Dyrekcja Lasów Państwowych chciałaby sprawić, by nasze zasoby leśne pochłonęły taką ilość dwutlenku węgla, która wystarczyłaby do zapobieżenia zmianom klimatu. Choć lansowany na to pomysł jest nowy, to jedynie blef – dyskusja o roli lasów w polityce klimatycznej trwa od ponad 20 lat. A propozycje polskiego rządu i Lasów Państwowych mogą przynieść więcej szkody niż pożytku.
Od czasu objęcia stanowiska ministra środowiska prof. Jan Szyszko, z wykształcenia leśnik, podkreśla, że Polska ma dwa narodowe skarby – węgiel i lasy, a nasza „polityka klimatyczna” musi opierać się na obu. Jak jednak pogodzić z nią spalanie węgla i wycinanie lasów? Pomysł PiS i Lasów Państwowych polega na sadzeniu większej liczby nowych drzew i to gatunków pochłaniających oraz magazynujących możliwie dużo atmosferycznego węgla. Kłopot w tym, że ten rachunek nie ma prawa się zgadzać. I nie jest to jedyny problem tego lansowanego jako nowatorski pomysłu.
Choć polskie władze i media, także te sceptyczne wobec PiS, przedstawiają ów „nowy” pomysł niemal jako odkrycie Ameryki, rola lasów w polityce klimatycznej była dyskutowana od momentu, gdy zauważono wpływ człowieka na zmiany klimatu w latach 80. XX w. Pierwsze „leśne gospodarstwo węglowe” powstało w 1989 r. w Gwatemali. W 1997 r., kiedy przyjęto Protokół z Kioto, na dobre rozpoczęła się też dyskusja o możliwości włączenia zasobów leśnych do kalkulacji emisji dwutlenku węgla i pochłaniania go. Od samego początku tego procesu zalesianie było częścią tzw. Mechanizmu Czystego Rozwoju (Clean Development Mechanism), skupiającego się m.in. na plantacjach drzew.
Lasy a klimat – dwie strony medalu
Polski rząd i dyrekcja lasów nie wspomina jednak o bardzo istotnej sprawie. Lasy przez fotosyntezę pochłaniają atmosferyczny dwutlenek węgla, ale w momencie ścięcia drzewa jego część ulatnia się. Jeśli dodatkowo (jak proponuje PiS) leśna biomasa ma być spalona dla uzyskania ciepła lub energii elektrycznej, to i tak już wątpliwy rachunek staje się kompletnie absurdalny.
Nie ma możliwości, by lasy państwowe kontynuowały nasiloną wycinkę drzew, sektor węglowy i energetyka pracowały jak dziś – i by jeszcze w tym wszystkim uzyskać redukcję emisji. | Julia Szulecka, Kacper Szulecki
To właśnie deforestacja, czyli wylesianie, jest jednym z głównych problemów polityki klimatycznej. 15–17 proc. emisji dwutlenku węgla pochodzi z wycinki lasów i zmiany sposobu użytkowania ziemi (czyli zwykle wycinki lasu i zamienienia danego obszaru na uprawę rolniczą lub pastwisko). Dlatego pierwszym problemem procesu COP było zmniejszenie wylesiania – stąd pomysł RED (Reducing Emissions from Deforestation), przyjęty na COP11 w Montrealu w 2005 r. Dwa lata później na Bali (COP13), pomysł został rozszerzony do znanego dziś formatu REDD (Reducing Emissions from Deforestation and Forest Degradation – redukcji emisji z wylesiania i degradacji lasów), który ostatecznie przyjął formę REDD+ (gdzie plus oznacza zwiększanie możliwości lasów jako „magazynów węgla”) na COP19 w Warszawie w 2013 r.
Choć Polska, szczycąca się długoletnią tradycją zrównoważonej gospodarki leśnej, obserwowała i kibicowała temu procesowi, nie ma on jednak wiele wspólnego z pomysłami obecnego rządu. Od lat w Polsce trwały badania nad mierzeniem stopnia pochłaniania dwutlenku węgla przez lasy – bo właśnie w szczegółach metodologii naliczania tych pochłoniętych emisji tkwi polityczny i finansowy diabeł.
Celem REDD+ jest przede wszystkim zahamowanie wycinki lasów tropikalnych. Duże kraje rozwijające się, jak Brazylia i Indonezja, czerpią ogromne zyski z wycinania swoich lasów i domagają się finansowej kompensacji, jeśli miałyby zrezygnować z tej gałęzi gospodarki. Polsce REDD+ nie przyniesie wiele. wiele. Po pierwsze dlatego, że to mechanizm przeznaczony dla państw niebędących sygnatariuszami Aneksu I Protokołu z Kioto (czyli – państw rozwijających się). Po drugie, dlatego, że dotyczy lasów właśnie. A my w gruncie rzeczy lasów prawie nie mamy…
Co jest lasem?
Choć wielu z nas może być trudno przyjąć to do wiadomości, wiele z lasów sw Polsce to tak naprawdę nie lasy, lecz plantacje drzew. Duża część to lasy półnaturalne – wielokrotnie w ostatnich stuleciach wycięte, ale pozostawione przez ludzi, by regenerowały się w sposób naturalny. Jedynym pierwotnym lasem jest Puszcza Białowieska (którą minister Szyszko chce wyciąć i obsadzić na nowo).
O definicję plantacji i lasu od lat kłócą się na forach oenzetowskich kraje mające rozbieżne interesy związane z gospodarką leśną. Wspomniane już Brazylia i Indonezja chciałyby – tak jak Polska – zatrzeć różnicę między lasem naturalnym i nasadzonym. Dzięki temu mogłyby najpierw wyciąć dziewiczą puszczę, sprzedać drewno, następnie posadzić w tym miejscu plantację produkcyjną – i uzyskać za nią „kredyty węglowe” (drzewo to drzewo, rachunek CO2 się zgadza). Mniej więcej to samo proponuje Polska, tyle że w warunkach europejskich. Nie chodzi o włączenie się w REDD+, ale o to, by móc handlować dodatkowymi uprawnieniami do emisji w ramach unijnego systemu handlu emisjami ETS.
Polska – leśny średniak
Choć polski model zarządzania lasami państwowymi jest uznawany za jeden z lepszych na świecie, w ostatnich latach jego reputacja została mocno nadszarpnięta – trudno bowiem mówić o „zrównoważonej gospodarce”, gdy zwiększanie zysków z wycinki stało się tak silną pokusą. Ciekawe jest jednak to, że politycy PiS zdają się przeświadczeni o wyjątkowości Polski jako leśnego imperium w Europie – jakbyśmy wciąż żyli w czasach pierwszych Piastów. Tak naprawdę pod względem zalesionego obszaru terytorium Polska (ok. 29 proc.) jest poniżej średniej unijnej (ok. 35 proc.), nieco za Niemcami (31 proc.) i Włochami (35 proc.), a daleko za przodującą Finlandią (73 proc.). To oznacza, że jeśli przyjęlibyśmy propozycję PiS i LP, dodatkowe pozwolenia na emisje uzyskiwałyby wszystkie kraje Unii i ETS byłby nimi zalany (choć i tak mamy do czynienia z dużą nadpodażą pozwoleń na emisję).
Dodatkowo, choć Polska to kraj silnie kulturowo związany z lasami, nie jest najlepszym miejscem do sadzenia drzew na potrzeby przemysłu – ani tym bardziej ochrony klimatu. Roczny przyrost objętości drzew (liczony w metrach sześciennych na hektar na rok) jest w Polsce 5–10 razy niższy niż w krajach tropikalnych, dwa razy niższy niż w Wielkiej Brytanii [1]. Jeśli sadzenie i karczowanie drzewnych plantacji miałoby się opłacać, drzewa rosnące w Polsce nie wypełniałyby swojego „cyklu życia”, a co za tym idzie – nie osiągały wieku, kiedy ich możliwość wchłaniania atmosferycznego CO2 jest najwyższa. Zasada jest prosta – im starszy las, tym więcej węgla magazynuje, a mieszany las naturalny magazynuje najwięcej. Polskie plantacje są bardzo mało zróżnicowane – i rzeczywiście zmiana polityki w stronę zwiększania gatunkowej różnorodności (zapowiadana przez Lasy Państwowe od 20 lat) byłaby wskazana, nie tylko dla ochrony klimatu.
Politycy PiS zdają się przeświadczeni o wyjątkowości Polski jako leśnego imperium w Europie. Tak naprawdę pod względem zalesionego obszaru terytorium Polska (ok. 29 proc.) jest poniżej średniej unijnej (ok. 35 proc.) | Julia Szulecka, Kacper Szulecki
Kluczowe jest jednak co innego. W naszej strefie klimatycznej potencjał wiązania węgla przez lasy jest niski – wg. IPCC na poziomie średnio 32 ton węgla na hektar. W tropikach to 100–174 tony na hektar, w kanadyjskiej i syberyjskiej tundrze ponad 80 ton. Jeśli polityka klimatyczna ma mieć ekonomiczny sens, trzeba starać się ograniczać emisje tam, gdzie przy użyciu minimalnych nakładów można osiągnąć maksymalny efekt. Jedna tona dwutlenku węgla „wchłonięta” przez polskie lasy wymaga o wiele więcej wysiłku niż tona „wchłonięta” w Malezji.
Kreatywna księgowość w obronie węgla?
Jak wskazuje nazwa, „redukcje emisji” mają oznaczać zmniejszenie w stosunku do aktualnego stanu rzeczy. „Nowa” rządowo-leśnicza propozycja zdaje się sugerować, że lasy są swego rodzaju „wysiłkiem” Polski w ramach ochrony klimatu – mamy obniżyć swój rachunek emisji, choć lasy były, są i (miejmy nadzieję) będą. To w oczywisty sposób łamie podstawową zasadę, na której oparte są wszystkie mechanizmy polityki klimatycznej – zasadę „dodatkowości” (additionality), czyli konieczności wykazania, że bez konkretnego działania (i dodatkowych środków finansowych) dana redukcja emisji by nie wystąpiła.
Lasy Państwowe i minister Szyszko wymyślają więc na nowo znany od co najmniej dekady mechanizm REDD i usiłują przeszczepić go na europejskie podwórko głównie po to, by ratować polskie kopalnie. To zabieg wyłącznie wizerunkowy – nie ma możliwości, by lasy państwowe kontynuowały nasiloną wycinkę drzew, sektor węglowy i energetyka pracowały jak dziś – i by jeszcze w tym wszystkim uzyskać redukcję emisji.
Polska, która jest głównym europejskim hamulcowym politycznego procesu ratowania klimatu, usiłuje w ten sposób nieco się wybielić (albo zazielenić). To gra przede wszystkim pod polską publikę, wykorzystująca niską świadomość ekologiczną i niemal kompletną ignorancję nie tylko przeciętnych obywateli, ale też mediów, w dziedzinie polityki klimatycznej.
Trzeba jednak powiedzieć jasno, że te pomysły nie tylko nie są niczym nowym, ale i prowadzą do daleko idących skutków. Jeśli pójdziemy tą drogą i przyjmiemy argumenty ministra Szyszki i dyrekcji LP, nie tylko przyczynimy się do fiaska negocjacji klimatycznych, ale też damy przyzwolenie na dalsze niszczenie wszystkich naturalnych lasów na świecie – od puszczy Białowieskiej po dżunglę na Borneo i w Amazonii.
Przypis:
[1] Na podstawie: T. Zawila-Niedzwiedzki „Forest fire protection in Poland” [w:] „FAO Meeting on Public Policies Affecting Forest Fires: Rome, 28–30 October 1998; proceedings”, s. 363; J. Evans and J. Turnbull, „Plantation forestry in the tropics”, Oxford 2009, s. 20.