Od czasu objęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość komentatorzy zadają sobie to samo pytanie – jaki rodzaj państwa chce zbudować nowy rząd pod władzą Jarosława Kaczyńskiego. Do tej pory jednak przewidywania ograniczają się wyłącznie do rozważań nad tym, które instytucje zechce jeszcze przejąć nowa władza i w jaki sposób tego dokona.

Piotr Zaremba w rozmowie z „Kulturą Liberalną” nazwał ten proces „czyszczeniem przedpola”, po którym ma nastąpić właściwe działanie. Jakie?

Tego tak naprawdę nie wie nikt. Filip Memches w tym samym numerze „Kultury Liberalnej” pisze, że Kaczyński chce zrewolucjonizować III RP, która jest jego zdaniem, po pierwsze, krajem zdominowanym przez mityczne, dawne elity, a po drugie – peryferiami bogatego Zachodu traktowanymi przez centrum niczym quasi-kolonia i tak też eksploatowanym. Co to jednak oznacza? Niestety, autor nie wychodzi poza ogólniki zamknięte w takich słowach jak „rewolucja”, „przewrót”, „reforma”.

O wiele bardziej konkretny jest Andrzej Stankiewicz, który opierając się na wypowiedziach Kaczyńskiego, wymienia na łamach „Rzeczpospolitej” najważniejsze sektory, w oczach prezesa niezbędne do sprawowania kontroli nad państwem – sądownictwo, służby specjalne i media publiczne. Ten sam autor, wspomniany już Zaremba i wielu innych komentatorów do tej listy dodają jeszcze cały szereg innych obszarów – edukację, służbę zdrowia, relacje z biznesem itd.

Żaden z tych komentarzy, niezależnie od tego jak bardzo rozbudowany i jak naszpikowany cytatami, nie przybliża nas jednak do zrozumienia tego, co wydarzy się potem. Gdzie wylądujemy po obiecywanym przez partię – choć nie określanym tymi słowami – skoku do królestwa wolności? Co stanie się, kiedy zdymisjonowany zostanie ostatni nieprzychylny urzędnik, pracę straci ostatni „mainstreamowy” dziennikarz, „postkomunistyczny” sędzia czy „resortowy” pracownik służb specjalnych? Europoseł PiS-u Zdzisław Krasnodębski przekonuje, że wszystkie te działania mają na celu „empowerment obywateli”. Wziąwszy pod uwagę sposób, w jaki przeprowadzane są zmiany, wypowiedź Krasnodębskiego brzmi groteskowo. Nie to jest jednak jej największą wadą. Przede wszystkim brakuje jej treści – równie dobrze europoseł PiS mógłby stwierdzić, że po rewolucji zapanuje czas powszechnej szczęśliwości.

A zatem na pytanie, co stanie się po tym, kiedy PiS zakończy już „czyszczenie przedpola” odpowiedź jest tylko jedna – nic się nie stanie i to co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, ów mityczny stan „oczyszczenia państwa” nigdy nie zostanie osiągnięty. Jak słusznie pisze Karolina Wigura, kiedy ktoś opiera całą swoją politykę na całkowitej negacji obecnego systemu, „wyznaczenie momentu, od którego przestaje się niszczyć, a zaczyna budować, jest szalenie trudne”, jeśli nie niemożliwe. Zawsze przecież znajdzie się, jakaś instytucja, czy choćby jednostka, którą można oskarżyć o blokowanie „dobrej zmiany”.

Po drugie, nawet gdyby jakimś sposobem całą władzę w instytucjach państwowych przejęli ludzie wyłącznie z nadania PiS i tak nie zmienią Polski zgodnie z życzeniem prezesa, bo najzwyczajniej w świecie… nie będą wiedzieli, co zrobić! Wszystkie niemal dziennikarskie sylwetki Jarosława Kaczyńskiego mówią o jego chorobliwej wręcz nieufności, chęci kontrolowania bliższego i dalszego otoczenia, co objawia się m.in. takim parowaniem współpracowników, by ci wzajemnie mieli na siebie oko i donosili o posunięciach drugiego.

Do czego można porównać pracę w rządzie PiS? To tak, jakby z pistoletem przystawionym do głowy (bo w każdej chwili możemy stracić posadę) grać w pokera, nie znając zasad (bo nie wiadomo do czego tak naprawdę dążymy). | Łukasz Pawłowski

Najlepszym dowodem nieufności prezesa do współpracowników jest fakt, że obecny bardzo ostry kurs partii jest zaskoczeniem nawet dla wielu jej posłów. Jarosław Gowin – który co prawda członkiem PiS nie jest, ale pełni funkcję wicepremiera – otwarcie przyznaje, że niektóre posunięcia nowej władzy nie „są dla niego do końca zrozumiałe”. Mateusz Morawiecki, również wicepremier, nie potrafi powiedzieć, kogo dokładnie obejmie najdroższa, a jednocześnie flagowa inicjatywa nowego rządu, czyli ustawa 500 zł na dziecko. Z kolei prezes rady ministrów nie tylko do końca nie wiedziała, jaki będzie skład jej gabinetu, ale nawet czy będzie to jej gabinet. Dziś z kolei nie wie zapewne, kto i jak długo w jej ekipie zostanie. Czy w takich warunkach da się wprowadzać jakiekolwiek sensowne reformy? To tak, jakby z pistoletem przystawionym do głowy (bo w każdej chwili możemy stracić posadę) grać w pokera, nie znając zasad (bo nie wiadomo do czego tak naprawdę dążymy).

We wspomnianym już wywiadzie Piotr Zaremba powiedział, że w obecnym rządzie zbyt wielu jest ludzi, którzy „nie mają żadnych poglądów” i „wchodzą tam na zasadzie wykonywania różnych dyrektyw”. W rzeczywistości jedynie takie osoby mogą w tym gabinecie przetrwać.