Łukasz Pawłowski: Czy kanclerz Merkel popełniła błąd, otwierając drzwi dla migrantów bez uprzedniej konsultacji z innymi państwami? Czy ta decyzja może ją kosztować utratę roli przywódcy Europy?

Wolfgang Streeck: Jak wszyscy europejscy przywódcy, Merkel na pierwszym miejscu stawia przede wszystkim politykę krajową. Większość migrantów, którzy utknęli na dworcu centralnym w Budapeszcie, chciała udać się do Niemiec. Jednocześnie niemiecka opinia publiczna była oburzona postępowaniem Francuzów i Brytyjczyków, pozwalających tysiącom migrantów koczować w Calais, przy wjeździe do tunelu pod kanałem La Manche. Po tym jak Merkel zaprosiła wszystkich migrantów z Budapesztu do Niemiec – być może także po to, by przygotować grunt pod koalicję z partią Zielonych za dwa lata – okazało się, że chętnych do przyjazdu jest o wiele więcej. W tym momencie niemiecki rząd zaczął szukać „europejskiego rozwiązania”. Żaden europejski rząd nie konsultuje się z innymi rządami, kiedy widzi, że zagrożony jest jego własny interes polityczny.

Jak ocenia pan pomysł stworzenia obszaru „mini-Schengen”, który przez pewien czas funkcjonował w debacie publicznej? Część komentatorów twierdzi, że byłoby to niemożliwe na podstawie Traktatu o Unii Europejskiej. Jednak poprzez wprowadzenie tymczasowej kontroli na granicach i rozciągnięcia jej w czasie, takie rozwiązanie może zostać de facto wprowadzone.

Schengen jest osobnym traktatem poza traktatami Unii Europejskiej, więc technicznie opuszczenie strefy przez kraj członkowski UE wydaje się możliwe. Wielka Brytania nigdy do niej nie dołączyła. Ale kanclerz Merkel boi się, że ponowne wprowadzenie kontroli na granicach przez inne kraje podważyłoby kontrolę Niemiec nad Unią Europejską jako całością. Mogłoby to także zrazić niemieckich wyborców, którzy Europę identyfikują z prawem do przekraczania granic państw sąsiadujących bez obowiązku zatrzymywania się do kontroli paszportowej. Jednak bez jakiejś redystrybucji imigrantów pomiędzy państwami europejskimi –  a nie wiem, w jaki sposób miałoby do niej dojść – Niemcy będą zmuszone przywrócić kontrole na granicach. W mediach już pojawiają się informacje mówiące, że Niemiecka Policja Federalna pracuje nad nowym, o wiele bardziej restrykcyjnym systemem kontroli granic.

Czy uważa pan, że obarczanie strefy Schengen winą za kryzys migracyjny i zagrożenie terroryzmem jest usprawiedliwione?

Nie. Wina spoczywa na wszystkich tych krajach – przede wszystkim na Stanach Zjednoczonych, ale także Wielkiej Brytanii i Francji – które w imię skrajnie absurdalnych powodów wysłały swe wojska, by zniszczyły struktury państwowe na Bliskim Wschodzie. Proszę zauważyć, że żadne z nich nie wyraża woli przyjęcia uchodźców, którzy opuszczają swe domy, bo nie widzą tam jakiejkolwiek przyszłości.

Co może służyć jako spoiwo dla krajów europejskich w dobie rosnących w siłę tendencji separatystycznych w Europie – w Wielkiej Brytanii, Holandii, Francji, na Węgrzech, a ostatnio także w Polsce?

Potrzebujemy otwartej dyskusji nad ostatecznym celem integracji europejskiej. Czy zmierzamy w stronę superpaństwa? Jaką rolę powinno odgrywać euro? Czy wspólna waluta może zostać poddana reformie, w taki sposób, by państwa śródziemnomorskie mogły nieco odetchnąć? Jak chronić demokrację na poziomie krajowym, by nie została przejęta przez poziom europejski? I tak dalej, i tak dalej. U podstawy tych wszystkich pytań leży pytanie o związek między narodami i z jednej strony państwami narodowymi, a z drugiej instytucjami europejskimi. W toku tej debaty Niemcy muszą wreszcie zdać sobie sprawę, że jako jedyni w Europie są gotowi poświęcić swą tożsamość narodową w imię europejskiej jedności.

Na ironię zakrawa fakt, że faktycznie jest to program niemieckiej hegemonii, niemieckiej Europy. Im bardziej Niemcy naciskają na inne kraje, by dostosowały się do ich ogólnonarodowej antynarodowej obsesji, tym więcej głosów zdobędą partie takie jak Front Narodowy, Prawdziwi Finowie, UKIP itd. Projekt integracji europejskiej nagląco wymaga rekonstrukcji od samych jego podstaw, która musi uwzględniać zasadniczą rolę narodów i państw narodowych jako głównych ośrodków demokratycznej samorządności.

Niektórzy eksperci twierdzą, że euroentuzjaści niesłusznie próbowali zmarginalizować znaczenie państw narodowych, mając nadzieję na utworzenie Stanów Zjednoczonych Europy – i to właśnie jest przyczyną obecnego kryzysu. Inni utrzymują, że to państwa narodowe, dbające przede wszystkim o swe partykularne interesy, blokują proces integracji. Jakie jest pańskie zdanie?

Jak wyżej. Narody są wspólnotami porozumienia, głęboko zakorzenionych przekonań na temat tego co „naturalne”, „racjonalne”, „etyczne”, „oczywiste” itp. W Europie w ramach tej idei mieszczą się też poglądy na to, czym jest Europa, jakie płyną z niej korzyści, czym powinna, a czym nie powinna być. Każdy kraj postrzega to w inny sposób. Jeśli nie pogodzimy się z tym faktem, pokój w Europie będzie niemożliwy – i mówię o tym z całym przekonaniem. Musimy nauczyć się żyć z odmiennymi poglądami – nie tylko na Europę jako projekt polityczny – jednocześnie darząc się wzajemnym szacunkiem.

Niektóre zachodnie media – CNN, „The Economist”, „The Washington Post”, „Die Zeit” – mocno krytykują Polskę po zmianie rządu. Czy uważa pan, że krytycyzm ten jest uzasadniony?

Martwi mnie tendencja do publicznego moralizatorstwa dotyczącego innych krajów, ich wyborców i rządów. Większość ludzi nie ma wystarczającej wiedzy, by sformułować przemyślany pogląd w tego rodzaju kwestiach. Rozumiem polski rząd, gdy boi się niemieckiej dominacji w Europie. Z drugiej strony, wstępując do Unii Europejskiej, kraje zobowiązały się do respektowania określonych, fundamentalnych zasad demokracji i rządów prawa.  Uważam, że dopuszczalna powinna być możliwość przypominania sobie nawzajem o owych zobowiązaniach. Jednakowoż moralizatorski i wrogi język, którym posługują się niektórzy politycy, budzi mój niesmak.

Coraz powszechniej mówi się, że kryzys migracyjny po raz kolejny ujawnił głębokie różnice między Europą Wschodnią a Zachodnią. Czy zgadza się pan z tą tezą, czy może różnice te są bardziej wyimaginowane niż rzeczywiste? W Europie Zachodniej nastawienie do migrantów także staje się przecież coraz bardziej wrogie.

Zgadza się. Spójrzmy na Francję, Wielką Brytanię, Holandię czy nawet Szwecję. Krytykowanie Węgier i Polski służy odwróceniu uwagi od rosnącego oporu wobec uprawianej przez niektóre rządy polityki pozwalającej na nieograniczoną i niekontrolowaną imigrację. To także polityczna kalkulacja mająca skłonić wyborców zachodnioeuropejskich do tolerowania polityki otwartych granic realizowanej przez ich własne rządy. W zamian oferuje się im poczucie moralnej wyższości.