fot_1_Paweł Szypulski

Napisałem drugi raz tę recenzję, choć być może nie powinienem tego robić w ogóle. Nie stać mnie specjalnie na szczere uczucia przy okazji tego albumu. Otóż odkąd sam stałem się autorem książeczki poświęconej pamięci wojny i trochę Zagłady, zostałem też zakładnikiem sprawy i uważam, że pewne rzeczy, jeśli chodzi o pamięć o Holokauście, mają większy sens, inne mniejszy. Oczywiście album ma sens mniejszy. Co więcej, aby tego dowieść, poniżej zakpiłem trochę z autora albumu, niejako przedrzeźniając obiekt jego fascynacji i sam zacząłem zbierać powojenne pocztówki z Oświęcimia. Ale najpierw o samym albumie.

„Pozdrowienia z Auschwitz” wydane przez Fundację Sztuk Wizualnych i szwajcarskie wydawnictwo Patrick Frey Editions tworzy zbiór widokówek z oświęcimskiego obozu. Motorem powstania albumu była fascynacja Pawła Szypulskiego faktem druku tych obiektów i zwyczajowego sposobu z nich korzystania – rytualnych pozdrowień na odwrocie fotografii z torami, rampami i krematoriami. W przesyłanych przez nadawców tekstach nie ma nic wartego zapamiętania, raz może jest „zimno”, a raz ktoś był w Oświęcimiu i nie znalazł „Zosi”, co przekazuje rodzinie. W wywiadzie udzielonym „Krytyce Politycznej” Szypulski przedstawia fakt istnienia tych kartek jako skandal i niemożliwość. Wszystko jest na największym możliwym diapazonie przeżycia i to właśnie nastroiło mnie do całości przeciwko.

Skąd ta wrażliwość?

Aby tę wzniosłą tezę autora jeszcze bardziej podbić, a jednocześnie zmierzyć z jej końcem, zacząłem sam kupować zapisane pocztówki z Oświęcimia, ale nie obozu, tylko z miasta i tak stałem się autorem kolekcji błahych informacji życiowych: o której ktoś wyjdzie na PKS i zebraniu kuponów na konkurs. Na odwrocie tych wiadomości są zdjęcia oświęcimskiego rynku, rzeki, kościoła i przedszkola. Czy jest w tym coś jeszcze? No właśnie – to delikatnie mgnienie katastrofy tuż obok…

Czy pocztówki te mają w sobie aurę, grozę miejsca, czy jest w tym skandal jak u Szypulskiego? Śmiem twierdzić, że tak. Kiedyś, gdy napisałem na forum znajomych, że mam dwa miejsca w samochodzie do Oświęcimia, śmiano się.

fot_2_Paweł Szypulski

Co do albumu, poza faktem powstania i podchwycenia w fakcie kartek z miejsca zbrodni jeszcze raz tej samej wiedzy o ludzkości, nie ma w nim nic, co wyrywałoby mnie z rytuału patrzenia na katastrofę. Jest ładnie wydany, ręka przyjemnie gładzi tekturę okładki oklejoną brązowym płótnem, ale to, co w środku, nie budzi refleksji. Jak można było palić ludzi w piecach, jak można robić z tego kartki, jak można robić album z kartek z palonymi ludźmi? Ponieważ wydarzenia dzieli czas, jakościowa różnica między nimi znika.

Dlatego, w obronie tych ludzi i samego czasu, przychodzi myśl, że – a właśnie można. Można było! Bo jest ogromna różnica między paleniem człowieka, a pisaniem do człowieka 20 lat potem „pozdrawiam”, nawet na kartce, która takie palenie obrazuje. I druga istotna rzecz, obozowy Disneyland z jego pocztówkami, albumami Bujaka i ikonografią zrytualizowaną do maksimum powstał, aby historii jednak nie zapomnieć, i trudno nie dostrzec, że kartki mają intencję alarmującą, nawet jeśli po czasie przypominają tapetę.

W tym sensie męczy mnie ten album, bo argumenty powyżej bronią go zarazem. Jest błahy, ale słuszny. To zresztą myśl z poprzedniej recenzji: zarzucano swojego czasu Martinowi Amisowi, że napisał powieść o Oświęcimiu, a przecież tam nie był – jak śmie. No właśnie dobrze, że śmie. To powinien być obowiązkowy temat wypracowań w pierwszej gimnazjum, a artysta bez „Oświęcimia” w portfolio nie powinien być traktowany poważnie. Dlatego dobrze, że powstał album. Powstał artysta.

Co do „mojego albumu”(!) z pocztówkami z Oświęcimia, szukam wydawcy albo galerii, aby to wystawić. I też oczywiście jestem zszokowany, że to życie tak mimowolnie się toczy. To w ogóle szok.

Książka:

Paweł Szypulski, „Pozdrowienia z Auschwitz”, Fundacja Sztuk Wizualnych & Edition Patrick Frey, Kraków–Zürich 2015.