Najnowszą książkę Vargi połknąłem o świcie, jadąc tramwajem do pracy, przy krzepiących dźwiękach akordeonów, skrzypek i jeremiadach kanarów. Były to jednak okoliczności wyśmienite do lektury „Masakry”, idealnie oddające atmosferę samego utworu i deliryczny obraz miasta umieszczony na jego kartach. Podczas czytania wahałem się zresztą wielokroć, czy nie wziąć nagle urlopu na żądanie, by – niczym bohater książki – zakupić skromną butelczynę, spokojnie ulokować się w zakamarku miasta zapomnianym przez straż miejską, a następnie długie godziny delektować się smakiem słodko-gorzkich słów powieści i całkiem już wytrawnego trunku.
Wystawiany na kuszenie w czasie lektury, muszę po jej zakończeniu stwierdzić kategorycznie: „Masakra” powinna trafić na narodowy indeks ksiąg zakazanych! Autor nonszalancko obala mity, bezczelnie drwi z cierpienia narodu wybranego, dekonstruuje etos warszawskiego „intelektualisty”, a następnie zaprasza czytelnika do tańca na jego pomnikowym grobowcu w tłumie „ironistów i ponuraków”. Rozkłada przy tym na części pierwsze duszę Warszawy: ludyczno-plugawą, kipersko-pijacką, pachnącą drogimi perfumami, potem, uryną i wymiocinami. Varga jest niebezpieczny, choć przyznajmy otwarcie: właśnie takich perfekcyjnie prowokujących pisarzy jak on Polska potrzebuje.
Przebrzmiała przeszłość
Głównym bohaterem książki jest podstarzały muzyk, Stefan, o swojsko brzmiącym nazwisku Kołtun. Jego czas przeminął. Punkowe ballady, dzięki którym zyskał sławę, dawno już zniknęły z list przebojów rozgłośni radiowych. Zastąpiła je zachodnia sieczka. Co gorsza, zyski z tantiem nonkonformistycznego dinozaura rocka gwałtownie spadły. Varga konstatuje z charakterystycznym poczuciem humoru: „Karma artysty w czasach kryzysu bywała gorsza niż karma dla kotów”.
Nasz dzielny bohater mieszka na Saskiej Kępie. Nielicznym czytelnikom „Kultury Liberalnej” spoza Warszawy przypomnijmy: to spokojna, elegancka, willowa dzielnica ulokowana nieopodal „PGE Narodowego” (zwanego do niedawna Stadionem Narodowym). Na Saskiej Kępie mieszkają emeryci i nuworysze lubiący szwendać się bez celu wzdłuż ulicy Francuskiej.
Stefan kulturalną arterią Pragi-Południe spaceruje z rzadka. Jego głównym celem są sklepy alkoholowe. Tego muzyka po czterdziestce poznajemy w momencie dramatycznym i prozaicznym zarazem: gdy budzi się wśród pustych butelek, na kacu, bez telefonu, portfela, partnerki, dzieci i wygląda „jak własny ojciec tydzień po śmierci”.
Umysłowa pauperyzacja
„Masakra” jest powieścią drogi – choć może należałoby ją nazwać powieścią labiryntu. To opisana w klasycznej, trzecioosobowej narracji dantejska katabaza, zstąpienie w czeluści alkoholowych piekieł. W ich zakamarkach kryją się lansiarskie restauracje, hipsterskie knajpki, oldskulowe kawiarnie, studenckie spelunki i zaciszne burdele. Psychodeliczne przestrzenie – wbrew oficjalnym manifestom – łączy skrajny elitaryzm i bezguście. Stefan kluczy między nimi, błądzi. Kursuje „między miejscami-zjawami” i jest przez nie permanentnie zasysany, trawiony i wypluwany.
Jest „znaną osobą, która nikogo nie zna” i z uporem maniaka brnie przez stołeczne bagno. Przypadkiem spotyka znajomych, m.in. niespełnionego Poetę, błyskotliwego Docenta, atrakcyjną (choć już dość podstarzałą) Wiedźmę. Nie poznajemy ich nazwisk. Uosabiają „cnoty” warszawskiej inteligencji: cynizm, cwaniactwo, hipokryzję, malkontenctwo… Lista przywar zwiększa się proporcjonalnie do wzrostu zawartości alkoholu we krwi bohatera (na trzeźwo rosłaby zapewne szybciej).
Czy peregrynacja Stefana ma jakikolwiek sens? Zdecydował się na pijacki slalom-gigant, ponieważ szuka bezpieczeństwa, wsparcia, a przynajmniej pożyczki. Skrycie podziwia mieszczańską elitę za zdolność do autokreacji, a zarazem z niej szydzi i lęka się kolejnego „holocaustu emocjonalnego”. Spowiada się prostytutce, a chwilę później nie jest pewny, czy uprawiał z nią seks. „Przepoczwarza się (…), wykluwa na nowo z zepsutego jaja”. I pije. Leniwie sączy. Chleje na umór. Chłepcze, co popadnie.
Varga na kartach swojej najnowszej powieści wymienia kilkadziesiąt nazw różnych alkoholi. Uczy czytelnika jak, kiedy, czym, gdzie i dlaczego pić należy. Abstynentom lekturę „Masakry” zdecydowanie odradzam. No chyba że są jednocześnie fanami zoologii – dzięki Vardze dowiadujemy się, jak alkohol piją muszki owocówki, jemiołuszki, ryjówki, papugi zielone, nietoperze i makaki.
Realne, choć nierealnie nieme
Stefan żyje na granicy jawy i snu, w „błogosławionym stanie pomiędzy pełną świadomością a kompletną bezprzytomnością”. Świat jest jego wrogiem, nieustannie go zwodzi i wykorzystuje. Warszawa urasta do miana „mistrza w sztuce mimikry” („mimikra” i „wojna kulturowa” zdają się być ulubionymi określeniami pisarza – używa ich aż za często). Stolica i jej mieszkańcy zatracili swoją tożsamość. Tkwią między Wschodem a Zachodem, karykaturalnie upodabniają się raz do jednego, raz do drugiego. To „najbardziej wkurwiające miasto na świecie”. Mozolne wgryzanie się w psychikę Stefana pozwala dostrzec wyraźniej rozkład i chaos metropolii: „lesbijski związek Warszawy ze Śmiercią jest nierozerwalny, jedna z drugą od zawsze wylizywały sobie cipki, obie wsadzały sobie nawzajem języki w tyłki”.
Seksualne i alkoholowe metafory nie są jednak największą ozdobą powieści. Nie jest nim też zupełnie nowy miejski szlak, którym główny bohater podąża na kartach książki. Bo przecież śladem Kołtuna można zwiedzać Warszawę tak samo, jak można ją zwiedzać śladem bohaterów „Lalki”, „Małej Apokalipsy” czy „Kamieni na szaniec”. Za rok zapewne nie będę już w stanie przypomnieć sobie marszruty Stefana – mimo że znam większość odwiedzanych przez niego lokalów i wiele pochłanianych przezeń trunków zdarzyło mi się już swego czasu smakować. W pamięć zapada za to scena, której dzisiejsza groteska jutro stać się może „oczywistą oczywistością”.
Przed świtaniem, gdy warszawiacy jeszcze śpią, na Krakowskim Przedmieściu Kołtun widzi bezszelestnie przesuwający się długi korowód. Na przedzie dostojnie jadą szwoleżerowie w mundurach galowych. Dalej sunie czarna falanga księży, następnie poczty sztandarowe – kościelne i wojskowe. Za nimi dziarsko defilują zastępy harcerzy. I wreszcie pojawia się chroniony przez chorągiew husarii, „zgnieciony jak gigantyczna puszka po piwie” wrak smoleński.
Ech, pijmy, bo ciemność nadchodzi…
Książka:
Krzysztof Varga, „Masakra”, wyd. Wielka Litera, Warszawa 2015.