Istnieje dawno utarty zwyczaj, by nazwy instytucji politycznych zastępować nazwami miejsc, w których owe instytucje się znajdują. Mówimy więc o Wiejskiej, mając na myśli Sejm, albo o Belwederze, mając na myśli Prezydenta RP. Można przy tym postawić tezę, że im bardziej stabilne są instytucje danego kraju, tym więcej jest tych polityczno-geograficznych metonimii, bo mają szansę utrwalić się w społecznej świadomości.

W języku polskim mamy ich stosunkowo niewiele. Cóż, historia nas nie rozpieszcza i słowo „trwałość” należy nad Wisłą wymawiać ostrożnie. We Francji miejsc, których nazwy odnoszą się do polityki, jest sporo. Pałac Elizejski to oczywiście głowa państwa, Matignon to premier i rząd, Bercy (od nazwy ulicy) to ministerstwo finansów, Solférino (też od nazwy ulicy) – Partia Socjalistyczna. Część z tych instytucji mieści się zresztą w niezwykle efektownych paryskich pałacach, które idealnie nadają się na symbole władzy. Ich monumentalność i przepych sprawiają wrażenie, że stale dzieje się w nich coś niezwykle istotnego i że to w nich ważą się, jeśli nie losy świata, to przynajmniej losy Francji.

Co w rzeczywistości kryje się za grubymi ministerialnymi murami? Rąbka tajemnicy uchylają nam Christophe Blain i Abel Lanzac, autorzy dwuczęściowego albumu, którego francuski tytuł brzmi „Quai d’Orsay” i który w tym roku ukazał się w Polsce.

Kroniki_dyplomatyczne_okladka (1)

Quai d’Orsay również jest metonimią. Tak bowiem zwyczajowo określa się francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które mieści się w pałacu położonym przy bulwarze o tej samej nazwie. W latach 2002–2004 urzędował tam Dominique de Villepin, znany polityk centroprawicy i bliski współpracownik Jacques’a Chiraca. Jest to postać tyleż barwna, co typowa dla francuskiego politycznego establishmentu: potomek starej, burżuazyjnej rodziny, od pokoleń zaangażowanej w sprawy publiczne (ojciec – deputowany, matka – radczyni w trybunale administracyjnym), absolwent prestiżowej École nationale d’administration (na jednym roku z François Hollandem i Ségolène Royal), dyplomata na placówkach w Waszyngtonie i New Dehli. Inteligentny, sprawny mówca i nie mniej sprawny autor erudycyjnych książek o Napoleonie. Jeśli dodać do tego charakterystyczną gestykulację, ponadprzeciętny wzrost i posturę Clinta Eastwooda, można śmiało stwierdzić, że Villepin to figura, która w sam raz nadaje się na bohatera komiksu objaśniającego meandry gabinetowej polityki à la française.

Wyrazistość Villepina to jednak tylko jedna z przyczyn, dla których Blain i Lanzac uczynili go centralną postacią swojego niezwykłego albumu i odmalowali w osobie Aleksandra Taillarda de Vormsa, ekscentrycznego ministra spraw zagranicznych starającego się powstrzymać amerykańską inwazję na fikcyjne, bliskowschodnie państewko Luzdem. Inny, znacznie istotniejszy powód wiąże się z życiorysem scenarzysty Abla Lanzaca, który pracował jako urzędnik we francuskim MSZ-ecie właśnie pod rządami Villepina i którego osobiste perypetie stały się kanwą komiksu.

Skąd pomysł, by urzędnicze przygody pokazać światu w formie graficznej opowieści? W jednym z wywiadów odpowiedzi na to pytanie udzielił Christophe Blain, jeden z najpoczytniejszych francuskich twórców komiksów, który Lanzaca – a właściwie Antonina Baudry, bo takie jest prawdziwe nazwisko autora scenariusza „Quai d’Orsay” – poznał przypadkowo podczas podróży: „Pewnego wieczoru w kawiarni opowiedział mi o swoim zawodowym doświadczeniu w roli ministerialnego radcy w czasach Dominique’a de Villepin. Swoje historie odgrywał w dosłowny sposób, naśladując każdego z bohaterów. To było niezwykłe. […] Tak właśnie narodził się Taillard de Vorms” („Le Figaro”, 23 stycznia 2012).

Kroniki_dyplomatyczne_il1 (1)

Komiks ma więc dwóch bohaterów: pierwszym jest Taillard de Vorms, drugim – Artur Vlaminck, młody urzędnik tuż po doktoracie, alter ego Lanzaca. Obu poznajemy już na pierwszych stronach albumu, gdzie Artur zostaje przyjęty do pracy jako jeden z licznych radców Taillarda de Vormsa. Od pierwszych stron możemy również obserwować, w jaki sposób duet Blaina i Lanzaca tworzy specyficzną, przepełnioną komizmem atmosferę, która sprawia, że podczas lektury na ustach czytelnika co i rusz pojawia się mimowolny uśmiech.

Przepis na udaną komiksową satyrę wydaje się tutaj prosty: od strony graficznej należy zastosować uwypuklającą charakterystyczne cechy postaci, prostą kreskę Blaina, od strony tekstowej sparodiować, niczym Lanzac, język politycznych decydentów. Jednak jak to z przepisami bywa, sekret zawsze tkwi w proporcjach. Parodia Villepina w „Quai d’Orsay” jest celna, ale nie prostacka, rysunek wiernie oddaje wszystkie śmiesznostki polityka, ale nie jest wulgarny. W komiksie Blaina i Lanzaca olbrzymią rolę odgrywa poza tym dowcip sytuacyjny, wyrażony nie tyle tekstem i pojedynczymi kadrami, co znakomicie „wyreżyserowanymi” sekwencjami kadrów, w których liczą się ruch i gesty postaci, często podkreślane onomatopejami. Ekspresyjna kreska Blaina połączona z wszystkimi tymi „szussst!”, „brzęk!”, „ryps!”, „plak!”, „prast!”, „piiiiiiip!” i „trzask!” daje przekomiczny efekt.

Śmiejemy się przy tym nie tyle z konkretnych politycznych decyzji, ile z samego sposobu sprawowania władzy. Kiedy w pierwszej scenie Taillard de Vorms roztacza przed zlęknionym Arturem wizję pracy w zespole prężnych i ambitnych fachowców („Na tej tratwie zebrałem najlepszych”), niejednemu z nas staje przed oczami obecny lub dawny szef, który również przed nami snuł rozważania o potędze własnej firmy. Inne nawyki Taillarda de Vormsa też wydadzą się nam zresztą znajome i konia z rzędem temu, kto wśród niżej podanych nie znajdzie ani jednego, którego sam nie padłby kiedyś ofiarą:

– wydawanie sprzecznych poleceń,
– powierzanie zadań, które wcześniej powierzyło się komu innemu,
– zainteresowanie ogólną wizją bez wchodzenia w to, czy szczegóły są możliwe do wykonania,
– żądanie wszystkiego „na cito”,
– oczekiwanie całkowitej dyspozycyjności,
– poprawianie własnych poprawek,
– ciągłe przesuwanie godzin spotkania,
– uznawanie cudzych pomysłów za własne (jeśli się sprawdziły)…

Przykłady można by mnożyć.

Kroniki_dyplomatyczne_il2 (1)

Aby „Quai d’Orsay” czytać z prawdziwą przyjemnością, nie trzeba być więc ani specjalistą od francuskiej polityki, ani znawcą francuskiego społeczeństwa. Wypada jednak znać się trochę na najnowszej historii świata. Album Blaina i Lanzaca to bowiem nie tylko dziesiątki scenek, w których poznajemy rozrośniętą rządową administrację i podjazdowe wojenki poszczególnych urzędników, ale także opowieść o wydarzeniach, które naprawdę miały miejsce. Villepin objął tekę ministra w rok po zamachu na WTC. Był to okres, w którym USA zaczęły intensywniej naciskać na Irak, aby ten – zgodnie z rezolucją Rady Bezpieczeństwa ONZ ogłoszoną po zakończeniu I wojny w Zatoce Perskiej – pozbył się broni masowego rażenia. W listopadzie 2002 r. Rada Bezpieczeństwa uchwaliła kolejny dokument, słynną rezolucję nr 1441, w której nakazała Irakowi przedstawienie dowodów zniszczenia broni masowego rażenia oraz wpuszczenie inspektorów ONZ na terytorium państwa. W dokumencie znalazł się zapis o „poważnych konsekwencjach” w przypadku niewypełnienia ustaleń zawartych w rezolucji. To właśnie na ten dość ogólnikowy zapis w 2003 r. powoła się George W. Bush, by rozpocząć inwazję na Irak przy otwartym sprzeciwie Rosji, Chin i Francji.

„Quai d’Orsay” jest ni mniej, ni więcej tylko parodystyczną ilustracją tego, co działo się tuż przed wybuchem II wojny w Zatoce Perskiej we francuskim MSZ-ecie. Zresztą pomimo zastosowania fikcyjnych nazw oraz imion autorzy nie ukrywają, że chodzi im właśnie o ten konkretny historyczny moment. Luzdem łatwo utożsamić z Irakiem, a czarnoskórego Jeffreya Cola z Colinem Powellem. W końcowej scenie drugiego tomu wszystko jest już powiedziane wprost. Taillard de Vorms wygłasza na forum ONZ patetyczne przemówienie, w którym kategorycznie sprzeciwia się inwazji na Luzdem. Jego fragmenty, które czytamy w dymkach, to fragmenty słynnego przemówienia Villepina z 14 lutego 2003 r., wygłoszonego podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Kroniki_dyplomatyczne_il3

Dociekliwy czytelnik mógłby zadać w tym miejscu pytanie: po co to wszystko? Po co pisanie (czy też rysowanie) komiksu z kluczem? Czy nie można by wszystkiego przedstawić bez porozumiewawczego mrugnięcia okiem? Villepina nazwać Villepinem, a Irak Irakiem? Polski tytuł albumu – świetnie dobrany przez tłumacza Krzysztofa Umińskiego, który koncertowo przełożył również wszystkie potoczne zwroty wypełniające dialogi bohaterów – to „Kroniki dyplomatyczne”. Czyżby fikcyjny sztafaż był dyplomatycznym unikiem? W końcu nie bez przyczyny Antonin Baudry przybrał artystyczny pseudonim. W momencie, w którym ukazywał się pierwszy tom komiksu, pracował jeszcze w ministerstwie.

Powód wydaje się jednak nieco głębszy. Villepin i tak wiedział, kto jest autorem scenariusza. „Gdy zaczynałem projekt – wspomina Baudry w jednym z wywiadów – wysłałem storyboard Dominique’owi de Villepinowi. Trząsł się ze śmiechu, gdy go czytał!” („Le Figaro”, 5 lutego 2013). Ostatnie zdanie jest tu najważniejsze. „Quai d’Orsay”, albo inaczej – „Kroniki dyplomatyczne”, to album, podczas lektury którego śmiać się może nawet sparodiowany w nim polityk. Taillard de Vorms, jak stwierdził Blain, nie przypomina bowiem Dominique’a de Villepina. „On go tylko przywodzi na myśl”. Tak jak i innych polityków, których na co dzień oglądamy na ekranach telewizorów. Szkoda, że tych, z których chcielibyśmy się śmiać z taką wyrozumiałością jak Blain i Lanzac, jest tak niewielu.

 

Komiks:

„Kroniki dyplomatyczne”, scenariusz: Abel Lanzac, rysunki: Christophe Blain, przeł. Krzysztof Umiński, wyd. timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2015.