Dwa wydarzenia, do których doszło u schyłku minionego roku i na początku obecnego, znakomicie charakteryzują stan relacji indyjsko-pakistańskich, rozpiętych pomiędzy deklaracjami o potrzebie unormowania wzajemnych stosunków a rozlegającymi się co pewien czas strzałami na pograniczu. Zarówno Delhi, jak i Islamabad wielokrotnie podkreślały potrzebę zakończenia sporów. Zawsze jednak prędzej czy później okazywało się, że sprzeczności w interesach obu stolic, nabrzmiewające już od chwili powstania obu państw, są silniejsze aniżeli chęci i deklaracje polityków. Podobnie było i teraz.
Dla obserwatorów wydarzeń w Azji Południowej krótkie spotkanie premierów Indii i Pakistanu – Narendry Modiego i Nawaza Sharifa – w pakistańskim mieście Lahore było z pewnością zaskoczeniem. Tak przynajmniej twierdziła indyjska prasa, której dziennikarze do ostatniej chwili nie wiedzieli, że oficjalna podróż Modiego do Moskwy i Kabulu zakończy się jeszcze niezapowiedzianym spotkaniem w Pakistanie.
Wedle oficjalnie przedstawianej wersji, lecąc z Kabulu do Delhi, Modi, po zakończeniu rozmów z przywódcami Afganistanu, miał zadzwonić do Sharifa z życzeniami urodzinowymi, które pakistański polityk obchodził właśnie w Lahore. W trakcie rozmowy telefonicznej prowadzonej z pokładu indyjskiego rządowego Boeinga 737 obaj politycy uznali, że mogą spotkać się osobiście, bo przecież wyżej wymieniona miejscowość leży dokładnie na trasie przelotu maszyny wiozącej indyjskiego premiera. Ponoć dla funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa obu krajów, odpowiedzialnych za bezpieczeństwo swych szefów, decyzja była kompletnym zaskoczeniem. W mediach indyjskich pojawiły się nawet sugestie, że decyzja o spotkaniu w Lahore była nieprzemyślana i mogła być zagrożeniem dla szefa indyjskiego rządu.
Spotkanie obu premierów było niedługie, ale skoro w dyplomacji liczą się gesty, to z całą pewnością zaproszenie indyjskiego polityka do Lahore oraz przyjęcie przez niego tej propozycji, było znaczące. Przy okazji padły również deklaracje i zapowiedzi wznowienia, a właściwie kontynuacji dialogu o polepszeniu stosunków wzajemnych oraz rozwiązaniu kwestii spornych.
Z całą pewnością do takich najbardziej spornych tematów należy sprawa Kaszmiru, czyli obszaru podzielonego obecnie pomiędzy oba kraje. Indie uważają, że to one mają prawo do władania całym terytorium tego himalajskiego obszaru i uważają część znajdującą się w Pakistanie za terytorium okupowane. Z kolei Pakistan twierdzi, że Indie nie realizują obietnicy indyjskiego premiera Jawaharlala Nehru, który kilkadziesiąt lat temu obiecał, iż ludność tej części Kaszmiru, którą władają Indie, będzie mogła w referendum określić swój status i przynależność państwową. Referendum do tej pory nie przeprowadzono, co sprawia, że w Kaszmirze cały czas działa antyindyjska partyzantka, wspierana – jak twierdzą przedstawiciele New Delhi – przez pakistański wywiad ISI.
Pełne przyjacielskich gestów spotkanie w Lahore poruszyło przedstawicieli antyindyjskich ruchów w Kaszmirze. Natychmiast wyrazili oni nadzieję, że Pakistan – mimo oficjalnych deklaracji o potrzebie polepszenia relacji z Indiami – nie zapomni o sprawie Kaszmiru i będzie reprezentował w rozmowach z Delhi interesy muzułmańskiej ludności tego obszaru. Liderzy ruchów dążących do oderwania Kaszmiru od Indii zawsze z rezerwą odnosili się do wszelkich rozmów na linii Delhi–Islamabad, obawiając się, że dążenie polityków obu stolic do normalizacji relacji może doprowadzić do zamiecenia sprawy regionu pod dywan. Zwykle jednak po politycznych deklaracjach i przyjacielskich gestach wydarza się w relacjach indyjsko-pakistańsich coś, co hamuje lub wręcz wstrzymuje dialog na temat pojednania. Jak się rzekło – nie inaczej było i tym razem.
W kilka dni po spotkaniu w Lahore indyjska baza lotnicza w mieście Pathankot, leżącym kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Pakistanem, została zaatakowana przez uzbrojonych po zęby napastników, którzy przybyli z terytorium Pakistanu. Walki na terenie bazy trwały niemal trzy dni, zginęło kilkanaście osób, w tym wszyscy napastnicy. Dla indyjskiej opinii publicznej ten w gruncie rzeczy szaleńczy atak przeprowadzony przez ludzi przybyłych z Pakistanu stał się kolejnym dowodem na to, iż z Pakistanem rozmawiać nie warto, a struktury wojskowe tego kraju rozumieją jedynie język siły. W Indiach istnieje bowiem wcale niebezpodstawne przekonanie, że napastnicy przybywający z terenu Pakistanu mają wsparcie pakistańskich sił zbrojnych, a z pewnością wsparcie tamtejszego wywiadu wojskowego.
To kolejny przypadek, gdy politycy obu krajów próbują nawiązać jakiś rodzaj dialogu służący odprężeniu, ale niemal natychmiast po zapoczątkowaniu takich rozmów dochodzi do aktów przemocy w rejonie przygranicznym lub zamachów takich, jak trwająca 3 dni masakra w Bombaju w roku 2008. Wydarzenia te jak dotąd skutecznie blokują proces odprężeniowy.
Większość obserwatorów wydarzeń w tym regionie świata skłonna jest winić za taki rozwój sytuacji pakistańskich wojskowych. Mimo że formalnie armia nie sprawuje w Pakistanie władzy, jej wpływ na polityczne i nie tylko polityczne scenariusze wydarzeń jest ogromny. A w interesie armii pakistańskiej, ale może także i indyjskiej, jest utrzymywanie napięcia pomiędzy oboma krajami. Wojskowi tworzą bowiem w obu krajach – choć bardziej jest to widoczne w Pakistanie – swoiste państwa w państwie. Struktury te potrzebują pieniędzy z budżetu centralnego na utrzymanie swego statusu. Dlatego sytuacje zapalne jest w ich interesie. Potęgowaniem napięć uzasadniają bowiem potrzebę swego istnienia i zachowania specjalnej pozycji. W takiej sytuacji politycy dążący do dialogu nie mają dużego pola manewru, bowiem ich działania bywają zbyt często torpedowane. I to jest właśnie sedno tego przypadku.