Mamy tu do czynienia z przenikliwą diagnozą rozmaitych patologii postkomunizmu. W tej wizji państwo polskie jawi się jako osłabiony po półwieczu rujnujących go PRL-owskich rządów byt, którego zasoby stanowią łakomy kąsek zarówno dla wewnętrznych, jak i zewnętrznych grup interesów. Zgodnie z taką argumentacją zerwanie z komunizmem odbyło się pod hasłami liberalnego indywidualizmu. W kręgu podejrzeń znalazły się takie kategorie jak wspólnota polityczna (bo przecież na myśl przywodzi znany z minionej epoki kolektywizm) czy silna władza (bo przecież kojarzy się ze znaną z minionej epoki dyktaturą). Stworzyło to ideologiczny grunt pod działania dewastujące więzi społeczne oraz uzależnienie państwa od prywatnych podmiotów.
Wbrew obiegowym opiniom PiS jednak już dawno nie zerka w PRL-owską przeszłość. Interesuje je wyłącznie postkomunizm, czyli rzeczywistość minionych 26 lat. Dlatego partia stawia na konfrontację głównie ze środowiskami, które uważają, że warto, aby Polska płaciła cenę bycia quasi-kolonią zagranicznych instytucji finansowych, w zamian za ich wielkie inwestycje nad Wisłą. Tu jest pole sporu o to, w jaki sposób Polacy mają być gospodarzami we własnym kraju i na czym powinna polegać ich podmiotowość.
PiS zdaje sobie sprawę z tego, że zamierza wywrócić obecny system, a ten będzie się rękami i nogami bronił, chociażby za pośrednictwem Trybunału Konstytucyjnego. Oto przyczyna awantury, której jesteśmy obecnie świadkami.
Ale znamienne jest także to, że owa wojna PiS-u z możnymi tego świata nie jest domeną tej formacji. Leszek Miller jako premier poszedł na konfrontację z Agorą – wówczas ważnym nieformalnym ośrodkiem wpływu – w sprawie układu na rynku mediów, co skończyło się aferą Rywina. Z kolei Donald Tusk jako szef rządu naraził się oligarchii w kwestii OFE, przejmując dla państwa zyski instytucji pomnażających swój majątek na wprowadzeniu drugiego filaru. Jeśli Kaczyński czymś się od tych polityków różni, to nieporównywanie większą determinacją i nieporównywanie większą konsekwencją. Tamci działali punktowo, on zamierza ogarnąć całość problemów, z którymi boryka się Polska od 26 lat. Stąd zamiar zmiany systemu.
Na paradoks zakrawa fakt, że intencję, z którą PiS objął rządy w Polsce, najlepiej wyraził Kornel Morawiecki, czyli nie prominentny polityk tej partii, lecz poseł ugrupowania opozycyjnego – Kukiz’15 – uchodzący skądinąd za sprzymierzeńca formacji Kaczyńskiego. Warto zatem na koniec przywołać fragment wystąpienia marszałka seniora, inaugurującego obecną kadencję sejmu: „Na co dzień widzimy bezprawie, draństwo i rozpacz. Rządzą ci, co mają pieniądze i siłę. […] Przed laty nie zgadzaliśmy się na komunistyczną dominację polityki nad gospodarką i mediami. Dziś nie możemy zgadzać się na panowanie pieniądza nad polityką i nad prawdą”.
Czy za przytoczonymi słowami Morawieckiego pójdą czyny – na ocenę jest jeszcze za wcześnie.