Hojną polityką społeczną łatwo zjednuje się społeczeństwa zmęczone wolnorynkowymi regułami gry i mimochodem przebudowuje system polityczny. Tak było w Rosji i na Węgrzech, wiele wskazuje na to, że dziś w Polsce schemat przynajmniej w jakimś stopniu się powtórzy. Pozostaje mieć nadzieję, że w stopniu niewykraczającym poza ramy jednej 4-letniej kadencji.
Mimo tych obaw i krytyki za działania podważające status Trybunału Konstytucyjnego, trudno nie spojrzeć przychylniej na przybierającą coraz bardziej realny kształt socjalną politykę rządu. Dla wielu obywateli będą to zmiany polityczne, które jako pierwsze wyraźnie przełożą się na codzienne warunki życia, a zatem zbliżą politykę do sfery prywatnej. Nie sposób więc oczekiwać masowego społecznego oporu wobec rządu, który zdaje się mówić: „Dotąd słyszeliście, że więcej opiekuńczości się nie da. To teraz uważnie obserwujcie, jak to robimy”.
Już program „Dobry klimat dla rodziny” Bronisława Komorowskiego, przedłużone urlopy macierzyńskie, ulgi rodzinne i zasiłki dla niepracujących, uchwalone za rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, wprowadziły kwestię bezpieczeństwa finansowego młodych rodzin do agendy politycznych priorytetów. Trudno je jednak porównywać z rozmachem projektu 500+. Nawet jeśli ci, którzy korzystali dotąd z zasiłków, w efekcie otrzymają niewiele więcej, to zmiana polegać będzie na podniesieniu społecznego statusu rodzin z dziećmi poprzez docenienie ich wkładu w rozwój państwa. Symbolika ma znaczenie, pieniądze w tym wypadku tym bardziej. Upodmiotowienie rodziny jako ważnego zasobu kapitału społecznego jest w Polsce potrzebne, co nie znaczy, że programu nie trzeba będzie krytycznie analizować i dopracowywać.
Uzasadnione są też pytania o wpływ podniesienia statusu materialnego rodzin na ich funkcjonowanie na rynku pracy. Wielu zastanawia się, czy para z trójką dzieci mająca do dyspozycji miesięczny budżet większy o 1000 zł nie będzie skłonna podjąć decyzji o pozostaniu matki w domu, co w wymiarze społecznym wypchnie spory segment kobiet z rynku pracy. Niewykluczone, że w wielu przypadkach tak się stanie, bo większe bezpieczeństwo finansowe poszerza wachlarz życiowych możliwości, tzn. ułatwia wybór optymalnego modelu praca-życie dla konkretnej rodziny. Nie grozi nam jednak ekonomiczna zapaść w związku z tym, że matka lub ojciec na jakiś czas wyłączą się z rynku pracy, by poświęcić więcej czasu dziecku, sprawom rodzinnym czy na przykład przebranżowieniu.
Choć praca matki wielodzietnej nie jest wykonywana bezpośrednio „na rynku”, to trudno nie przyznać, że służy rynkowi i społeczeństwu. Jeżeli kobieta czuje się w pracy domowej na miejscu, nie widzę powodu, poza autorytarnymi zapędami, by na siłę wciągać ją na rynek. Inną sprawą jest stworzenie warunków, by w odpowiednim momencie mogła na niego wrócić.
Historia Anne Marie Slaughter – byłej rektorki uniwersytetu w Princeton i doradczyni amerykańskiej sekretarz stanu, Hillary Clinton – oraz jej męża, którzy opisali swoje motywowane życiem rodzinnym, trudne decyzje zawodowe i partnerskie, obrazuje, jak bardzo potrzebny jest margines finansowego bezpieczeństwa, by elastycznie zarządzać zasobami w trakcie rodzicielskiej przygody. W Polsce z przywileju większej elastyczności korzystać mogły dotąd dobrze sytuowane rodziny. Program 500+ ma szansę to zmienić. Dlatego zdobądźmy się na wstępny kredyt zaufania, że ludzie przeznaczą te pieniądze na to, czego najbardziej w danej chwili potrzebują: żłobek, nianię, większe auto, a może nawet w przypadku kryzysu małżeńskiego – aż boję się to napisać – romantyczny weekend bez dzieci. Tę wolność powinno się ograniczać wyłącznie w przypadkach ewidentnych patologii.
Jeżeli kobieta czuje się w pracy domowej na miejscu, nie widzę powodu, by na siłę wciągać ją na rynek. Inną sprawą jest stworzenie warunków, by w odpowiednim momencie mogła na niego wrócić. | Marta de Zuniga
Kto bywa w aptekach i zwraca uwagę na skandaliczne kwoty, które zostawiają w kasach seniorzy, przyzna też pewnie, że darmowe leki po 75. roku życia, przy tak niskich emeryturach, to pomoc uzasadniona. Ale o wiele ważniejsza jest kompleksowa i wymagająca polityka wobec firm farmaceutycznych, dla których polski rynek to wciąż europejskie eldorado, gdzie nawet obejrzenie jednego bloku reklamowego grozi autodiagnozą szeregu schorzeń.
Pisząc ten tekst w Hiszpanii – kraju, któremu rzeczywiście groził scenariusz grecki, a skala rozdawnictwa za czasów lewicowych rządów José Luisa Zapatero była zdumiewająca – mogę tylko uśmiechnąć się w odpowiedzi na zarzut, że Polacy to naród roszczeniowy. Jest wręcz przeciwnie, ostatnie ćwierćwiecze skutecznie oduczyło nas tzw. roszczeniowości i liczenia na państwo, i stąd tak łatwo jest nam je deprecjonować. Polacy dopiero pozbywają się poczucia winy z powodu oczekiwań wobec tej instytucji.
Jestem przekonana, że przeznaczenie 3 proc. PKB na opiekuńczość to dobra decyzja rządu, która jednak, jak wszystkie mechanizmy polityk socjalnych, zależy od koniunktury. I dlatego, choć każda kolejna ekipa rządowa narazi się na sprzeciw, demontując ten socjalny zwrot, nie zamierzam się do niego przyzwyczajać.