To nie przypadek, że Iwona Chmielewska nie ma swojego hasła w polskiej Wikipedii, a na przykład w niemieckiej i owszem. I że najważniejszą nagrodę w świecie literatury dla dzieci – Bologna Ragazzi Award – zdobyła, reprezentując nie Polskę, lecz Koreę. Jak przyznała w rozmowie z Grzegorzem Giedrysem: „Ponieważ nikogo w Polsce nie interesowały moje projekty, pokazałam je w 2003 r. na Targach Książki w Bolonii, które są największą imprezą międzynarodową poświęconą książce dla dzieci i młodzieży. Zainteresowanie koreańskich wydawców było niemal natychmiastowe i już po roku miałam wydane w Korei trzy książki autorskie”.
Pierwsze próby spopularyzowania twórczości Iwony Chmielewskiej w Polsce podjęły na początku XXI w. wydawnictwa Hokus-Pokus i Muchomor. Pamiętam, że w 2006 r. kupiłam mojej urodzonej wówczas córce książeczkę „O wędrowaniu przy zasypianiu”, wydaną przez Hokus-Pokus, i zachwycona jej oryginalną koncepcją czekałam i czekałam na więcej… Potrzebnych było jednak kilka lat, aby w Polsce ukazały się kolejne tytuły tej autorki. Paradoksalnie, jedna z moich ulubionych książek Chmielewskiej – „Cztery strony czasu”, refleksyjna i mądra opowieść przedstawiająca historię Torunia, rodzinnego miasta autorki – ukazała się najpierw w Korei i na Tajwanie (!), zanim w 2013 r. wydawnictwo Media Rodzina wprowadziło ją na polski rynek.
Długo dojrzewaliśmy do odbioru twórczości Iwony Chmielewskiej. W końcu jednak światowa sława i prestiżowe nagrody rozpropagowały nazwisko autorki także i u nas. Co nie zmienia faktu, że wciąż mamy kłopot z odbiorem jej twórczości. Dlaczego?
O książkach Chmielewskiej mówi się, że „nobilitują literaturę dziecięcą”, określa się je także mianem poezji wizualnej. Jak na ironię, zdaniem niektórych jest to równoznaczne z przyklejeniem im etykietki utworów przesadnie „inteligenckich”, wydumanych, niekonwencjonalnych artystycznie i niemających konkretnie sprecyzowanego odbiorcy.
Filozoficzne przesłanie książek Chmielewskiej, zachęta do głębszej refleksji, do odkrywania niezwykłości w tym, co zwykłe, codzienne, utylitarne, najwyraźniej odstrasza niektórych rodziców i nauczycieli (!), szukających w lekturze znacznie prostszej umysłowej rozrywki. A przecież rzeczywistość książek Chmielewskiej to kwintesencja prostoty życia: dziecięce zaskoczenie, zachwyt nad tym, co się nagle wyłania, choć wcześniej pozostawało niewidoczne. To niezmącona niczym prostolinijna radość dziecka, naturalne pragnienie poznawania świata, zgoda na codzienność, jaka by ona nie była.
Wszystko to znajdziemy w „W kieszonce”. Książka już od samej wyklejki do złudzenia przypominającej płócienną tkaninę, z jednej strony gładką, z drugiej zaś pokrytą drobnym roślinnym motywem, zachwyca retro ciepłem rodem z dawnego pokoju dziecinnego. Odruchowo przesunęłam po niej ręką, jakbym się spodziewała poczuć fakturę materiału. Na okładce równie oldskulowa ilustracja, wypisz wymaluj stary elementarz, a w środku urocze „dziergane” kontury ilustracji, jak ze wzorów kroju i szycia, i materiałowy patchwork kieszonek, tak wyrazistych, że – zdaje się – zaraz wyskoczą z kartek. Ale najlepsza jest sama zabawa w zgadywanie, do której autorka zaprasza dziecko i towarzyszącego mu w lekturze dorosłego. Pada więc pytanie: „Co Jaś ma dziś w kieszonce?”, a ponieważ zauważamy szpiczaste uszy wystające z paskowanej kieszonki, bez zastanowienia odpowiadamy: „króliczek”. Przewracamy kartkę i… tak, zgadliśmy! W kieszonce siedzi mały króliczek. Czy jednak takie same uszy w kieszonce Hani widocznej na następnej stronie oznaczają, że i tam skrył się królik? „Tak!”, ochoczo i z przekonaniem zakrzyknie malec. Ale prawda okaże się całkiem inna, a jej odkrycie za każdym razem zaskoczy zarówno dorosłego, jak i dziecko. To czarodziejskie pojawianie się kolejnych przedmiotów sprawia, że uśmiech dosłownie nie schodzi z twarzy. Serdeczny klimat zabawy z książką można przedłużyć dzięki wydrukowaniu własnej kieszonki (do pobrania na stronie wydawnictwa) i poprzez samodzielne dodanie kolejnych ukrytych w nich postaci lub przedmiotów. Gwarantuje to kreatywną zabawę, wspaniale rozwijającą wyobraźnię dziecka.
Twórczość Iwony Chmielewskiej wyprzedza o parę kroków polski raczkujący rynek książek obrazkowych, którego powolnego i trudnego rozwoju autorka jest zresztą świadoma. Jak stwierdza we wspominanej już rozmowie: „Picturebook nie jest jeszcze zbadany u nas naukowo, nie ma narzędzi, jak go oceniać, brakuje specjalistów. W ogóle sztuka dla dzieci jest w głębokiej pogardzie – tak uważam. Świat nam ucieka, a my skupiamy się na edukacji polegającej na rozwiązywaniu testów według klucza”.
Miejmy jednak nadzieję, że to się powoli zmienia, a prężnie rozwijający się rynek książki dla dzieci za kilka lat wykształci sobie klienta wyrobionego, świadomego swych czytelniczych wyborów, który będzie w stanie w pełni dostrzec, odebrać i docenić publikacje rodzimych twórców „z górnej półki”.
Przypis:
[1] „Torunianka w Mieście Książek”, rozmawiał Grzegorz Giedrys, GW Toruń, nr 92, wydanie z dn. 18.04.2008 r., s. 9.
Książka:
Iwona Chmielewska, „W kieszonce”, Media Rodzina, Poznań 2015.
Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.