Zdarzyło się to w ładny wrześniowy dzień, w drugim dniu podróży. Dzień wcześniej wyjechaliśmy z Polski i przez Niemcy, Holandię, Belgię zamierzaliśmy być wieczorem u celu, czyli w Anglii. Rodzinne sprawy miedzy Warszawą a Londynem. A teraz Francja. Łagodne zakola autostrady prowadziły nas do Calais.

Za nami została Gandawa, flandryjskie średniowieczne cudeńko, które zwiedzaliśmy przed południem. Gdzieś tu, koło Calais, rozgrywał się jeden z kluczowych epizodów wojny stuletniej, wojny, od której zaczęła pączkować idea państw narodowych, mimo że w tamtych czasach jeszcze okuta w feudalne lojalności i przesądy.

Gdzieś tu – wśród brabanckich i flandryjskich miast kapiących od złota i misternie rzeźbionych katedr wzniesionych przez mieszczan wzbogaconych na handlu suknem – otóż gdzieś tu przez setki lat rodziła się Europa, jaką dziś znamy. Z państwem i samorządem jak awersem i rewersem tej samej monety, niezależnym sądownictwem i pilnowaniem rynku, by nie zjadł tego wszystkiego, jeśli się mu nie założy kagańca prawa. Kaganiec zakładał król, pomazaniec boży, rada miejska albo teraz Komisja Europejska – w trosce o równowagę, o umiar między żądzą zysku a wspólnotą jako całością. W pewnym sensie stąd jesteśmy wszyscy – my, żyjący teraz w Europie.

Płaskie krajobrazy, wygodna autostrada, charakterystyczne obłoki na niebie zwiastujące nieodległą obecność morza. Do Eurotunelu pod kanałem La Manche zostało nam jakieś pół godziny. Mój towarzysz podróży przysypiał, gdy obudził go mój okrzyk – właśnie z prędkością 120 km na godzinę przemknęliśmy obok grupki osób idących autostradą. Autostradą! Za moment następna grupa, idą gęsiego, po parę, paręnaście osób, w rękach jakieś plastikowe torby, małe plecaczki; ciemne karnacje skóry, nie sposób odgadnąć skąd, dzieci, kobiety, mężczyźni; i znowu grupka zupełnie obojętna na śmigające tuż obok samochody, których kierowcy zdają się nie zauważać tej niezwykłej pielgrzymki. Zbliżamy się do Calais. Zbliżamy się do Eurotunelu.

Calais od 15 lat zmaga się z uchodźcami przypływającymi z odległych mórz i krain, których pewnie mieszkańcy Calais nawet nie potrafiliby wskazać na mapie. Kosowarzy, Kurdowie, Pasztunowie i Tadżykowie, Erytrejczycy i Sudańczycy, Arabowie z północnej Afryki, teraz Syryjczycy. Ludy znane dotąd bardziej z pism podróżniczych epatujących egzotyką niż z realnej obecności tuż obok. Obozy rozkładane pod gołym niebem, plastikowe butelki rozsiane wokoło, mnogość języków i powodów tej pielgrzymki, kolekcja nieszczęść tego świata.

Władze miejskie i regionu Pas-de-Calais wielokrotnie apelowały do Paryża o wsparcie wobec problemów permanentnego obozu uchodźców rozstawionego wokół miasta i wjazdu do tunelu; dzikich obozowisk, z których ruszają szturmy na ciężarówki chcące przekroczyć kanał lub wprost na wejście do tunelu. Rządy Francji i Wielkiej Brytanii w końcu się porozumiały i od paru miesięcy wyasygnowano środki na ochronę. Premier Cameron zaoferował nawet przenośny stalowy płot, opleciony koncertiną o łącznej długości 20 km, specjalnie zrobiony, by chronić szczyt NATO w Walii wiosną tego roku. Teraz jest montowany wokół terminala.

Calais od 15 lat zmaga się z uchodźcami przypływającymi z odległych mórz i krain, których pewnie mieszkańcy Calais nawet nie potrafiliby wskazać na mapie. | Bartłomiej Sienkiewicz

Terminal. Monumentalne zadaszenia kolejnych kontroli, służbowe psy obwąchujące samochody, miłe francuskie funkcjonariuszki z aparatami do wykrywania śladów materiałów wybuchowych, cały wielki system kierowania i sprawdzania rzeki pojazdów mających za chwilę zniknąć w wagonach poruszających się pod dnem morskim, by wynurzyć się po drugiej stronie. Gigantyczne przedsięwzięcie mające ułatwić ruch, a równocześnie zapobiec nieszczęściom.

Sam peron ogrodzony potrójnym stalowym płotem; pierwsza linia, pięć metrów wysokości z czujnikami na górze, tzw. inteligentne ogrodzenie; następnie dwie linie najeżonych drutem kolczastym stalowych płotów mających zatrzymać tych, co sforsują (i tym samym zaalarmują) pierwszą linię.

Reflektory. Rampa. Selekcja? Urodziłem się w kraju, gdzie takie skojarzenia wskakują natychmiast, odruchowo. Ale przecież jestem w sercu krainy pokoju i łagodności, czegoś radykalnie odmiennego od miejsca, które mi podpowiada wyobraźnia. Tu nikt nikogo nie więzi, nie zabija, nie eksterminuje. Tu się zrodziła idea równości wszystkich ludzi, praw człowieka, demokracji. Jestem we Francji i jadę do Anglii, gdzie powstała Magna Charta Libertatum, parlamentaryzm, szkockie oświecenie. Nie można być bardziej w środku tego, co zwie się wolnością Zachodu, gwarantowaną prawem godnością człowieka.

Skąd więc te druty, płoty, rampy jak z koszmarów ofiar totalitaryzmów? Tak, wiem, to konieczność. Bezpieczeństwo. Rozumiem i pokornie akceptuję, jak tysiące przekraczających tunel każdego dnia. Na tablicy wyświetlono komunikat, że nasz pociąg z rampy G odjedzie z dwugodzinnym opóźnieniem. Idziemy do wielkiego malla, czegoś się napić i coś zjeść, mijając po drodze całe tłumy Brytyjczyków wynoszących stamtąd skrzynki francuskiego wina, zwykle kiepskiej jakości. Łapczywe kupowanie wina w czymś otoczonym stalowymi koncertinami i płotami. Byle się z tego nie zrobiła europejska norma.

W końcu ruszamy w olbrzymim ogonie samochodów kierowanych na poszczególne wjazdy, we właściwych sekwencjach, przy udziale czujnych stewardów terminalowych. Po chwili nikniemy w brzuchu pociągu, trochę przypominającego pancerny. Nie szkodzi, powoli zaczynam się przyzwyczajać do tej estetyki. Bezpieczeństwo przede wszystkim. To zabawne siedzieć we własnym samochodzie i jechać pociągiem w jarzeniowym świetle, w absolutnej ciemności na zewnątrz, pod dnem morza falującego gdzieś tam na górze. Podróż trwa 35 minut. Wyjazd jest szybki i sprawny i już po następnych paru minutach można podziwiać krajobrazy Merry Old England.

Reflektory. Rampa. Selekcja? Urodziłem się w kraju, gdzie takie skojarzenia wskakują natychmiast, odruchowo. Ale przecież jestem w sercu krainy pokoju i łagodności. | Bartłomiej Sienkiewicz

Do Londynu dotarliśmy po dwóch godzinach. Następnego dnia, spacerując po mieście, rzuciłem okiem na stojak z gazetami. To była jakaś bulwarówka i w swoisty dla gatunku sposób opisywała, że wczoraj po południu, na dwie godziny zawieszono komunikację w Eurotunelu. Parunastu uchodźców wdarło się na teren terminala po francuskiej stronie. Jeden z nich, jak się przypuszcza, kilkunastoletni chłopak o nieustalonym pochodzeniu i personaliach, wbiegł do tunelu, gdzie poniósł natychmiastową śmierć. Pociąg poruszający się automatycznie z prędkością 160 km na godzinę nie dał mu szans. Kiedy byłem już w Warszawie, dotarła do mnie wiadomość o 200-osobowym szturmie uchodźców na terminal. Jak podały francuskie czynniki oficjalne, szturm miał charakter zorganizowany.

Nie tak dawno temu w hiszpańskich enklawach na afrykańskim brzegu Cieśniny Gibraltarskiej miały miejsce podobne szturmy. Uchodźcy, tygodniami i miesiącami wegetujący pod płotem oddzielającym terytorium hiszpańskie od Maroka, rzucali się setkami w jednym punkcie, zaopatrzeni w specjalne metalowe szpony przytwierdzone do rąk i pozwalające zaczepić się o siatkę o bardzo małych oczkach. W efekcie takiego szturmu kilkudziesięciu osobom udawało się przekroczyć granicę mimo interwencji mundurowych. Parę szturmów dziennie. Taktyka była racjonalna – ci, którym się nie udało, dzięki masowej obecności innych, mogli liczyć, że następnym razem to oni będą mieli szczęście.

Widziałem film z takiego szturmu – policjanci pałkami próbują strącić napastników, do momentu, gdy ci, bici i pokaleczeni przez druty kolczaste, w końcu osiągają cel: spadają po stronie płotu, po której zaczyna się Unia Europejska. Wtedy ci sami policjanci biorą ich pod ręce i prowadzą do przejściowego obozu, gdzie udziela się im pierwszej pomocy i gdzie mogą formalnie zgłosić swój status uchodźcy politycznego, co automatycznie otwiera im drogę do całej Europy. Bo w momencie, gdy ich ciała dotkną ziemi Króla Hiszpanii, stają się automatycznie uchodźcami objętymi wszelkimi prawami, jakie Królestwo Hiszpanii wraz z innymi państwami UE przyjęło na siebie. Póki wiszą na siatce, mogą być bici. Jak spadną po właściwej stronie, stają się nietykalni i otuleni niewidzialnym płaszczem prawa. To nie jedyny paradoks kwestii imigracji do Europy.

A dlaczego teraz nie słyszymy o szturmach w Ceucie czy Melilli? Nie wiadomo. Złe języki powtarzają jednak plotkę, że władze Hiszpanii zapłaciły okrągłą, aczkolwiek jak na warunki serca cywilizacji niewygórowaną sumkę władzom Maroka, by się podobne incydenty nie powtarzały. W starciu z policją marokańską uchodźców z głębi Afryki nie chronią żadne niewidzialne płaszcze. W sumie byłaby to operacja podobna do tej, którą na wielką skalę prowadziły Włochy przez lata z pomocą reżymu Kadafiego.

Rewolucja w północnej Afryce położyła kres tej symbiozie. Ruszyła fala przez Morze Śródziemne. A teraz rusza przez Turcję. A potem ruszy przez inny kraj – może Białoruś, może Ukrainę? Kto to wie. Tej fali nic nie powstrzyma. Pora się przyzwyczajać do Europy albo zupełnie innej, niż ją dotąd znaliśmy, albo pełnej płotów, zasieków, ramp i drutu kolczastego. Na jedno wychodzi. Tym bardziej, że polityka drutu kolczastego wydaje się i tak w finale wątpliwa.

Ta walka została przegrana, zanim w ogóle się zaczęła. Nikt w Europie nie będzie strzelał do bezbronnych uchodźców, nikt nie poświęci własnego życia, by chronić państwo przed zalewem zdesperowanych ludzi. | Bartłomiej Sienkiewicz

W Calais, naprzeciwko katedry, jest jeden z najsłynniejszych pomników dłuta Rodina. W czasach, gdy go stworzył, był to przełom – rzeźba zwykłych ludzi, prezentowana bez pompatyczności, na przekór monumentalizmowi epoki. To upamiętnienie sześciu mieszczan, którzy podczas oblężenia miasta w czasie wojny stuletniej w 1346 r., wobec wyczerpywania się możliwości obrońców, oddali się jako zakładnicy w ręce króla Anglii Edwarda III, by uchronić miasto. Cudem uniknęli śmierci, a ich czyn uratował Calais od zagłady po zdobyciu.

Calais teraz przeżywa oblężenie, lecz dawne cnoty nie mają już zastosowania. Oblegający nie chcą zakładników, nie ma komu oddać się w niewolę. Nikt w Calais nie chcę poświęcać życia w obronie miasta. Ale oblegający są gotowi na najwyższe poświęcenie. W imię własnej lub własnych dzieci przyszłości. W Ceucie, na granicy węgierskiej, w Eurotunelu – gdziekolwiek, gdzie stawiane są przeszkody i płoty, idą w ruch policyjne pałki. Idąc tu, migranci przechodzą takie koszmary, przy których opór strażników granicznych państw UE wydaje się pieszczotą.

I dlatego ta walka została przegrana, zanim w ogóle się zaczęła. Nikt w Europie nie będzie strzelał do bezbronnych uchodźców, nikt nie poświęci własnego życia, by chronić państwo przed zalewem zdesperowanych ludzi owładniętych pragnieniem lepszego życia, mirażem Europy jako ostoi pokoju i dobrobytu dla każdego. Nikt, bo wprawdzie jest to Europa gandawskich kupców, ale i obozów koncentracyjnych oraz szaleństw wojen kosztujących miliony istnień ludzkich. Tak samo jak kontynent Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, opieki nad słabszymi i pilnowania bestii w człowieku za pomocą prawa. I dlatego można z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć: żegnaj stary świecie!

Powrót do Warszawy minął bez incydentów.