Nie mam złudzeń, co do PiS. Nie spodziewam się po tej partii ani „dobrej zmiany”, ani „zmiany odpowiedzialnej” właściwej dojrzałym demokracjom, gdzie opozycja przejmuje władzę, by realizować swój program rządzenia państwem. Nie spodziewam się, ponieważ PiS tak naprawdę nie ma żadnego realnego programu dla Polski. Bo czy programem można nazwać obietnice rozdawnictwa pieniędzy na prawo i lewo? Straszenie imigrantami przenoszącymi jakieś groźne choroby? Udawanie, że państwo to interesy tylko jednej partii? To nie program, to polityczne awanturnictwo, potencjalnie groźne dla demokracji. A do tego rządy PiS mogą się sprowadzić – niebezpiecznego przesuwania granic politycznego sporu i taniego spektaklu „chleba i igrzysk” ku uciesze gawiedzi.

Twardy elektorat PiS-u, karmiony od lat opowieścią o „Polsce na kolanach”, zradykalizowany i w dużej mierze nieracjonalny, po wygranych wyborach będzie domagał się głów i zapewne je dostanie. Będzie żądał dodatkowych pieniędzy i kto wie – kredyt może zdziałać cuda, a jeśli ten nie pomoże, zawsze można brnąć w kolejne obietnice.

Ilu_2_Puchejda i Sawczuk
Ilu. Magdalena Walkowiak

Wróci zatem sprawa smoleńska – zapowiadana już bez ogródek, wrócą rozliczenia z nielubianymi politykami i biznesem, wrócą wreszcie interesy wybranych, głośnych grup społecznych – z górnikami na czele – które swój zysk bez żalu przedłożą nad zysk ogółu.

Będziemy świadkami kilku głośnych dochodzeń, kilku ostrych wystąpień na forum europejskim, z wyklinaniem nihilizmu „cywilizacji śmierci”, będziemy sztucznie podtrzymywać i kopalnie, i KRUS i wiele innych. Nie zmieni to jakości uprawiania polityki. Rządy PiS upłyną pod znakiem politycznej zemsty i zbierania owoców wcześniejszego gospodarczego wzrostu. Dla nas – członków modernizującego się społeczeństwa i obywateli słabego nadal państwa – będą, jak się zdaje, okresem straconym.

Być może musimy jednak przejść tę specyficzną kurację? Zniechęcenie Platformą jest zupełnie zrozumiałe, trudno znaleźć argumenty na poparcie nie tyle nawet poszczególnych rozwiązań proponowanych przez tę partię, ile przede wszystkim jej postawy – pełnej strachu przed zmianą. Kiedy Tuskowa ideologia „ciepłej wody w kranie” wyczerpała swój potencjał i zaczęła rozmijać się z oczekiwaniami wyborców, a sam przywódca przeniósł się do Brukseli, Platformę opanowała najzwyklejsza panika, która zawsze jest złym doradcą.

Nawet słabe rządy Platformy dają jednak większą gwarancję stabilności – tak wewnętrznej, jak i zewnętrznej – niż rządy PiS-u, a dziś tego przede wszystkim powinniśmy od polityków wymagać. Umiejętność sprawnego poruszania się po salonach Europy (sztuka, której trzeba się uczyć latami), rozsądna, liberalno-socjalna polityka gospodarcza i wyważona – nie antyrosyjska i nie antyniemiecka – polityka zagraniczna – tego wszystkiego należy oczekiwać po dobrym rządzie. Nie ma w Platformie mężów stanu, ale nie ma ich także w innych polskich partiach. Dlatego moje pragnienia są całkiem skromne: byle nie szkodzić!

A może jednak zagłosować na inne, nowe lub nowe-stare partie? Nowoczesną? Zjednoczoną Lewicę? PSL? A może nawet Partię Razem? Z dwóch powodów odpowiadam negatywnie.

Po pierwsze, żal mi własnego głosu. Większość wymienionych ugrupowań balansuje na granicy progu wyborczego. Z pewnością dotyczy to Partii Razem, nie mającej szans na zdobycie 5 procent, ale także Nowoczesnej Petru, jak i Zjednoczonej Lewicy, która jako koalicja musi zgromadzić aż 8 proc. głosów poparcia. Założenie, że którejś z nich się uda, przy widocznym wysokim poparciu dla Prawa i Sprawiedliwości, wydaje się po prostu zbyt ryzykowne.

Wybory do parlamentu nie mają wiele wspólnego z romantyzmem wyborów prezydenckich, kiedy możemy dać upust własnym preferencjom. Przeciwnie, nasz wybór ma realne konsekwencje dla kształtu przyszłego rządu.

Choć kto wie, może i to się zmieni, jeśli PiS zdobędzie większość konstytucyjną i zmieni ustawę zasadniczą tak, by to prezydent i wyznaczony przez niego gabinet decydowali o krajowej polityce. Póki co, żyjemy jednak w innej rzeczywistości. Wybory do parlamentu to skomplikowana układanka, swego rodzaju polityczne szachy – jeśli postawimy na złą figurę, możemy przegrać całą partię.

Po drugie, w grę wchodzą różnice programowe lub takie lub inne nastawienia ideologiczne. Do partii Petru zniechęca mnie neoliberalny program, jakby żywcem wyjęty z innej epoki, do Zjednoczonej Lewicy zaś niepewność, czy konglomerat tak różnych poglądów, partii i osobowości jest w stanie wypracować jakąś spójną propozycję poza trwaniem. Czy tego, co w programie ZL jest dobre, nie może zrealizować PO?

Wreszcie, PSL, partia obrotowa, która zapewne wejdzie do parlamentu, wystarczy, że zagłosują na nią rodziny i znajomi jej szerokiego zaplecza. Problem w tym, że reprezentuje na tyle wąski interes niewielkiej grupy społecznej i jest tak bardzo uzależniona od politycznej koniunktury, że z trudem znajduje moją sympatię. Partia Razem zaś razi nie tyle nawet swoim radykalizmem, ile młodzieżową beztroską. O Kukizie nie wspominam z rozmysłem – dawno nie było w polskiej polityce podobnego szkodnika.

Chętnie powitałbym zatem koalicję złożoną z PO i np. ZL, jeśli ta weszłaby do Sejmu, lub PO, PSL i ZL, partii, które musiałby pójść na różne kompromisy, z zyskiem dla nas. W tej chwili stoimy bowiem przed groźbą samodzielnych rządów PiS-u lub PiS-u w koalicji z PSL-em, lub z ruchem Kukiza, ewentualnie partią Korwina.

Rozdrobniony parlament ze słabą PO nie będzie w stanie powstrzymać PiS przed utworzeniem rządu. Nadzieją jest jedynie stosunkowo silna PO i co najmniej dwie inne partie ponad progiem, np. PSL i ZL. Każdy głos na nowe ruchy zmniejsza prawdopodobieństwo takiego układu.

A co ze zmianą pokoleniową? Na tę przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Barbara Nowacka daje co prawda pewne nadzieje, że pojawią się wreszcie nowi politycy na Wiejskiej, ale jedna Nowacka to wciąż za mało, by mówić o generacyjnej rewolucji.