Nieszczęściem muzycznych pionierów jest to, że zazwyczaj tylko niektórzy z nich są w stanie przebić się do szerszej publiczności. Nieliczni potrafią wykorzystać moment, na który przypadło apogeum zainteresowania danym nurtem, dla innych los nie okazuje się jednak równie łaskawy. Boom na sludge metal z amerykańskiego Południa, który nastąpił na początku nowego tysiąclecia, nadał impet karierze Mastodona – niekwestionowanych gigantów współczesnego metalu – i otworzył drzwi do sukcesu mniej popularnej, ale bardzo cenionej formacji Baroness. Tymczasem inny zespół z Georgii, Kylesa, pozostaje w cieniu swoich bardziej znanych kolegów, choć ma właściwie identyczny staż, a jego członkowie w znacznym stopniu przyczynili się do powstania lokalnej sceny, z której wyłoniły się obie wspomniane wcześniej grupy.

Z tym niedocenieniem można jednak żyć, a nawet przekuć je w sukces. Od kilku lat Kylesa nagrywa bowiem płyty albo bardzo dobre, albo wybitne, dzięki czemu stała się pupilkiem krytyki, choć nawet w metalowym światku nie słyszało jej (ani o niej) zbyt wiele osób. Tak jak muzyka Mastodona i Baroness znacząco odbiega dziś od stylu z początków ich kariery, tak też twórczość Kylesy ciągle ewoluuje. Grupa z Savannah coraz bardziej oddala się przy tym od konwencji muzyki metalowej i dryfuje w stronę obszarów, na które zapuszczają się nieliczni. Nowy krążek grupy zatytułowany „Exhausting Fire” to kolejny etap tej intrygującej odysei, a może nawet jej swoiste podsumowanie.

Aby prześledzić początki drogi, która przywiodła Kylesę do punktu, w jakim zespół znajduje się obecnie, należałoby cofnąć się do albumu „Static Tensions”. To właśnie na nim grupa potrafiła w sposób w pełni konsekwentny i udany wpleść do swojej muzyki elementy psychodelii. Psychodelia jednak niejedno ma imię. W przypadku Kylesy polegała na próbie mariażu Black Sabbath i wczesnego Pink Floyd (nie przez przypadek w repertuarze znajduje się cover „Set the Controls for the Heart of the Sun”). W ten sposób zrodził się dźwiękowy fundament, na którym później wznosić można było coraz bardziej rozbudowane konstrukcje. Jednak to kolejny album, „Spiral Shadow”, stanowi definitywną cezurę w karierze zespołu. Zniknęły agresja i dźwiękowy brud bliskie bardziej ekstremalnym odmianom metalu. Zastąpiły je pełniejsze brzmienie i bardziej wyrafinowane kompozycje, w których oprócz psychodelicznych tropów można było usłyszeć także wyraźne echa amerykańskiej gitarowej alternatywy z przełomu lat 90. (Sonic Youth, Dinosaur Jr., scena grunge’owa). Po raz pierwszy zespół był też w stanie w pełni wykorzystać swoją tajną broń, czyli dwóch perkusistów.

Na wydanym w 2013 r. albumie „Ultraviolet” Kylesa zawiesiła sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Brzmienie tego krążka zapiera dech w piersiach epickim rozmachem, przestrzenią i różnorodnością. Członkowie grupy pozwolili sobie też na większą niż wcześniej swobodę indywidualnych eksperymentów. W rezultacie powstało dzieło skończone, w którym prywatne idiosynkrazje i kontrastujące elementy zestroiły się ze sobą w harmonijną całość. Niewykluczone jednak, że proces twórczy w przypadku „Ultraviolet” nie przebiegał tak gładko i bezboleśnie, jak można by sądzić, z zespołu odszedł bowiem perkusista Eric Hernandez. „Exhausting Fire” Kylesa nagrała więc jako trio (w trakcie występów na żywo pojawia się dodatkowo dwóch muzyków). Ta zmiana znalazła swoje odzwierciedlenie w tekstach, które często poruszają tematykę utraty, zerwanych więzi, wewnętrznych wątpliwości. W jaki sposób wpłynęła ona jednak na muzykę na nowym albumie? W jakim kierunku tym razem zdecydował się pójść zespół?

Najkrótsza odpowiedź na te pytania brzmiałaby, że nie ma tu rewolucji, jest za to próba rafinacji. Członkowie zespołu próbują połączyć ze sobą to, czego nauczyli się na poprzednich kilku płytach, stworzyć nową konfigurację ze znanych już elementów. Brzmienie na „Exhausting Fire” jest bardziej chropowate, bliższe czasom „Static Tensions”, ale jednocześnie nie brakuje tu rozwiązań kompozycyjnych i aranżacyjnych bliższych dwóm poprzednim albumom. Dobrze ilustruje to otwierający płytę „Crusher”. To jeden z najcięższych utworów Kylesy z ostatnich kilku lat, ale potwierdza on, że to już nie wokół masywnych riffów ogniskuje się twórczość zespołu. Nacisk zdecydowanie przesunął się na melodie, strukturę kompozycji, wykorzystanie technicznych możliwości, jakie stwarza studio nagraniowe. Jak na psychodeliczny rock przystało, piosenki z nowego krążka są wielowarstwowe, naszpikowane nakładającymi się na siebie efektami, orientralizującymi motywami, zmianami tempa. Obecnie jednym ze znaków rozpoznawczych Kylesy jest też tworzenie osobliwie odrealnionych i melancholijnych dźwiękowych pejzaży, które nasuwają skojarzenia z gatunkami takimi jak shoegaze i dream pop. „Falling” na przykład mógłby uchodzić za jakieś zagubione, cięższe nagranie Cocteau Twins albo innego zespołu związanego z wytwórnią 4AD.

Nie zabrakło też kilku niespodzianek. Przede wszystkim „Exhausting Fire” jest chyba najbardziej „przebojowym” dziełem w dotychczasowej karierze Kylesy. Oczywiście nie chodzi tu o przebojowość rodem z zestawień najpopularniejszych nagrań. Na nowym wydawnictwie odnaleźć można jednak naprawdę sporo zapadających w pamięć melodii instrumentalnych i wokalnych. W „Lost and Confused” po psychodelicznym początku i piętrowej sekwencji riffów następuje podniosła kulminacja, która przypomina nagłe wpuszczenie światła do ciemnego pomieszczenia. „Moving Day”, choć nie zalicza się do moich faworytów, to w gruncie rzeczy piosenka pop à la lata 80. Jednym z najmocniejszych punktów albumu jest na pewno „Shaping the Southern Sky” – pierwszą część utworu napędza riff, który przywodzi na myśl klasykę hard rocka z lat 70. (powiedzmy Deep Purple albo Thin Lizzy), potem następuje stonerowy fragment z fantastyczną linią basu, a na koniec wracamy do początku, tyle że okraszonego gitarową solówką.

Wydaje się więc, że Kylesa wyszła z trudnego okresu związanego z napięciami w zespole i zmianą składu obronną ręką. Ogień kreatywności, wbrew temu, co sugerować może tytuł, wciąż nie przygasł, a trio po raz kolejny znalazło sposób, aby zaprezentować swoją muzykę w nieco odmienionej formule. Jest jednak także łyżeczka dziegciu. „Exhausting Fire” to płyta udana, ale zgromadzony na niej materiał, jeśli porównywać go piosenka po piosence, ustępuje temu z jej dwóch poprzedniczek. Szczególnie na finiszu nowy album łapie zadyszkę. W niemałym stopniu winę za to ponoszą wokale, od samego początku zresztą największa bolączka zespołu. W Kylesie obowiązki w tym zakresie dzielą między siebie Laura Pleasants i Phillip Cope. Laura brzmi nieźle, gdy na jej głos zostają nałożone efekty nadające mu oniryczną aurę. Oboje świetnie wypadają przy agresywnym sposobie ekspresji, gdy przekrzykują się nawzajem i tworzą ciekawą dynamikę zderzenia tego, co kobiece, i tego, co męskie. Jednak żadne z tej dwójki nie dysponuje ani głosem o dużej skali i wyrazistości, ani imponującą wokalną techniką. Tymczasem na „Exhausting Fire” partie wokalne są wyraźnie łagodniejsze niż wcześniej, co dodatkowo obnaża braki w ich śpiewie. Szczególnie dotyczy to „Growing Roots” i „Out of My Mind”.

Ogólnie rzecz biorąc, „Exhausting Fire” stanowi jednak kolejną bardzo solidną pozycję w dorobku zespołu. Niewielu wykonawców, metalowych i nie tylko, może pochwalić się utrzymywaniem przez dłuższy czas tak wysokiej formy, jaką Kylesa prezentuje już od kilku albumów. Co więcej, zespół wykreował dla siebie muzyczną niszę, w której właściwie nie ma konkurencji. Niewykluczone, że kiedyś jeszcze przyniesie mu to szersze uznanie, na które niewątpliwie zasłużył.

 

Płyta:

Kylesa, „Exhausting Fire”, Season of the Mist, 2015.

 

[yt]EQMjXQnnr-A[/yt]