Tahar_Ben_Jelloun_Strasbourg_Bibliothèques_idéales_21_sept_2013
Tahar Ben Jelloun. Fot. Claude Truong-Ngoc. Źródło: Wikimedia Commons.

Wstyd się przyznać, ale jeszcze sześć lat temu twórczości Tahara Ben Jellouna nie znałem w ogóle. Gdzieś mignęło mi jego nazwisko, gdzieś coś dzwoniło, ale dopiero dzięki bliskiemu przyjacielowi sięgnąłem po „To oślepiające, nieobecne światło”. Przejmującą spowiedź kadeta, więzionego przez siedemnaście lat w marokańskim więzieniu Tazmamart za zamach na króla, przeczytałem jednym tchem. Pamiętam, że ujął mnie wtedy powściągliwy, wyrafinowany styl tego pisarza, proste, choć pełne poetyckiego uroku zdania, którymi opisywał rzecz koniec końców przerażającą – wieloletnie zamknięcie w ciemnej celi wielkości grobowca.

Potem przyszła pora na powieść o wzajemnej miłości matki i syna, przedwojennym Fezie oraz sztuce umierania („O mojej matce”). Następnie na arcydzielną dylogię – „Dziecko piasku” i „Świętą noc” – najsłynniejsze utwory Ben Jellouna, w których połączył powieściową tradycję Zachodu z oralną tradycją Maghrebu, dotykając tematu najbardziej chyba intymnego – przekraczania granic cielesności i własnej płci. Do tego wszystkiego doszła jeszcze lektura wierszy, po które grzecznie podreptałem do biblioteki Instytutu Francuskiego. Od tej pory Ben Jalloun był mój, a ja jego. Kupił mnie bez reszty.

Trochę mniej różowo wyglądało pierwsze bezpośrednie spotkanie z pisarzem. W 2013 r. na zaproszenie Małgosi Szczurek z Karakteru przyjechał na Festiwal Conrada i Krakowskie Targi Książki. Miałem pecha. Byłem umówiony na wywiad jako ostatni. Jak na złość, wcześniej Ben Jellouna rozbolał ząb. Co zrobił mu polski dentysta, nie wiem. Wiem tylko, że wywiad wypadł w stylu Mrożka („tak”, „nie”, „nie wiem”) i trwał niecałe dziewięć minut. Nigdy nie został opublikowany, bo nie mógł się przecież składać z moich pytań. Plik z nagraniem zapisałem w cyfrowych czeluściach komputera i na jakiś czas o nim zapomniałem.

Wygrzebałem go dopiero ostatnio, tuż przed spotkaniem z autorem, który miał po raz kolejny przyjechać do Polski. Tym razem szansa na przeprowadzenie normalnej rozmowy wzrosła do stu procent. Ja miałem wystąpić w roli prowadzącego, Ben Jelloun – w roli gościa. Wszystko przed warszawską publicznością w Instytucie Francuskim. Pech mnie jednak nie opuszczał. Paryskie wydarzenia z 13 listopada pokrzyżowały wyjazdowe plany pisarza, który nie dotarł na czas na lotnisko.

Ze wszystkich planowanych w wyobraźni rozmów zostały mi więc tylko strzępy wypowiedzi, nagrane dwa lata temu, w tym jedna, która wyraźnie zbiła mnie wówczas z tropu i utkwiła mi w pamięci. Na proste, rozgrzewkowe pytanie, czy Ben Jelloun czuje się bardziej pisarzem marokańskim, czy francuskim, ten skrzywił się i odparł z wyraźną niechęcią: „Jestem po prostu pisarzem. Tożsamość pisarza określa nie jego paszport, lecz uniwersum, które tworzy, jego język”. Niby racja, myślałem wtedy, a jednak język zawsze jest skądś. Uniwersum pisarza również. W prozie Dostojewskiego trudno odnaleźć imaginarium amerykańskiej powieści, z Hemingwaya nie zrobimy rosyjskiego pisarza.

W przypadku Ben Jellouna sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Pisarz wychował się bowiem i dorastał w Maroku, lecz od lat 70. mieszka we Francji, pisze po francusku i jest laureatem najbardziej francuskiej literackiej nagrody – Nagrody Goncourtów, w której jury sam teraz zasiada. Pytanie o jedną tożsamość (zresztą jaką: kulturową, narodową, językową?) jest więc tutaj pytaniem źle postawionym. Pisarstwo Ben Jellouna sytuuje się gdzieś na przecięciu Maghrebu i Francji, Fezu i Paryża, języka arabskiego i francuskiego. W tym tkwi zresztą jego literacka moc i siła przyciągania.

Ze wszystkich tożsamości, którymi czasami aż za bardzo lubimy się przerzucać, jedną można jednak Ben Jellounowi jednoznacznie przypisać. Robi to zresztą sam – co prawda nie jako prozaik czy poeta, lecz jako publicysta – w wydanym ostatnio w Polsce zbiorze tekstów „Co to jest islam? Książka dla dzieci i młodzieży”. Ben Jelloun na pewno jest muzułmaninem i to muzułmaninem, wzbudzającym dziś najwięcej kontrowersji, bo żyjącym w Europie, a więc człowiekiem, który według co poniektórych potencjalnie będzie się wysadzać w kawiarniach, salach widowiskowych, pociągach i muzeach. Autor „Świętej nocy” rozczaruje jednak wszystkie osoby, które muzułmanów kojarzą z aż nazbyt mocnymi wrażeniami. W książce, na którą składają się zapisy rozmów o islamie, przeprowadzonych z dziesięcioletnią córką pisarza po atakach na WTC (to część nominalnie przeznaczona dla dzieci) oraz zbiór felietonów pisanych do europejskich gazet (część dla dorosłych), Ben Jelloun jawi się nie tylko jako wierzący muzułmanin, ale także jako zwolennik świeckiej republiki, praw kobiet i mariażu wiary z rozumem.

To wszystko idzie pod prąd komentarzom części prawicowych publicystów, którzy po zamachach w Paryżu europejskich muzułmanów oskarżali o bierność. Przeczy także przekonaniu, że muzułmanin nigdy nie będzie dobrym liberalnym demokratą. Co więcej, Ben Jelloun nie jest jedynym muzułmańskim intelektualistą, który wypowiada się w ten sposób. Jest ich trochę więcej, tylko ich nie dostrzegamy, bo nie raczymy wyściubić nosa poza nasze rodzime media.

Tahar_Ben_Jelloun__Co_to_jest_islam

Z powodu nieznajomości języków? Nie sądzę. Chyba bardziej z intelektualnego lenistwa. Komu by się bowiem chciało czytać jakiegoś tam Tahara Ben Jellouna, Abdennoura Bidara czy Mohammeda Arkouna? Przecież nic nie znaczy to, że pierwszy należy do dziesiątki najwybitniejszych francuskojęzycznych pisarzy, drugi zasiada w redakcji szacownego pisma „Esprit”, a trzeci przez lata wykładał na Sorbonie. Turystycznie strefę Schengen potrafimy wykorzystywać znakomicie, pora trochę bardziej wykorzystać ją intelektualnie. To znacznie łatwiejsze, niż się wydaje, a już dziecinnie łatwe w przypadku Ben Jellouna. Nie trzeba nawet przekraczać granic własnego miasta. W Polsce mamy kilka jego doskonałych tłumaczeń, a być może i on sam w końcu zdoła do nas znów zawitać, na co bardzo liczę. Może uda mi się z nim dłużej porozmawiać. W końcu do trzech razy sztuka.