Mnie tymczasem wydaje się, że problem „prawdziwej lewicy” jest problemem sztucznym i wydumanym. Elektorat lewicowy ma w naszym kraju swoją, i to całkiem pokaźną, polityczną reprezentację. Choć, rzecz jasna, nie da się wykluczyć, że to lewicowcy „nieprawdziwi” – ci zdarzają się wszak równie często, jak „nieprawdziwi Polacy”. Nie żyjemy jednak bynajmniej (jak sugeruje się w tle wspomnianych utyskiwań) pod opresyjnym dyktatem centroprawicy.
A oto argumenty, które stoją za moim poglądem. Przede wszystkim, nie istnieje coś takiego, jak „prawdziwa lewica” czy „lewica z prawdziwego zdarzenia”. Kto operuje takimi pojęciami, bierze intelektualne klisze za rzeczywistość. Przez rzeczoną „prawdziwość” rozumie się mianowicie zgodność ze standardami lewicowości, jakie obowiązują w większości społeczeństw zachodnioeuropejskich. Chodzi więc – uściślijmy – o grupę wyborców, która łączyłaby tak zwaną postępowość światopoglądową (poparcie dla feministek, ruchów homoseksualnych, liberalizacji prawa aborcyjnego etc.) z tak zwaną wrażliwością społeczną (afirmatywny stosunek do państwowego interwencjonizmu, wsparcie dla najuboższych, rozbudowa państwa opiekuńczego etc.).
W Polsce nie brakuje ludzi reprezentujących jeden bądź drugi pogląd (a dopiero ich wyraźny brak mógłby zostać uznany za faktycznie niepokojący). Mamy więc zarówno takich wyborców, którzy uznają, że sprawy światopoglądowe, o które upomina się lewica, są niezmiernie istotne i powinny być przedmiotem aktywności państwa. Mamy również takich, których zdaniem ekonomiczny interwencjonizm oraz ingerencja państwa w gospodarkę są warunkiem koniecznym stabilnego rozwoju gospodarki. (Bardziej wątpliwe wydaje się istnienie grupy przeciwnej – ludzi, którzy utrzymywaliby konsekwentnie, że zawsze im mniej państwa w gospodarce, tym lepiej).
Osobliwość polskiego społeczeństwa polega jedynie na tym, że obydwa wspomniane poglądy rzadko (a przynajmniej znacznie rzadziej niż w większości europejskich państw) występują łącznie. Innymi słowy, grupa wyborców, którzy jednocześnie są postępowi światopoglądowo oraz prosocjalni gospodarczo, wydaje się niewielka. Mamy zatem do czynienia nie tyle z nieobecnością lewicy czy z niedostateczną reprezentacją „prawdziwie lewicowej” części naszego społeczeństwa, co ze specyficznym rozłożeniem lewicowych przekonań wśród wyborców. Tak się bowiem składa, że w naszym kraju elektorat prosocjalny jest jednocześnie zazwyczaj światopoglądowo konserwatywny, zaś elektorat światopoglądowo postępowy – generalnie prorynkowy i sceptyczny wobec szeroko rozbudowanej polityki socjalnej państwa.
Taka konstrukcja światopoglądowa wydaje się zresztą całkiem zrozumiała. Wynika w dużej mierze, jak można przypuszczać, z naszych transformacyjnych perypetii. Ci, którzy stali się beneficjentami przemian, które w Polsce nastąpiły po 1989 r., cenią sobie niezależność i indywidualizm zarówno w wymiarze ekonomicznym, jak i światopoglądowym. Są – ogółem rzecz biorąc – pozytywnie nastawieni do idei przemian społecznych. Co nie mniej istotne, czują się autorami swojego sukcesu, i dlatego w gospodarce od państwa oczekują przede wszystkim możliwości swobodnego działania.
Odwrotnie jest z drugą grupą – tych, którzy mają poczucie, że na transformacji stracili lub którzy uważają, że III RP nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Pragną oni przede wszystkim bezpieczeństwa i stabilności, które dają odpowiednio konserwatyzm (w wymiarze światopoglądowym) oraz gospodarczy interwencjonizm (w aspekcie ekonomicznym). Doświadczenie przemiany jest dla nich bowiem przede wszystkim doświadczeniem negatywnym. Upraszczając nieco, można więc powiedzieć, że mamy do czynienia z dwoma obozami: obozem wolności i obozem bezpieczeństwa.
Lament nad tym, że w Polsce nie ma „prawdziwej lewicy”, wydaje mi się więc bezpodstawny. Co jednak ciekawe, podnoszą go zwykle przedstawiciele pierwszej z wyodrębnionych przeze mnie grup (do pewnego stopnia przecząc przy tym samym sobie). To oni, zwolennicy i beneficjenci naszej transformacji, chcą przecież, aby w Polsce było tak, jak na Zachodzie. A to oznacza, że powinniśmy mieć również prosocjalną i światopoglądowo postępową, „prawdziwie lewicową” partię polityczną. Bo skoro jej nie ma – nachodzi ich wątpliwość – być może transformacja jednak nie do końca się nam udała?