Nie możemy dać się nabrać, gdy Kornel Morawiecki ogłasza, że PiS ma prawo naruszyć Konstytucję i odwołać wybranych wcześniej sędziów Trybunału Konstytucyjnego, bo „nad prawem jest dobro narodu”. Nie możemy dać się nabrać posłom PiS-u, gdy ogłaszają, że stoją ponad prawem, bo działają w ramach demokratycznego mandatu udzielonego im z woli narodu. Naród i demokracja to przydatne abstrakcje; prawo to konkret, który pozwala tym abstrakcjom funkcjonować.
Trudno nam – demokratom – polemizować, gdy posłowie PiS ogłaszają, że wszystko, co robią, robią z upoważnienia wyborców i w imię demokracji. Próbujemy wtedy pokazywać, że – po uwzględnieniu niewielkiej frekwencji wyborczej – na PiS zagłosował tylko co piąty Polak. Nie umiemy jednak wytłumaczyć, dlaczego podobne poparcie nie przeszkadzało nam, gdy na podstawie decyzji wyrażonej w referendum wstępowaliśmy do Unii Europejskiej, czy też gdy wybory parlamentarne wygrywały inne partie.
Jeśli chcemy przekonująco polemizować z poglądami wyrażanymi w tej sprawie przez PiS, musimy sięgnąć po argumenty, które nie będą do końca wygodne także dla nas, mianowicie to nie jest tak, że posłowie PiS-u nie reprezentują większości wyborców. Posłowie PiS-u (podobnie jak wszyscy inni posłowie) w pewnym sensie nie reprezentują żadnego wyborcy, z wyjątkiem samych siebie. Ich mandat jest wolny – wyborcy nie mają nad nimi w trakcie kadencji żadnej władzy. Wybrani zostali nie dlatego, że byli idealni, a jedynie dlatego, że byli potencjalnie najlepsi.
Z niezwykle atrakcyjną i przekonującą ideą demokracji jest jeden zasadniczy problem – podobnie jak w przypadku równie atrakcyjnej i przekonującej idei wolnego rynku, niemożliwe jest, by wdrożyć ją w praktyce. Zmuszeni jesteśmy więc iść na daleko idące kompromisy; w tym również pogodzić się, że reprezentacja jest pewną utopią, i oprzeć system o instytucje takie jak Trybunał Konstytucyjny czy traktaty międzynarodowe, chroniące przed wybranymi „reprezentantami” to, co najważniejsze w idei demokracji.
Takie postawienie sprawy wydaje się mieć pewną moc. Pozwala nie tylko wytłumaczyć, dlaczego nie zgadzamy się na łamanie Konstytucji przez wybranego w wyborach powszechnych prezydenta oraz sejm, ale też dlaczego zamach na niezależność Trybunału Konstytucyjnego uważamy za kwestię bardziej palącą niż wątpliwe realizowanie w praktyce postanowień art. 20 Konstytucji RP („Społeczna gospodarka rynkowa […] stanowi podstawę ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej”) czy art. 75 ust. 1 („Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli”). Po prostu to istnienie niezależnej władzy sądowniczej umożliwia prowadzenie dyskusji na temat różnych strategii i polityk państwa oraz organizowanie alternatyw.
Nie możemy dać się dzisiaj zakrzyczeć przez rzekomych wyrazicieli „woli ludu”. Nie możemy pozwolić dać sobie wmówić, że dziś bronimy swoich partykularnych interesów, a w przeszłości na łamanie Konstytucji po prostu przymykaliśmy oko. To nieprawda – czego najlepszym dowodem była próba zorganizowania w październiku obywatelskiego przesłuchania kandydatów do Trybunału Konstytucyjnego i sprzeciw wobec zaprezentowanej wówczas przez kandydatów na sędziów lekceważącej postawy. Nie przejmujmy się też tym, że na ulice nie wychodzą tłumy. Po prostu róbmy swoje.