Miasteczko Wuzhen, jedna z licznych chińskich Wenecji dolnego biegu Jangcy, ma zaszczyt gościć prawie 2 tys. uczestników ze 120 krajów. Swą obecnością konferencję uświetnił sam przewodniczący Xi Jinping, a także premier i prezydent Pakistanu, premierzy Rosji, Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu, Uzbekistanu i Tonga (ktoś bez Google’a wie, gdzie to jest?), a także liczni przedstawiciele technologicznych gigantów: m.in. Apple’a, Microsoftu, Nokii, Lenovo, Baidu, Alibaby i Tencentu. Mimo pięknie brzmiącej deklaracji o wspólnocie, nie wszyscy ci, którzy chcieli uczestniczyć, dostali wejściówki, np. dziennikarze „The New York Times” po raz kolejny zostali uznani za personae non gratae. Ale sami są sobie winni, bowiem zgodnie ze słowami Lu Weia, szefa Cyberspace Administration of China, agendy rządowej powołanej do kontroli nad siecią, na konferencję „zaproszono tylko przyjaciół”, ponieważ „nie zapraszamy tych, którzy zarabiają na Chinach pieniądze, przejmują chiński rynek, a następnie oczerniają Chiny”. Tenże Lu Wei zaledwie kilka dni temu stwierdził, że w Chinach nie ma żadnej cenzury internetu, a jedynie „zarządzanie”, i blokowanie niektórych stron jest rzeczą zrozumiałą, bo przecież „jeśli ktoś przychodzi do mojego domu, to mam prawo sprawdzić, czy jest przyjacielem”. Niewątpliwie dzięki starannemu doborowi gości spotkania przebiegną w przyjaznej atmosferze wzajemnego zrozumienia i może nawet uda się osiągnąć porozumienie w najważniejszej kwestii – jak zarządzać internetem i jak go kontrolować.

W swoim otwierającym imprezę przemówieniu Xi Jinping wygłosił kilka zaskakujących zdań dotyczących wirtualnej przestrzeni. Stwierdził na przykład, że chińscy internauci – jest ich już 680 mln! – powinni cieszyć się wolnością słowa w sieci i mieć prawo do swobodnej wymiany poglądów i myśli. Ciekawe jak skomentowałby te słowa prawnik i obrońca praw człowieka, Pu Zhiqian, od ponad roku siedzący w areszcie… Właśnie zaczyna się jego proces, podczas którego może zostać skazany na nawet kilka lat więzienia za straszliwy występek, czyli za osiem ironicznych wpisów na Weibo, chińskim Twitterze. Przewodniczący ChRL zaapelował również o budowę „wielostronnego, demokratycznego i przejrzystego systemu zarządzania światowym internetem”; przypomniał, że „tak jak w świecie realnym, wolność i porządek są równie potrzebne w świecie cyfrowym: wolność jest celem porządku, a porządek gwarantem wolności”; jako bolączki wymienił: „niezrównoważony rozwój, nieadekwatne prawa i niesprawiedliwy ład” i to, że „istniejące prawa rządzące cyberprzestrzenią prawie nigdy nie odzwierciedlają pragnień i interesów większości krajów”.

Cierniem w boku Xi Jinpinga, i zapewne wielu innych chińskich decydentów, jest właśnie „cyfrowa hegemonia”, czyli dominacja Stanów Zjednoczonych w zarządzaniu światową siecią. Zdaniem przewodniczącego obecny stan rzeczy nie pozwala poszczególnym krajom na „cyfrową suwerenność”, każde państwo powinno bowiem swobodnie decydować o swojej ścieżce cyfrowego rozwoju, o odrębnych regulacjach dotyczących sieci czy sposobów jej kontrolowania.

Najcelniejsze frazy z przemowy prezydenta na bieżąco pojawiały się na twitterowym koncie agencji China Xinhua News, wystąpienie było także transmitowane na YouTube’ie. I znów wyszło ironicznie, bo i Twitter, i Youtube są zablokowane w Chinach…

W przemówieniu Xi Jinpinga po raz kolejny pojawiły się znane już publicznie postulaty chińskich władz – pora postawić kres dominacji USA w zarządzaniu i kontrolowaniu siecią, pora pozwolić krajom na swobodne zarządzanie i kontrolowanie cyberprzestrzeni, bo „internet nie jest poza prawem”. Technicznie rzecz biorąc, panem internetu nie jest rząd USA, lecz ICANN, Internetowa Korporacja do spraw Nadawania Nazw i Numerów, która decyduje o przyznawaniu domen i nadzoruje działanie serwerów DNS na całym świecie. ICANN jest teoretycznie niezależną organizacją pozarządową, ale jest zarejestrowana w Kalifornii i uważa się, że ulega wpływom administracji USA. Od kilku lat Chiny coraz mocniej akcentują potrzebę zmian w światowych rządach siecią, uważając, że jest to bezpieczeństwo sieci i przekazywania informacji staje się decydującym czynnikiem, wpływającym na bezpieczeństwo państwa i spokój społeczny.

Podczas zeszłorocznej konferencji, odbywającej się w tym samym miejscu, w dość groteskowy sposób usiłowano zebrać podpisy pod komunikatem końcowym, w którym pojawiały się deklaracje o cyfrowej suwerenności, wspólnej walce z cyberprzestępczością, poprawie komunikacji, czy nawet rozprzestrzenianiu pozytywnej energii. W środku nocy do pokoi uczestników wsunięto pod drzwi kartkę z komunikatem i poproszono o podpis, a w razie wątpliwości – o kontakt do godz. 8 rano następnego dnia. Po sprzeciwie sporej części uczestników, organizatorzy zrezygnowali z forsowania swojej wersji dokumentu.

Ponieważ w Chinach połączenie się z wieloma portalami jest albo bardzo czasochłonne, albo wręcz niemożliwe, zagranicznym gościom rozdano specjalne hasła wi-fi, które jak magiczna różdżka pozwalały w hotelowych pokojach na obrzydliwie nieograniczone surfowanie po sieci. Co więcej – uczestnicy konferencji otrzymali w prezencie smartfony, w których działały wszystkie, nawet te zablokowane na mur-beton, strony. I to chyba najbardziej ironiczny komentarz do całej tej konferencji, do podniosłych słów o wolności, o prawie do wyrażania poglądów czy o cyfrowej suwerenności.