Julian Kania: Jak pan jako nauczyciel i dyrektor liceum ocenia działalność gimnazjów? Ma pan na co dzień do czynienia z ich absolwentami.

Jan Wróbel: Najważniejsze, że przyjmuję ich nie jak kiedyś do cztero-, ale do trzyletniego liceum. Ta różnica uniemożliwia wyrównanie szans uczniów z brakami kompetencji przyniesionymi z gimnazjów. Błędem reformy edukacji z 1999 r. nie było stworzenie gimnazjów, a skrócenie edukacji licealnej do trzech lat. Ponadto, skupienie się w debacie publicznej tylko na gimnazjach sprawia, że znaczna część opinii publicznej zapomina, że są one tylko jednym z kilku elementów oferty edukacyjnej. Bez naprawy wszystkich elementów likwidowanie gimnazjów nie przyniesie istotnego skutku.

Gimnazja przedłużyły edukację ogólną o rok dla wszystkich uczniów. To one miały wyrównywać szanse.

Tak było 15 lat temu. Dziś ogromna większość młodych Polaków i tak wybiera edukację na poziomie liceum bądź technikum, gdzie nadal uczy się wiedzy ogólnej.

Czyli obecny model edukacji się nie sprawdza?

Był on odpowiedzą na problemy lat 90.: brak wiedzy ogólnej i umiejętności jej wykorzystania. Ten etap już zamknęliśmy, tamta epoka, nie tylko w szkolnictwie, jest jakby z czasów Mieszka I. Dziś mamy inne problemy: młody człowiek w szkole nie jest kształtowany. Podaje mu się głównie wiedzę wymaganą potem na egzaminach zewnętrznych. Dzieje się to kosztem innych, ważniejszych obecnie funkcji szkolnictwa.

Jednym z argumentów przeciwko istnieniu gimnazjów jest to, że zrywają one ukształtowane już relacje uczniów z nauczycielami ze szkoły podstawowej, kiedy młodzież najbardziej ich potrzebuje. Czy skupianie w jednej placówce tylko uczniów w najtrudniejszym wieku wychowawczym jest dobrym pomysłem?

Część państw stosuje takie rozwiązanie, część nie, trudno więc o jednoznaczną konkluzję. Kiedy wprowadzano gimnazja, sądziłem, że sam pomysł utrzymywania ludzi w specyficznym momencie rozwojowym w specyficznej dla nich placówce jest dobry. Pozwala dostosować działalność tego ogniwa edukacji do ludzi, którzy nie są jeszcze dorośli, lecz nie są już dziećmi. Została mi resztka wiary w ten pomysł po dziś dzień. Problem w tym, że kiedy tworzono gimnazja, nie dość precyzyjnie określono ich charakter i cele edukacyjne. W licznych przypadkach były one kopią liceum w wersji dla młodszych i tylko na trzy lata. Mało uwagi poświęcono zadaniom grupowym, wymagającym wysiłku fizycznego czy interakcji społecznej. A potrzeby społeczne i behawioralne 13- i 14-latków są inne niż 16- i 17-latków.

Błędem reformy edukacji z 1999 r. nie było stworzenie gimnazjów, a skrócenie edukacji licealnej do trzech lat. | Jan Wróbel

W dyskusji na temat zasadności gimnazjów trzeba więc wprowadzić dwa wątki. Po pierwsze, może same w sobie nie są one wadliwe, tylko popełnia się błędy w urzeczywistnianiu tego skądinąd obiecującego modelu. Po drugie, nie zapominajmy, że gimnazja dziedziczą uczniów po pewnym szczeblu edukacji i następnie oddają go następnemu szczeblowi. To, co dzieje się z młodymi ludźmi, zależne jest od wszystkich szczebli, nie tylko od trzech lat jednej szkoły.

Tezę o nietrafionym programie gimnazjów poparliby krytycy badań PISA. Choć ich wyniki są powszechnie uznawane za dowód wielkiego triumfu naszej edukacji, to polscy gimnazjaliści najlepiej sprawdzają się w odtwarzaniu wiedzy, a nie wykorzystywaniu jej do problemów praktycznych.

Bez wątpienia niektóre z kategorii mierzonych przez PISA wypadają w Polsce lepiej niż 10 czy 15 lat temu i połączenie tej poprawy z działalnością gimnazjów jest całkowicie uzasadnione.

Nie czarujmy się jednak. Jeżeli w jakimś systemie edukacyjnym młodzież wykazuje wielkie umiejętności łączenia faktów wysnutych z analizy wiersza i mapki geograficznej, to niemal na pewno stało się to kosztem innych kompetencji. Większość ludzi ma ograniczone możliwości intelektualne, niewielką pojemność pamięci i stosunkowo skromne możliwości używania inteligencji do realizacji celów abstrakcyjnych. Moglibyśmy przykładowo zechcieć, aby polscy uczniowie stali się znakomitymi sportowcami. Gdybyśmy im przykręcili śrubę na lekcjach WF, tak jak robimy to teraz na innych zajęciach, to okazałoby się, że owszem, mamy bardzo dobre wyniki w lekkoatletyce, ale w zamian za to w matematyce jesteśmy na końcu Europy. Możliwości młodych ludzi nie są nieograniczone. Jeżeli osiągamy sukcesy w jednej dziedzinie, to prawdopodobnie inna została odpuszczona.

Na czym więc polegają problemy polskiego szkolnictwa?

Unikałbym określenia „problemy polskiego szkolnictwa”. Szkolnictwo jest zbieraniną problemów, ponieważ próbuje dokonać operacji na setkach tysięcy ludzi w różnym wieku i czyni to za pomocą tysięcy nauczycieli o także różnych umiejętnościach i możliwościach. Mając na uwadze wielką skalę eksperymentu, jakim jest edukacja, musimy się godzić z tym, że zawsze będzie on powodować liczne problemy, z których część rozwiążemy dobrze, a część źle. Nie zaczynałbym również dyskusji o zmianach w polskim systemie edukacyjnym od krytyki gimnazjów.

Od czego więc?

Zawsze od tego samego: postawienia pytania, jaki jest cel powszechnej edukacji. Bo jeżeli tym celem będzie np. fetyszyzowane obecnie przygotowanie młodych ludzi do odnajdywania się na rynku pracy, to przecież biorący kokainę co dwa tygodnie szczur korporacyjny będzie świetnym produktem polskiej szkoły. Nie należy fetyszyzować jednego z aspektów wychowania młodego człowieka. Odnalezienie się na rynku pracy jest ważne, ale być może ważniejszym celem edukacji jest ukształtowanie ludzi świadomych siebie, czujących się u siebie we własnym kraju i chcących go ulepszać.

Jakieś cele trzeba sobie stawiać, nie warto ich jednak ograniczać do ucieczki od gimnazjów. Może ona być środkiem do celów zagubionych obecnie w dyskusji o gimnazjach i o tym, „co się dzieje z tymi młodymi”.

Z młodymi zawsze dzieje się źle – z definicji.

Od kilku dobrych lat tąpnęło coś w rozwoju młodego pokolenia i ta ocena nie wynika tylko z tego, że ja sam jestem coraz starszy. Przeciętny 13-, 15-latek to człowiek skłonny do podejmowania prób z narkotykami i alkoholem, odrzucający moralność seksualną jako komiczną i popełniający z tego powodu liczne błędy. Ograniczone są też jego możliwości magazynowania wiedzy i umiejętności. To uległo negatywnej przemianie. Magazynowanie wiadomości jest czymś odrzucanym przez młody umysł, jakby było to coś niebezpiecznego i niezdrowego.

Nie powinniśmy jednak organizować dyskusji narodowej wokół strachu przed konsekwencjami istnienia gimnazjów, bo młodzież nie zmieniła się głównie z ich powodu. Likwidacja gimnazjów nie będzie panaceum na wszelkie bolączki.

Przejdźmy więc do konkretnych bolączek. Często słychać skargi, że ani w gimnazjum, ani w liceum uczniowie nie mają czasu ani sił na poznanie całego programu nauczania. Dotyczy to zwłaszcza materiału z języka polskiego i historii, której pan naucza. Zamiast poświęcać czas nauczaniu programu zajęć do końca, przeznacza się go na uczenie sprawnego rozwiązywania egzaminów – najpierw gimnazjalnego, a potem maturalnego.

Reforma Katarzyny Hall unormowała tę sytuację, ponieważ historia XX w. jest nauczana w I klasie liceum. Potem kończy się normalna historia, a zaczyna inny przedmiot: albo historia maturalna, albo historia i społeczeństwo. Choć tę zmianę krytykuje wielu, to dzięki niej po raz pierwszy od dziesięcioleci w polskiej szkole nauczyciel, który nie doszedł w realizacji materiału historii do strajków sierpniowych 1980 r., nie jest niczym usprawiedliwiony. Z drugiej jednak strony, jakaś część młodzieży po gimnazjum idzie do zasadniczej szkoły zawodowej, w której normalnej historii już nie ma. Dlaczego ci ludzie mają wiedzieć więcej o rozbiorach niż o planie Balcerowicza?

Nie powinniśmy organizować dyskusji narodowej wokół strachu przed gimnazjami, bo młodzież nie zmieniła się głównie z ich powodu. Likwidacja gimnazjów nie będzie panaceum na wszelkie bolączki. | Jan Wróbel

Czy zgadza się pan ze stereotypem gimnazjum jako szkoły pełnej przemocy? Nie potwierdza go raport Instytutu Badań Edukacyjnych, który mówi, że najwięcej przemocy jest w szkołach podstawowych.
W gimnazjach zwraca jednak uwagę znacząca skala przemocy jeszcze niekodeksowej. Panuje wrogi nastrój, dzieciaki mówią do siebie wulgarnie i ostro, wiele osób nie ma poczucia zakorzenienia w grupie, tworzą się małe grupki, w których podstawą więzi jest szydzenie z innych. Nie dochodzi do bijatyk, odczuwalna jest natomiast atmosfera zagrożenia psychicznego. Jest to jeden z negatywnych efektów przewagi systemu klasowo-lekcyjnego. Wiele osób słabo sobie w nim radzi, potrzebuje więc odreagowania gdzieś indziej np. po lekcji, w szatni, na korytarzu. Na lekcji są w ogonie, bo mało rozumieją i dostają złe oceny, to przynajmniej po szkole mogą odegrać się na innych.

Większość szkół na wszystkich poziomach jest tak zorganizowana. Chciałby pan zmienić system klasowo-lekcyjny?

To jest poważne zadanie, bo jego zmiana nie jest popularna również wśród nauczycieli. Zastanawiam się, czy stać nas na wysiłek, jakim jest przemodelowanie gimnazjum tak, aby większość ćwiczeń uczniowie wykonywali w systemie zadaniowym, w grupkach tworzonych ad hoc, i by otrzymywali informację zwrotną. Wiadomo, jak wprowadzić te zmiany, bo takie rozwiązania bywają na świecie stosowane. Pytanie, czy za najważniejszy cel polskiej szkoły uznamy dążenie, aby ludzie nie dziczeli w koszarowym systemie klasowo-lekcyjnym.

Czy pana uczniowie znajdują czas na zajęcia pozalekcyjne? W edukacji stawia pan na zadania formacyjne, a te są często realizowane poza lekcjami. Wielu uczniów podobno nie ma na czasu np. na wolontariat.

Część nie ma czasu, bo się dużo uczy. Inni próbują się uczyć, ale im to nie wychodzi – przeznaczają wiele godzin na naukę bez efektów. Ci nie mają czasu na nic innego, bo są źle zorganizowani. Jednak znaczna część młodzieży gospodaruje czasem w sposób niezrozumiały dla mojego pokolenia. Tracą przed komputerem kilka godzin dziennie na czynnościach, które wydają się zupełnie miałkie. Jak człowiek idzie do szkoły na 6–7 godzin, a 4–5 spędza przed monitorem w domu, to faktycznie, kiedy on ma jeszcze być aktywny? Zwłaszcza że… po co być aktywnym?

Po co?

Tak, po co? To jedna z rzeczy zaniedbywanych przez szkolnictwo. Dopiero teraz powoli wprowadza się przedmioty, które miałyby być realizowane poza szkołą, jak przedsiębiorczość, elementy wiedzy o społeczeństwie, a nawet historii i przyrody. Bo szkoła, przez swój skoncentrowany na wyniku egzaminu gimnazjalnego totalizm, zadusiła promocję życiowej zaradności i postawy aktywnej intelektualnie. Uczy, że najważniejsze jest chodzenie do szkoły i wieńczący ją egzamin, a wynik tego egzaminu określa naszą wartość jako człowieka. Więc lepiej się ogarnij… skoncentruj się na egzaminie i przestań wygłupiać.