo choć o ich ciemnych stronach wiemy coraz więcej, to coraz chętniej chcemy też z nich korzystać. Nowe technologie rewolucjonizują kolejne branże i powrotu do „starego świata” już nie ma.

Internet w komputerach PC pozwolił zwiększyć obieg informacji. Na fali tych możliwości powstały serwisy aukcyjne takie jak eBay, serwisy crowdfundingowe takie jak kickstarter.com – i wiele innych. Wystarczyło dodać funkcjonalność komputera – geolokalizację za pomocą GPS, odpowiednio duży ekran – do telefonów, które zawsze mamy przy sobie, żeby mogła powstać firma taka jak Uber czy Lyft. Technologia pozwoliła zmniejszyć bariery do wejścia, obniżyć koszty transakcyjne i wystandaryzować usługę w taki sposób, by ta ułatwiała życie w miastach na całym świecie.

Dzięki niej możemy jeździć tańszymi i wygodnymi taksówkami.