Łukasz Pawłowski: Na jednym z pana rysunków rozmawiają dwie kobiety. Jedna informuje drugą o rozstaniu z mężem, bo ten twierdził, że po katastrofie smoleńskiej polska polityka się zmieni, a naród zjednoczy. „Po prostu zrozumiałam, że nie mogę być z idiotą”, mówi pytana o powód zerwania. Pan nigdy nie wierzył, że polska polityka się zmieni?

Marek Raczkowski: To był rysunek trochę autoironiczny, bo ja też myślałem, że po katastrofie smoleńskiej Polacy się zjednoczą.

A w tym roku – kiedy PiS złagodził przekaz, a następnie wystawił w wyborach prezydenckich i parlamentarnych nowe twarze?

Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że to zapowiedź czegokolwiek dobrego.

Naprawdę? Inna retoryka, entuzjastyczni ludzie, znakomite spoty wyborcze, obietnice socjalne…

Jakie obietnice socjalne? To przecież korumpowanie całego społeczeństwa. Rycerze walki z korupcją przekupują naród za pomocą 500 zł, żeby na nich zagłosował.

Ale w porównaniu z Platformą Obywatelską PiS w kampanii wypadł świetnie.

Naprawdę nietrudno było być dobrym w porównaniu z Platformą Obywatelską.

Przegraną Bronisława Komorowskiego pan przewidział?

W ogóle! Dla mnie był to szok, który objawił się wręcz fizycznie.

Jak?

Może mi pan nie uwierzy, ale mówię prawdę – kiedy dowiedziałem się o zwycięstwie Andrzeja Dudy w drugiej turze, ledwo dobiegłem do łazienki i zwymiotowałem. Z jednej strony uświadomiłem sobie, że PiS może przejąć pełnię władzy. Z drugiej, pomyślałem, że skoro wygrali wybory prezydenckie, które nie miały tak wielkiego znaczenia, nie mogą już wygrać parlamentarnych. Polacy nie dadzą im przecież większości w sejmie, bo wtedy zgarną całą pulę.

Platforma też zgarnęła.

Ale Platforma nie była przerażająca. Miała twarz Donalda Tuska, którego ja akurat darzyłem sympatią.

Ilu_3_Raczkowski

A jak się panu żyje w nowej Polsce?

Ciągle z rozpędu żyje mi się dobrze, ale to się może skończyć, bo chyba szykuje się coś niedobrego.

Co ma pan na myśli? Lech Wałęsa snuje naprawdę czarne scenariusze i mówi nawet o wojnie domowej.

Moim zdaniem dojdzie do poważnego kryzysu gospodarczego, a to znaczy, że rządy PiS-u dadzą się ludziom we znaki w naprawdę istotnej sferze. Bo polityka personalna, te wszystkie karuzele stanowisk, jest tylko serialem, komedią w odcinkach. Oglądamy ją codziennie, ale jednocześnie mamy poczucie, że życie w kraju, na dole, toczy się normalnie i nikt tego nie psuje. Tak było do tej pory. A teraz słyszę głosy, że polityka PiS-u zapewne wpłynie na podstawy funkcjonowania państwa, czyli wszystko może się rozsypać.

Ale przecież to myśmy ich wybrali. Zmiana okazała się radykalna, bo nie tylko PiS wygrało wybory, ale z sejmu wypadła lewica, a wszedł Kukiz’15. Cała scena polityczna wywróciła się do góry nogami, mimo że trudno znaleźć jeden poważny powód tej rewolucji.

To po prostu zbieg wielu okoliczności, jak cała rzeczywistość. Ja też tego nie rozumiem, więc pytam ludzi mądrzejszych od siebie.

I co?

I nic, oni też nie wiedzą.

Dopiero teraz poparcie dla PiS-u zaczyna spadać.

Ale był też taki przerażający moment na samym początku kadencji, kiedy zaczęli już rządzić, a poparcie rosło.

Zwykle tak jest, że na początku poparcie dla wygranej partii wzrasta, bo ludzie lubią być w obozie zwycięzców.

Ale ja wtedy pomyślałem sobie, że im straszniejsi będą, tym bardziej poparcie będzie rosło i nagle zobaczymy, że większość Polaków w ogóle nie czuje się beneficjentami ostatnich 25 lat. Z drugiej strony są przecież wyniki badań społecznych mówiące o rosnącym zadowoleniu Polaków, a jednocześnie dostajemy takie wyniki wyborów. To dla mnie zagadka, ale takich zagadek mieliśmy już w polskiej demokracji wiele. Byli przecież kandydaci na prezydenta, którzy cieszyli się 80-procentowym zaufaniem i 8-procentowym poparciem.

Kogo ma pan na myśli? Tadeusza Mazowieckiego?

Jacka Kuronia. Totalne zaufanie, ale jednak nie chcemy, żeby był prezydentem. Kwaśniewski z kolei nie cieszył się wielkim zaufaniem. Wszyscy raczej wiedzieli, że on trochę ściemnia – jak ze swoim wykształceniem – trochę kombinuje, ale jednak nie przerażał. Był taki… oswojony.

Jarosław Kaczyński ma ogromny negatywny elektorat…

To mało powiedziane! Jest nienawidzony, a mimo to wygrał.

Rycerze walki z korupcją przekupują naród za pomocą 500 zł, żeby na nich zagłosował. | Marek Raczkowski

Czy wiąże pan jakieś nadzieje na złagodzenie kursu z faktem, że formalnie na czele państwa stoi nie szef PiS-u, ale Beata Szydło i Andrzej Duda? Czy będą w stanie i będą chcieli przeciwstawić się prezesowi?

To jest ciekawy paradoks. Oglądając codziennie ten polityczny serial, zakładamy, że ktoś panuje nad fabułą. I faktycznie, gdyby to był serial lub film, jestem pewien, że Duda postawiłby się Kaczyńskiemu i byłoby to wydarzenie kulminacyjne całej opowieści. Ale świat wygląda niestety zupełnie inaczej. W jednym z filmów Woody’ego Allena, nie pamiętam którym, na pytanie, czym różni się rzeczywistość od fikcji pada odpowiedź – fikcja ma sens. Autor fikcji próbuje zbudować jakąś dramaturgię, a przemiany bohaterów są szalenie istotne dla fabuły, dokądś ją prowadzą. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej.

Zdarzyła się jednak pewna ciekawa rzecz, trochę na poboczu polityki. To sprawa samochodu Andrzeja Dudy. Słyszał pan?

Jakoś mnie to ominęło.

Naprawdę? Ja odkąd przestałem brać kokainę, kupiłem sobie telewizor, żeby mieć się czym naćpać. Najlepiej robi mi oglądanie kanałów informacyjnych.

I co mówili o samochodzie prezydenta?

To taki nędzniutki Volkswagen Golf z wybitym przednim światłem, który źle zaparkowany – bo zbyt mało miejsca zostawiał dla przechodniów – od miesięcy stał przed jego domem z mandatami za szybą. W końcu straż miejska założyła mu blokadę. W telewizji pokazali jednego z tych strażników, który mówił: „Prezydent, nie prezydent, a przepisy obowiązują wszystkich”. Potem poinformowali, że córka prezydenta zapłaciła wszystkie mandaty i przestawiła samochód.

Ale jaki z tego wniosek?

TVN raczej nie pracuje na wizerunek prezydenta, ale ta sprawa pokazuje jego ludzką twarz.

W jakim sensie?

Po pierwsze dlatego, że ma taki słabiutki, skromny samochód. A po drugie dlatego, że podporządkował się i zapłacił te mandaty, których straż miejska – i to też ciekawe – nie bała się na niego nałożyć.

Moim zdaniem to dowód na coś zupełnie innego. Nasze państwo jest niezwykle bezwzględne w sprawach drobnych, a bezradne w fundamentalnych. Blokadę na koła założy nawet prezydentowi, który źle zaparkował, bo przecież prawo to prawo. Ale kiedy ten sam prezydent łamie Konstytucję w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, nikt nie jest w stanie nic zrobić.

Ale ta informacja o samochodzie była puszczana non stop, na zmianę z informacjami o Trybunale.

Jak tego wszystkiego słucham, to sobie myślę, że gdyby ludzie, którzy są na szczytach polskiej polityki, naprawdę kierowali państwem, to przecież to państwo już dawno by się rozpadło. Jakim cudem wszystko ciągle działa? Chyba takim, że tak naprawdę to zupełnie inni ludzie tego pilnują. Ludzie, których nie znamy, którzy nie siedzą w ławach sejmowych, bo są na to za mądrzy i mają ciekawsze rzeczy do roboty.

To jest trochę tak jak w „Tajne przez poufne” – jednym z moich ulubionych filmów – gdzie występują przedstawiciele tajnych służb, których zadaniem jest tylko i wyłącznie porządkowanie bajzlu zrobionego przez idiotów. Ci goście w garniturach nie dochodzą przyczyn zdarzeń, a jedynie dbają o to, by ich skutki nie spowodowały totalnej katastrofy.

Kto jest polskim odpowiednikiem gości w garniturach?

Nie wiem. Muszą zachować tożsamość w tajemnicy. W przeciwnym razie natychmiast zaczęliby brać udział w tym serialu.

Czy pan widzi jakiś sens w tym, co robi PiS?

Widzę w tym osobowość jednego człowieka.

Dlaczego to robi?

Wydaje mi się, że on jest jakimś rodzajem ćpuna uzależnionego od władzy. W ostatnim rozdaniu Kaczyńskiemu udało się po mistrzowsku ograć wszystkich.

Ale po co?

Celem jest zgarnianie jak największej ilości władzy, a nie realizowanie jakichkolwiek obietnic. Do tego oni się przecież nie nadają. Hazardzista też nie gra po to, żeby wygrać jakąś sumę pieniędzy, a następnie kupić sobie domek czy założyć firmę. Niezależnie od tego, ile wygra, będzie grał dalej, aż w końcu wszystko przegra. Z Kaczyńskim jest tak samo. Nikt już chyba nie zakłada, że jego działalność doprowadzi do jakiegoś sensownego finału.

Budowy IV RP.

To jakaś paranoja. I co będzie w tej IV RP – będą karać więzieniem za aborcję; zabronią używania prezerwatyw; odbiorą wszystko wszystkim bogatym i oddadzą biednym?

Wielu Polaków kupiło socjalne obietnice z kampanii.

Ale przecież wszyscy chyba wiedzą, że im się to nie uda. Kiedy zaczynają wprowadzać swoje pomysły w życie, wychodzą z tego rzeczy straszne.

A mimo to wchodzą do tego rządu osoby, które – jak wicepremier Mateusz Morawiecki – rezygnują z wysokiej pozycji i kolosalnych zarobków.

Może ma dużo oszczędności i chce zaspokoić swoją narkomańską potrzebę zajęcia jakichś stanowisk. Takie stanowisko musi dawać ogromnego kopa – wicepremier!

Naprawdę pan tak sądzi? Przecież ci ludzie niewiele mogą. Ostatecznie i tak decyduje prezes.

Ale niech pan postawi się na miejscu Andrzeja Dudy – człowiek, który w ciągu kilku miesięcy z nikogo stał się prezydentem dużego kraju. Przecież to jest niewiarygodne.

On nic nie może!

Ale ma ładny tytuł. Ja na przykład byłem bardzo zadowolony, kiedy dostałem dyplom magistra, mimo że nigdy do niczego nie był mi potrzebny. Cała moja rodzina była szczęśliwa, świętowaliśmy, wszyscy mi gratulowali. A potem włożyłem dyplom do szuflady i jak do tej pory nie wykorzystałem.

Gdyby ci ludzie, którzy są na szczytach polskiej polityki, naprawdę kierowali państwem, to przecież to państwo już dawno by się rozpadło. Jakim cudem wszystko ciągle działa? | Marek Raczkowski

Czy demonstracje Komitetu Obrony Demokracji mogą doprowadzić do zmiany władzy?

Poszedłem na jedną z pierwszych pikiet pod Trybunałem. Było nas razem może 200 osób i trochę głupio było tak pokrzykiwać. Ale ta kolejna, wielotysięczna, mile mnie zaskoczyła. Bardzo byłem szczęśliwy i bardzo się bałem, że kolejna manifestacja pod sejmem okaże się dużo, dużo mniejsza. Na szczęście nie było źle.

Dzień po największej demonstracji KOD-u, PiS zgromadził podobną liczbę ludzi.

Tego dnia akurat jechałem na drugą stronę Wisły i wzdłuż ulic w centrum wszędzie stały dziesiątki autobusów, którymi zwieziono demonstrantów. Na manifestacji KOD-u autobusów nie było.

Bo wtedy demonstrowała Warszawa, a dzień później „prawdziwa Polska”…

To mi przypomina czasy komuny. Wtedy też były manifestacje, o których mówiono, że ich uczestnicy to ludzie albo wprowadzeni w błąd, albo walczący o własne interesy. To jest ta sama retoryka, którą pamiętam z lat 80.

Nie chcę się jednak naśmiewać z uczestników manifestacji PiS-u. Są nierówności, są ludzie, którzy nie czują się beneficjentami ostatnich 25 lat – i jak im się mówi, że jest dobrze, oni chcieliby to poczuć. Ktoś to ich pragnienie wykorzystuje, napędza niechęć do drugiej strony, ale to nie znaczy, że cokolwiek im da. Nieprzypadkowo mówi się „miażdżąca większość”.

Tylko, że oni nie są większością.

Chodzi mi o to, że nic im z tego nie przyjdzie, jeśli ten kraj zostanie rozpieprzony, a wraz z nim wszystko, co zrobiliśmy przez ostatnie 25 lat. Przecież ci, którzy skorzystali na zmianach, nie wszystko zgarniają dla siebie. Klasa średnia, podobno niezbędna dla demokracji, nie jest aż taka potworna. Wzruszają się ciągle jakimiś nieszczęściami, wysyłają datki, rozdają, przejmują się.

Zastanawia mnie, po co PiS tak bardzo zaostrzył kurs po zwycięstwie? Ja kupiłem tę wyborczą retorykę i sądziłem, że zmiana okaże się trwała. Nie dlatego, że kierownictwo PiS -u przeszło jakąś duchową odmianę, ale dlatego że złagodzenie wizerunku po prostu się tej partii opłaca. Powrót do wojennej retoryki już odbija się na ich popularności, a jeśli ten kurs się utrzyma, Jarosław Kaczyński poprowadzi swoich ludzi na rzeź.

Następne wybory są za 4 lata. Kto się martwi tym, co będzie za 4 lata? Ja na przykład zupełnie się nie martwię.

Ale taki prezydent Duda powinien. Jeśli nie wygra w kolejnych wyborach, to będzie musiał odejść w wieku 48 lat i zostanie jednym z najmłodszych politycznych emerytów w tym kraju.

Duda albo inny ważny polityk związany z PiS-em mógłby stać się bohaterem – nawet moim – gdyby nagle postawił się partii. No ale widocznie jest tak, że mamy do czynienia z prawdziwą próbą charakterów i te charaktery okazują słabe.

Z punktu widzenia zawodowego dla takich ludzi jak pan, to chyba jednak świetny czas, bo codziennie coś się dzieje. Na brak inspiracji nie może pan narzekać.

Najśmieszniejsze ze wszystkiego co się ostatnio wydarzyło było hasło, które opozycja starała się ułożyć na sali sejmowej. Posłowie z poszczególnymi literkami stanęli jednak nie na swoich miejscach i zamiast „Kaczyński przeproś Polaków” wyszło „Pkarczyński zeproś Polaków”. Potwornie mnie to rozśmieszyło. Chciałbym pójść na manifestację, gdzie by się skandowało „Pkarczyński zeproś Polaków! Pkarczyński zeproś Polaków!”. Ten okrzyk wzniosę przy najbliższej okazji. Albo nie, zrobię transparent.

Na manifestacjach antyrządowych widać popisy kreatywności w wymyślaniu haseł na transparenty. Podobał mi się ten, na którym autor napisał: „Jestem tak oburzony, że aż zrobiłem transparent”.

Nie przebija mojego ulubionego. To było na pikiecie przeciwników obrońców krzyża. Tłumy ludzi, wszędzie kamery, a w środku tłumu facet z transparentem „Sprzedam Poloneza” i numerem telefonu.

Pamiętam pana rysunek, na którym jedna grupa ludzi kopie doły, mówiąc, że to rowy pod fundamenty zgody narodowej. A za nimi inna grupa zagarnia ziemię z powrotem, mówiąc, że zasypują podziały dzielące Polaków.

Jeden z moich niegdyś najsłynniejszych rysunków przedstawiał maszynę do pisania, która miała tylko litery P-O-L-S-K-A. Napisałem nawet kilka wierszy z tych liter. Najbardziej lubię ten: „Los Polaka – po pas kloaka”.

A byłby pan za Polską, gdyby Polska nie miała racji? Chyba najtrudniejsze pytanie z pana rysunków.

Wie pan, ja też chyba powinienem się przyjrzeć swojej twórczości. Może by mi to coś dało, może bym się jakoś rozwinął?