cynkowi

Są tacy, którzy twierdzą, że współczesny Mińsk jest… piękny, choć idealne sowieckie miasto słońca w niczym nie przypomina dawnego Mińska, który istniał tu przed II wojną światową – kresowego miasta dawnej Rzeczypospolitej, stolicy rosyjskiej guberni. Po ostatniej wojnie w miejscu krętych uliczek, synagog i kamienic wybudowano szerokie aleje i wielkie posępne gmaszyska. Naśladowano tym samym Moskwę z czasów stalinowskich, która z kolei była kopią Petersburga Romanowów. Na niewielkich mińskich wzgórzach i w wąwozach postawiono pałace socjalizmu. Nad maluśką rzeczką Świsłoczą wytyczono bulwary i założono parki. Ponieważ Mińsk był prowincją Imperium, niczego porządnie nie wykończono. Ostateczny kształt stolica zyskała dopiero za rządów Aleksandra Łukaszenki, który uczynił Mińsk najcichszą i najczystszą stolicą byłego bloku radzieckiego – upiornym połączeniem Moskwy, Omska i Sztokholmu.

Kiedy byłem w Mińsku po raz pierwszy, wybrałem się nad nadświsłockie bulwary. Musiałem mijać slalomem liczne ławki, na których siedzieli przytulający się nastolatkowie. Był czerwiec, wszędzie pełno młodzieży. Upodobała sobie zwłaszcza okolice malutkiego cebulastego budynku przypominającego cerkiew, wyraźnie nowego. Gdy podszedłem bliżej, rzeczywiście okazał się cerkwią, ale bardzo nowatorską, różną od pozostałych sakralnych budowli w Mińsku – zawsze budowanych lub odbudowywanych w nowobogackim stylu przyjętym przez cezaropapistyczną białoruską cerkiew, powolną we wszystkim moskiewskiej centrali. Przed cerkwią paliły się znicze.

Potem dowiedziałem się, że wzniesiono ją w celu upamiętnienia młodych mieszkańców Białorusi, którzy zginęli w Afganistanie, na wojnie, która – tak jak ta w Donbasie – wojną oficjalnie nie była, choć Breżniew i Andropow mieli chociaż tyle godności, by nie udawać, że nie walczą ani że nie giną tam żadni ludzie. Wojna w Afganistanie – ten radziecki odpowiednik amerykańskiej interwencji w Wietnamie – wyjątkowo silne ślady pozostawiła w dwóch byłych republikach radzieckich: na Białorusi i Ukrainie. Wynikało to ze starej zasady Imperium. Żołnierze podczas interwencji nie mogą się bratać z tubylcami. Do Afganistanu zamiast żołnierzy z republik położonych w Azji Środkowej trafiali więc Słowianie z zachodnich rubieży ZSRR. Ci pierwsi wraz z mieszkańcami Syberii byli przydzielani do pułków, które interweniowały np. na Węgrzech.

Pamięć nie tylko o tych, którzy zginęli, ale także o tych, którzy z wojny wrócili, przywożąc ze sobą traumę, narkomanię i AIDS, stanowi jeden z większych problemów współczesnej Białorusi. Obok Czarnobyla jest to chyba największa trauma Białorusinów. Obydwie przesłaniają nawet okrucieństwa II wojny światowej (ta ostatnia chyba tylko w Polsce i na Ukrainie miała tak krwawy przebieg).

„Cynkowi chłopcy” to ważny głos w dyskusji o radzieckiej interwencji, jednak największa debata poświęcona wojnie w Afganistanie przetoczyła się na Białorusi nie teraz, a u schyłku konfliktu – pod koniec lat 80. Wtedy to obraz wynędzniałych i wyniszczonych weteranów przyczynił się do zdemaskowania sowieckiego kłamstwa i w ostatecznym rozrachunku do zniszczenia systemu. Oczywiście wielu osobom było to nie w smak i próbowały ukryć prawdę o wojnie. Książka Aleksijewicz pozwala dziś zrozumieć ów ważny moment sowieckiej i białoruskiej historii, a polski czytelnik, dzięki wznowieniu „Cynkowych chłopców”, ma na to drugą szansę. Co warto zauważyć, zmieniono tytuł książki – nowy jest nie tylko bliższy oryginałowi, ale też w przeciwieństwie do poprzedniego (banalnych „Ołowianych żołnierzyków” à la Andersen) nawiązuje do pierwotnego tytułu rosyjskiego: ocynkowanych trumien, w których wracały z Afganistanu szczątki żołnierzy.

Głównym bohaterem zbiorowym książki Aleksijewicz nie są młodociani żołnierze. Nie oznacza to oczywiście, że ich w tej książce nie ma. Wspomnień o śmierci, walce, utracie przyjaciół, zbrodniach, narkotykach i międzynarodowej pomocy udzielanej Afgańczykom jest tam mnóstwo. To jednak tylko przypomnienie okrutnej przeszłości, która rzutuje na teraźniejszość. Prawdziwym tematem książki Aleksijewicz jest co innego – powrót do domu. I to nawet nie tyle emocje powracających żołnierzy, ile reakcje ich bliskich, przede wszystkim matek. „Cynkowi chłopcy” to opowieść o matkach, które tracą swoje dzieci.

Swietłana Aleksiejewicz w wywiadach (częściowo także w swojej ostatniej rozmowie z „Kulturą Liberalną” [https://kulturaliberalna.pl/2015/06/30/wywiad-swietlana-aleksijewicz-jasina-alaksiejewa/]) często opowiada o tym, jaka jest jej metoda pracy: po prostu przeprowadza rozmowę, słucha drugiego człowieka i jego historii. Zadanie, przed którym stanęła autorka podczas pisania „Cynkowych chłopców”, było zapewne jednym z najtrudniejszych – rozmowa z matkami żołnierzy, które straciły wszystko, nie należy do najłatwiejszych. Kobiety z reportażu Aleksijewicz należą do tego rodzaju kobiet z Europy Środkowo-Wschodniej, na którym zawsze opierała się egzystencja tamtejszych rodzin, a tym samym całego społeczeństwa. Na sowieckiej Białorusi było to jeszcze lepiej widoczne. Kolejne pokolenia mężczyzn wykrwawiały się na wojnach, to kobiet było zawsze więcej. Tylko dzięki nim funkcjonowały rodziny i toczyło się normalne życie. W latach 80. państwo miało po raz kolejny odebrać im chłopców, których na przekór wszystkiemu z takim trudem wychowały.

„Cynkowi chłopcy” to zatem saga kobiet matek, które snują przed nami opowieść nie tylko o tęsknocie i smutku, ale również o niezwykłej determinacji. Obserwujemy próbę przekonania młodego chłopaka, by nie pchał się w nie wróżącą niczego dobrego awanturę albo próbę przechytrzenia systemu poboru za pomocą łapówek, które uzbierał dzięki temu, że wyprzedał wszystko, łącznie z ostatnią posiadaną sztuką biżuterii. Widzimy strach i cierpliwe wyczekiwanie na list, a potem powrót do domu – albo cynkowej trumny z poszarpanymi szczątkami, albo żywego człowieka, którego matka nie jest w stanie rozpoznać.

Historie opisane przez Aleksijewicz pokazują nam, w jakim stopniu sowiecka rzeczywistość wyniszczyła białoruskie społeczeństwo, które i tak z trudem odradzało się po hekatombie II wojny światowej. W latach 80. poza traumą wojenną doszły do tego przywleczona z Afganistanu narkomania i epidemia AIDS, z którą Łukaszenkowska już Białoruś nie poradziła sobie do dnia dzisiejszego. Dla tych, którzy chcą zrozumieć dlaczego jest ona taka, jaka jest – przygaszona, na wielu obszarach aksjologicznie wyjałowiona i pozbawiona impetu – lektura książki Aleksijewicz będzie lekturą obowiązkową.

 

Książka:

Swietłana Aleksijewicz, „Cynkowi chłopcy”, przeł. Jerzy Czech, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.

 


 

Czytaj także wywiad ze Swietłaną Aleksijewicz:

Swetłana Aleksijewicz, 2013_Fot_Elke Wetzig_Źródło_Wikimedia Commons
Swietłana Aleksijewicz, 2013. Fot. Elke Wetzig. Źródło: Wikimedia Commons

 

Swietłana Aleksijewicz w rozmowie z Julią Alaksiejewą i Łukaszem Jasiną „Białoruś to taki «kolektywny Łukaszenko»”

„Jesteśmy teraz zakładnikami niezwykle trudnej sytuacji, z czego zaczyna sobie zdawać sprawę większość moich przyjaciół. Jeśli Putin i Łukaszenko upadną, to na ich miejsce wcale nie muszą przyjść demokraci”, mówi „Kulturze Liberalnej” Swietłana Aleksijewicz.