Czekająca na podpis Prezydenta nowelizacja ustawy o policji daje służbom możliwość niemal nieograniczonego pozyskiwania od operatorów świadczących usługi dostępu do internetu informacji na temat treści przesyłanych przez internautów. De facto przestanie obowiązywać tajemnica lekarska, radcy prawnego, doradcy podatkowego, dziennikarska czy statystyczna. Mimo to ruchom społecznym i opozycji nie udało się zmobilizować sprzeciwu społecznego na poziomie podobnym do tego ze stycznia 2012 r., kiedy ważyły się losy ACTA.
Po trwającej od wielu miesięcy przepychance wokół Trybunału Konstytucyjnego i mediów publicznych trudno jest przebić się do świadomości wyborców z kolejnym komunikatem o zamachu o demokrację i prawa obywatelskie. Wydaje się, że politycy nie potrafią znaleźć nowego, świeżego języka, którym mogliby informować obywateli o kolejnych projektowanych przez PiS zmianach.
A – jak pokazał na przykładzie amerykańskiego społeczeństwa słynny satyryk John Oliver – w przypadku inwigilacji trzeba mówić do ludzi, podając konkretne przykłady, których politycy najwyraźniej się wstydzą. Ludzi nie interesuje, że rząd będzie mógł kontrolować komunikację jakichś organizacji pozarządowych. Ale są przerażeni, gdy słyszą, że rząd zacznie zbierać przesyłane przez nich… nagie zdjęcia.
Do tej pory na język takich konkretów zdecydował się tylko – w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” – Piotr „Liroy” Marzec. „[D]woje ludzi czasem kręci i sobie przerzuca, jak figlują w łóżku. Czy to też rząd będzie przeglądał? Przecież to ich prywatna sprawa”, mówił. „Mnie w tej nagonce najbardziej przeraża, że niektórzy posłowie, i w ogóle ludzie, podłapują ten głos, chyba nie myśląc – mówią: ja nic nie robię, więc nie mam, się czym martwić. To tak jakbym mógł macać każdą kobietę, która idzie ulicą. Rozumiesz, podejdę, pomacam jej piersi, zajrzę w majtki. Powinna się obrazić, to naruszenie godności osobistej. A ona mówi: «No przecież nie mam nic do ukrycia»!”. Od początku stycznia nikt inny nie podjął tego tematu, posłowie woleli uciec w ładnie brzmiące ogólniki.
Tymczasem budowanie szerokiego frontu sprzeciwu wobec projektowanych regulacji musi opierać się na podawaniu konkretnych przykładów na to, jak zmienią one nasze codzienne życie. A jeśli ktoś nie korzysta z sieci do przesyłania nagich zdjęć, czy dzielenia się domowym porno? Nic nie szkodzi – znajdą się inne kompromitujące informacje. Służby bez trudu dowiedzą się, że szukałeś leków na problemy z erekcją i najlepszego lekarstwa na hemoroidy. Dowiedzą się, że masz problemy z zajściem w ciążę – albo dowiedzą się o twojej ciąży szybciej od twojego partnera, a może nawet szybciej od ciebie. Sprawdzą z iloma osobami flirtowałeś na portalu randkowym, na którym ostatnio założyłeś sobie konto, i czy wolisz brunetki czy blondynki, kobiety czy mężczyzn. Nie ukryjesz przed nimi, że wcale nie czytałeś tej ostatniej głośnej książki, o której właśnie dyskutujesz z przyjaciółmi, a „Idę” obejrzałeś dopiero wtedy, gdy dostała Oscara i to w dodatku nielegalnie.
Może fakt, że o tym wszystkim dowiedzą się agenci służb specjalnych, policjanci – ci z pionu kryminalnego, ale też twój dzielnicowy – oraz prokuratorzy i zaprzyjaźnieni z nimi politycy, można by jeszcze przeboleć. Ale ustawa nakłada też na operatorów obowiązek zapewnienia dostępu do wszystkich tych danych dla uprawnionych służb przez internet. Co w praktyce oznacza, że raczej wcześniej niż później dostęp do nich będą mieli wszyscy – ci z odpowiednimi umiejętnościami technicznymi i ci gotowi za te dane zapłacić. Albo po prostu wszyscy, bo ktoś postanowi część tych danych opublikować w jakimś ogólnodostępnym serwisie.
Hasło zagrożenia dla demokracji zdążyło się przez kilka ostatnich miesięcy zużyć. Jeśli opozycja chce skutecznie kontrolować rząd przez kolejne lata, musi nauczyć się rozmawiać o kolejnych projektach językiem zrozumiałym dla wyborców. Jeśli uda się wypracować taki język, to wszyscy na tym skorzystamy i to przez lata po tym, jak Prawo i Sprawiedliwość odda władzę.