Już w kryzysie strefy euro względna izolacja Niemiec w Europie i brak zrozumienia dla ich polityki oszczędności powodowały, że Berlin bardzo doceniał wszelkie oznaki poparcia dla swojego kursu, co widać było dobrze w relacjach z Polską. Warszawa, po części z przekonania, po części z wyrachowania, udzieliła kredytu zaufania niemieckiemu przywództwu i retorycznie wspierała politykę zaciskania pasa, chętnie posługując się przykładem polskiej transformacji jako dowodem na to, że takie recepty przynoszą pozytywny skutek.
Kryzys uchodźczy spowodował, że Niemcy skazane zostały na wsparcie Europejczyków. Napływ miliona uchodźców (błędnie przypisywany polityce „zapraszania” ich przez Angelę Merkel; w rzeczywistości będący rezultatem preferencji samych migrantów i załamania się systemu azylowego w UE) przycisnął kraj do ściany. Zaś brak solidarności ze strony partnerów, niezależnie od tego, z jakich powodów, spowodował, że po raz pierwszy w historii Niemcy odnoszą wrażenie, że Unia Europejska okazuje się dla nich bezużyteczna z punktu widzenia rozwiązania bodaj najpoważniejszego w ostatnich dekadach problemu. Polska ma w utrwalaniu się tej percepcji istotny udział.
Dryf Polski w kierunki antyliberalnym w polityce wewnętrznej oraz antagonizująca polityka zagraniczna (głównie w wymiarze retorycznym, bo o konkretnych działaniach trudno jeszcze mówić) komplikuje i tak trudną sytuację rządu federalnego w Europie, a także pozycję samej kanclerz Angeli Merkel. Ważny dotąd partner otwarcie deklaruje nieufność wobec Berlina, czego wyrazem są słowa ministra Witolda Waszczykowskiego, wypowiedziane w rozmowie z „Berliner Zeitung”, że „Niemcy bardziej dbają o interesy Rosji niż o bezpieczeństwo krajów Europy Środkowo-Wschodniej”, czy liczne wypowiedzi o konieczności zakończenia „wasalskiej” relacji między Polską a Niemcami.
To, że Polska jako wiarygodny i ważny partner zasługuje, by poważnie wziąć pod uwagę jej opinie, było ważnym argumentem w niemieckiej debacie. Dzisiaj traci on na znaczeniu. | Piotr Buras
Chociaż rząd federalny bardzo wyraźnie i celowo wstrzymywał się z krytyką sytuacji wewnętrznej w Polsce (w odróżnieniu od niektórych, także niemieckich polityków reprezentujących instytucje unijne, jak Elmar Brok czy Martin Schulz z Parlamentu Europejskiego, czy komisarz Günter Oettinger), zapewne w słusznym przekonaniu, że tylko zaostrzałaby ona spór polityczny w Polsce, to polskie władze nie stroniły od przypisywania reakcjom europejskim niemieckich inspiracji. Świadectwem tego jest choćby list ministra Zbigniewa Ziobro do komisarza Oettingera, który kwestię aktualnej krytyki Polski łączy z problemem zbrodni nazistowskich na narodzie polskim. Podczas gdy rząd niemiecki, pomny doświadczeń z lat 2005–2007, chciał za wszelką cenę uniknąć eskalacji w relacjach dwustronnych, zaostrzenie sporu staje się być może nieuniknione.
Jakie znaczenie może mieć to narastające napięcie w relacjach między Polską a Niemcami? Przede wszystkim to zmiany wewnętrzne – kryzys konstytucyjny i antyliberalny kurs przyjęty przez ugrupowanie rządzące – podważają zaufanie do Polski jako partnera. Zaś krytyka pod adresem niemieckiej polityki bezpieczeństwa i wobec Rosji uważana jest za nieuzasadnioną i niesprawiedliwą, świadczącą o złej woli polskiego rządu lub oderwaniu od rzeczywistości. Niemcy uważają, nie bez racji, że ich polityka wobec Moskwy zasadniczo zmieniła się od czasu rządów Gerharda Schrödera, zaś sankcje unijne wobec Rosji nie byłyby możliwie bez jednoznacznej postawy Angeli Merkel. To duża cezura w niemieckim podejściu do dotychczasowego „strategicznego partnera”.
W polityce bezpieczeństwa Berlin wykazuje też dużo większą aktywność (nie bez oporów wewnętrznych), nie tylko wysyłając pomoc wojskową dla Kurdów, żołnierzy do Mali i samoloty zwiadowcze do Syrii, lecz także wzmacniając wschodnią flankę NATO, na czym Polsce szczególnie zależy. Polska krytykuje więc rząd Merkel za decyzje, które sami Niemcy uważają za powód do umiarkowanej dumy i główne osiągnięcie w polityce zagranicznej ostatnich lat. Nawet jeśli ta krytyka miałaby być uzasadniona w treści (choć zwłaszcza w swojej formie na pewno nie jest), napotyka w Berlinie na całkowite niezrozumienie. Wraz z rozwojem sytuacji wewnętrznej w Polsce podkopuje również pozycję niewielkiej stosunkowo grupy wpływowych niemieckich polityków (do której należy także kanclerz Merkel), wykazujących dotąd zrozumienie dla polskich postulatów dotyczących NATO, Nord Stream 2 czy relacji z Rosją właśnie. To, że Polska jako wiarygodny i ważny partner zasługuje, by poważnie wziąć pod uwagę jej opinie, było ważnym argumentem w niemieckiej debacie. Dzisiaj traci on na znaczeniu.
Podejście PiS do Niemiec wynika, jak się wydaje, z czterech przesłanek. Oparte jest, po pierwsze, na emocjach. Rząd alergicznie reaguje na wszelką krytykę, a reakcje zagranicy na zmiany w Polsce interpretuje jako wynik otwartych lub skrytych niemieckich nacisków. Czynnik emocjonalny odgrywa istotną rolę także z tego powodu, że uprzedzenia wobec Niemiec są silne w twardym elektoracie PiS, a ich eksploatowanie służy konsolidacji poparcia dla rządu w tym segmencie wyborców. Także dlatego krytyka działań rządu ze strony Niemiec lub Niemców (zwłaszcza ta histeryczna i przesadzona, jak słowa Martina Schulza o „zamachu stanu” lub „demokracji na wzór Putina”) jest szkodliwa, a już nawoływanie do niej, jak to ostatnio zrobił Bartosz Wieliński na łamach „Süddeutsche Zeitung”, mija się z celem.
Po drugie, ważne jest podłoże ideologiczne. Niemcy irytują i budzą sprzeciw jako bodaj najdoskonalszy (bo największy, najlepiej znany, najbliższy geograficznie i niemal książkowy) przykład demokracji liberalnej oraz modelu społeczeństwa indywidualistycznego i wielokulturowego, czyli systemu wartości, który PiS odrzuca. Ten model wspólnoty politycznej i społecznej jest atrakcyjny dla dużej części polskiego społeczeństwa, w czym PiS dostrzega znamiona agresji kulturowej, której należy przeciwdziałać. Stąd słynna już wypowiedź ministra Waszczykowskiego o rowerzystach i wegetarianach.
Po trzecie, antagonistycznym wypowiedziom pod adresem Niemiec przyświeca strategia budowania bloku Europy Środkowo-Południowo-Wschodniej (tzw. Międzymorza), który byłby przeciwwagą dla dominacji Niemiec w Europie. Jak mówią przedstawiciele PiS, tylko wtedy Polska traktowana będzie przez Berlin jako partner i łatwiej realizować będzie mogła swoje interesy. Przekonanie, że waga stosunków z Niemcami bywa przeceniana, jest ważną przesłanką tej strategii – choć bardzo wątpliwą, wziąwszy pod uwagę charakter wspomnianych wcześniej zasadniczych dla Polski problemów.
Nie sposób liczyć na to, że rząd, który powstałby w Niemczech po ewentualnym upadku Merkel, będzie łatwiejszym i bardziej uległym partnerem. | Piotr Buras
Po czwarte, ta polityka opiera się na kalkulacji, że dni kanclerz Angeli Merkel są policzone i stawianie na nią nie ma sensu. To założenie problematyczne, jeśli nie błędne, z dwóch powodów. Pozycja Merkel, mimo narastającej krytyki w związku z napływem uchodźców do Niemiec, jest nadal silna, zarówno w społeczeństwie, jak i w partii. Według najnowszych sondaży popiera ją 54 proc. Niemców (to 10 proc. więcej niż w październiku). W CDU nie widać żadnego konkurenta, który mógłby ja zastąpić, zaś na jej partię chce głosować dzisiaj 37 proc. ankietowanych (drugą w kolejności SPD popiera 25 proc. wyborców).
Owszem, to dane sprzed wydarzeń w Kolonii, które wpłyną z pewnością na pogorszenie nastrojów w Niemczech, co odbije się na wizerunku Merkel. Ale z punktu widzenia Polski ważniejsze jest co innego: nie sposób liczyć na to, że rząd, który powstałby w Niemczech po ewentualnym upadku Merkel, będzie łatwiejszym i bardziej uległym partnerem. Koniec Merkel byłby spektakularnym rozczarowaniem, które zmieniłby politykę Niemiec w bardziej nastawioną na narodowe interesy, nieufną wobec instytucji UE i z pewnością dużo bardziej niechętną krajom takim jak Polska. Owszem, niemieccy krytycy polityki w sprawie uchodźców obecnej kanclerz posługują się często argumentami podobnymi do PiS. Ale ich jedyną receptą jest zamykanie granic, które uderzyłoby w całą Europę, w tym w Polskę.
Postawa Polski ma niemały, choć rzecz jasna niedecydujący wpływ na to, w jakim kierunku zmierzać będą Niemcy w nadchodzących latach. Dzisiaj Merkel, wbrew opiniom krytyków zarzucających jej łamanie prawa europejskiego (konwencji dublińskej o azylu) i politykę opartą tylko na przekonaniach moralnych, próbuje za wszelką cenę bronić zarówno proeuropejskiego kursu polityki niemieckiej (obrona Schengen), jak i spójności UE. W polskim interesie jest, by – w miarę możliwości – ten kurs wspierać. Jego załamanie się może mieć poważne konsekwencje dla całej Unii – które odczują na własnej skórze także polscy obywatele.