Łukasz Pawłowski: Kiedy mowa o zwalczaniu wandalizmu w sferze realnej, jedną z najczęściej stosowanych zasad jest tzw. zasada rozbitych okien. Polega ona na szybkim, ale niekoniecznie bardzo surowym karaniu sprawców nawet drobnych wykroczeń i natychmiastowym eliminowaniu ich skutków. Stoi za nią następujący tok myślenia – tolerancja dla drobnych wykroczeń ośmiela potencjalnych przestępców. Dlatego ważne jest pokazanie, że społeczność i władze działają już na najniższym poziomie. Czy taką samą zasadą powinniśmy kierować się przy zwalczaniu tzw. hejtu w internecie?

Wiesław Godzic: Za bardzo przejęliśmy się ludzkim zachowaniem i chcielibyśmy, by ludzie byli aniołami. A gdzie są wzorce? Należałoby zacząć nie od anonimowych osób, lecz podnosić poprzeczkę debat prowadzonych w mediach tradycyjnych przez tzw. autorytety. Dziś są one na ogół robione bez poszanowania dla logiki, bo najważniejszy jest show – wygrywa ten, kto znajdzie najlepszy bon mot, obrazi przeciwnika lub wyprowadzi go z równowagi. Racje i przemyślane uzasadnienia mają znaczenie drugorzędne. Zamiast więc utyskiwać na poziom debaty w internecie, zacznijmy od promowania modeli zachowań dyskusyjnych w telewizji publicznej.

Markus Grossalber, flickr.com
Markus Grossalber, flickr.com

Jak pan chciałby to osiągnąć – wprowadzić odgórny nakaz prowadzenia lepszych dyskusji?

Lepiej wprowadzić do szkół naukę retoryki, ale i filozofii oraz logicznego myślenia – wtedy mamy szansę sprawić, że niekorzystne zjawiska będą marginesem. My tymczasem zaczynamy od końca – dostrzegamy objawy problemu i chcemy je eliminować, piętnując poszczególne przypadki zamiast szukać głębszych przyczyn. To trochę tak, jakby poważną chorobę leczyć środkiem przeciwbólowym. Podłoże dla słownej agresji tworzy się wówczas, gdy człowiek zostaje pozbawiony możliwości dowodzenia czegoś w sposób przemyślany i zgodny z logiką. A tak dziś wygląda zdecydowana większość rozmów – przede wszystkim nie słychać jednego głosu, bo wszyscy mówią na raz, prześlizgują się po temacie i wyciągają nielogiczne wnioski na podstawie argumentów wątpliwej jakości.

Nie przerobi pan każdego internauty na filozofa…

Nie mam takiego zamiaru, ale pewne zasady trzeba wprowadzić. Tymczasem dziś ulegają one erozji, a przykład idzie z góry. Niewielu mogę wskazać dobrych dziennikarzy, dbających o poziom dyskusji. Ten konflikt doskonale widać w serialu „Newsroom” gdzie retoryczne popisy zderzają się z dziennikarską misją polegającą na przekazywaniu rzetelnych informacji. Brakuje nam dziś czegoś takiego. Każda publiczna debata to swego rodzaju wojna podjazdowa, w której każdy próbuje uszczknąć coś dla siebie.

Wciąż brakuje nam modeli dobrego zachowania w internecie. Chcielibyśmy, by ludzie byli aniołami, ale gdzie są wzorce? | Wiesław Godzic

Ale co jest w tym wypadku przyczyną, a co skutkiem? Czy to „góra”, czyli tradycyjne media rzeczywiście dyktują warunki, czy jedynie odpowiadają na zapotrzebowanie, jakie idzie z „dołu”, od widzów i czytelników?

Mam wrażenie, że różnica między „górą” a „dołem” coraz bardziej się zaciera. Tym ważniejsze jest w tej sytuacji podjęcie odpowiednich działań. Obecnie program filozofii i retoryki znika ze szkół – dlaczego tego nie zmienić? Zacznijmy od tego poziomu. Inna sprawa to edukacja medialna nauczycieli – kto i jak ma uczyć tych, którzy następnie uczą nasze dzieci? Trzeba te pierwsze kroki zrobić i wyrabiać u dzieci nawyk krytycznego spojrzenia na otaczającą ich rzeczywistość. To szczególnie ważne we współczesnym świecie, w którym zewsząd dochodzi do nas tak wiele informacji i obrazów. A my wciąż przyjmujemy, że te obrazy są oczywiste i mówią same za siebie. To krytyczne spojrzenie musi zawierać analizę tego, czego nie udało się osiągnąć w wypowiedzi, pochwalić oryginalność.

Właśnie ze względu na liczbę tych obrazów i informacji mówi się, że internetem rządzi prawo „cyfrowego darwinizmu” – ostatecznie przetrwają jedynie najbardziej wyraziste i najbardziej dosadne komentarze.

Co to znaczy „przetrwają”? Że będzie ich najwięcej? Wcale nie musi tak być. Gdy potrzebuję znaleźć jakąś specyficzną informację, to nie poszukuję jej w wyszukiwarce ogólnej, ale korzystam ze specjalistycznych serwisów, bo im mogę zaufać. Nie sądzę, by zalała nas powódź z szamba, jeśli tylko większość ludzi nie będzie chciała się na to godzić. Przecież to my wybieramy miejsca, w których chcemy być. Na tym polega siła internetu.

Nie zawsze mamy do takich miejsc dostęp. Na serwisach informacyjnych coraz częściej pojawiają się bramki wymagające opłat. W takiej sytuacji znaczna część internautów wraca do serwisów darmowych.

Internet niestety zaczął się od przekonania, że wszystko może w nim być za darmo. To niemądre, bo przecież za informacje czy inne usługi wysokiej jakości trzeba płacić. Należałoby zorganizować kampanię, która zaprzeczałaby tej początkowej tezie, że wszystko w sieci jest bezpłatne. Internet jest technologią służącą jako krwiobieg informacji, ale to nie znaczy, że same informacje mają być darmowe.

Początkowo rozwój internetu opierał się nie tylko na obietnicy w pełni darmowego dostępu do wiedzy, ale także przekonaniu, że w sieci jesteśmy anonimowi…

Tak właśnie zaczynały blogi – jako przedsięwzięcia całkowicie anonimowe. Anonimowość miała decydujące znaczenie, bo wówczas blogi mogły pełnić funkcje terapeutyczne. Doszliśmy jednak do momentu, w którym i blogi, i strony internetowe stały się formą autopromocji i puszenia się – są prowadzone już nie tylko pod nazwiskiem, ale często przez osoby znane. Internet przeszedł drogę od anonimowości do coraz dalej postępującej jawności. Jest to zresztą ściśle związane z tym, o czym mówiliśmy przed chwilą, czyli monetyzacją przedsięwzięć internetowych. Anonimowość jest wypierana, a nawet niezbyt mile widziana. Chodzi przecież o to, by nadawca treści był znany, a jego wpisy mają przyciągać widzów i przynosić zyski.

Odejście od anonimowości nie wpłynęło jednak na zmianę języka, jakim posługujemy się w sieci. Wręcz odwrotnie, niektórzy zauważyli, że na hejcie można zbudować popularność i dobrze zarobić. Nie brakuje w przestrzeni publicznej osób, których publiczność nie lubi, ale nie brakuje także takich, których kocha nie lubić. Pan jako przykład takich ludzi podawał bohaterów niektórych reality shows, jak chociażby Warsaw Shore. Wielu widzów ma ich za niedouczonych i wulgarnych, ale jednocześnie chce wiedzieć, co się u nich dzieje. Czy w przypadku znanych osób hejtowanych w internecie nie jest podobnie? Czy nie mamy niekiedy do czynienia z grą między hejtowanym a hejtującym, na której, paradoksalnie, to ten pierwszy zyskuje?

Żelazna zasada kapitalistycznego biznesu mówi – nieważne, czy mówią o nas dobrze czy źle, ważne, żeby mówili i nie przekręcali nazwiska. To jest przejaw szerszej tendencji, zgodnie z którą miarą sukcesu przedsięwzięcia jest skala reakcji, a nie to, czy ona jest pozytywna czy negatywna. Ta zasada przybiera niekiedy kuriozalną postać nie tylko w internecie, ale też choćby w… szkolnictwie wyższym. Jednym z kluczowych parametrów oceny naukowca jest dziś „wpływ”, jaki jego prace mają w świecie naukowym, mierzony m.in. liczbą cytowań. Nikt jednak nie bada, czy praca cytowana jest ze względu na jej wysoką wartość, czy przeciwnie, dlatego że jest powszechnie krytykowana. Ważne, by o nas mówiono. Podobnie jest w przypadku wypowiedzi internetowych – ludzie w jakiś sposób chcą zamanifestować swoje miejsce w świecie.

Nie sądzę, by zalała nas powódź z szamba, jeśli tylko większość ludzi nie będzie chciała się na to godzić. | Wiesław Godzic

Czy można mówić o hejcie jako takim, czy jednak wyróżnia się różne jego rodzaje?

Każdy dostrzeże różnicę pomiędzy wypowiedziami nawołującymi do zabicia kogoś ze względu na jego pochodzenie etniczne a takimi, gdzie wyśmiewana jest pojedyncza opinia jakiegoś celebryty. Obie te sytuacje mają jednak ze sobą coś wspólnego – w każdym przypadku to sytuacja, w której atakujący jest na niższej pozycji intelektualnej. Nie potrafi sobie poradzić z argumentami pewnego wywodu i w związku z tym odwołuje się do argumentów personalnych. Mowa nienawiści to wyraz intelektualnej porażki osoby, która nie potrafi nawiązać kontaktu z przeciwnikiem. Z jednej strony chce pokazać swój punkt widzenia, ale z drugiej strony „wymięka”, widzi, że nie daje rady – przechodzi więc na zupełnie inny tryb. W tym sensie hejt jest czymś normalnym dla psychologii – kiedy człowiek czuje się upokorzony daną sytuacją, bo nie jest w stanie sobie z nią poradzić, zmienia zasady gry i rusza do ataku, nawet jeśli nie ma do tego powodu.

Znów wracamy do pytania: co z tym faktem zrobić?

Wciąż brakuje nam wzorców dobrego zachowania w internecie. Interakcja z siecią zaczyna się dziś na bardzo wczesnym etapie, już w szkole podstawowej. Nie wiem, ilu jest nauczycieli, którzy potrafią pokazać dzieciakom z podstawówki pozytywne wzorce bycia w sieci i być dla nich w tych interakcjach rzeczywistymi partnerami. Na razie wygląda to dość smutno. Ukazała się niedawno książka „The App Generation”, w której autorzy twierdzą, iż oto powstaje nam nowe pokolenie już nie tyle internetu, ile aplikacji, czyli sieci mobilnej. Szkoła nie może tych przemian ignorować. Starsze pokolenie musi przekonać młodych, że jeszcze jesteśmy im potrzebni – z naszą wiedzą i kompetencjami. To dziś najważniejsze zadanie.

Skłonność do hejtu zależy zatem od sytuacji czy od cech danej osoby?

Łączy się ona często z prymitywnością myślenia, brakiem możliwości prowadzenia mądrej rozmowy. Hejt jest zaprzeczeniem rozumu. Jak mówi łacińska sentencja plus ratio quam vis – rozum więcej znaczy niż siła. Niestety w tym wypadku zasada zostaje odwrócona i siła prymitywizmu zwycięża. Ważne jednak, żebyśmy nie popadali w przesadę i nie sądzili, że świat internetu jest wyłącznie światem hejtu. Wiele pięknych rzeczy można w sieci znaleźć, tylko trzeba młodym ludziom otworzyć na nie oczy. To dla nauczycieli ogromne wyzwanie, muszą bowiem wyprzedzać tę wiedzę o nowych technologiach, którą ich uczniowie zwykle już mają. Muszą być o tę jedną lekcję do przodu.