Realia peruwiańskiej polityki są w Polsce mało znane. Przede wszystkim nie interesujemy się tym kontynentem, a artykuły takich autorów Piotr Stasiński czy Artur Domosławski publikowane w polskiej prasie tej sytuacji nie zmieniają. Jeśli już czasem myślimy o Ameryce Południowej, interesujemy się Brazylią lub Argentyną – czasem Kolumbią lub Chile.
W latach 90. było zupełnie inaczej. W wiadomościach w polskiej telewizji Peru pojawiało się często: były to informacje o tragicznej śmierci polskich misjonarzy w peruwiańskiej dżungli (beatyfikowanych ostatnio przez papieża Franciszka), walce z terrorystycznym ruchem Świetlisty Szlak Abimaela Guzmana czy korupcją i zbrodniami prezydenta Fujimoriego.
Po obaleniu tego ostatniego o Peru zrobiło się jednak cicho i tylko od czasu do czasu przypominaliśmy sobie o istnieniu tego kraju, głównie za sprawą informacji o nobliście Mario Vargasie Llosie. Noblista jest zresztą lokalnym świętym – wszędzie znajdują się upamiętniające go tablice, a jego imię nosi nowo zbudowane gmaszysko Biblioteki Narodowej. Pisarz odbiera te hołdy łaskawie z perspektywy Madrytu. W przeciwieństwie do naszego klasyka, Czesława Miłosza, do ojczyzny nie powrócił.
Usunięte z pola zainteresowania mediów Peru radzi sobie jednak całkiem nieźle. Gospodarka rozwija się nie najgorzej. 10-milionowa stolica kraju, Lima, ma wprawdzie problem z demograficzną implozją, ale to nic nowego – czyżby São Paulo czy Rio de Janeiro wyglądały inaczej? W wielu rejonach w kraju relatywnie poprawił się poziom życia.
Poprzednicy obecnego prezydenta – Alejandro Toledo (lokalna wersja Silvia Berlusconiego) i Alan García (charyzmatyczny przywódca opozycji) – nie zdołali jednak doprowadzić do zmniejszenia poziomu korupcji oraz poprawienia autorytetu władzy. W rezultacie kilka lat temu wybory wygrał Humala Tasso – były oficer peruwiańskiej armii, jeden z autorów zamachu stanu z 2000 roku. Humala Tasso jest zresztą w tej dziedzinie recydywistą – kilka lat później próbował również obalić prezydenta Toledo. Koledzy z wojska jemu samemu oszczędzili tej okoliczności.
Na czoło rankingów wysuwają się obecnie kandydaci odpowiadający na potrzeby dwóch zupełnie odmiennych grup ludności. Julio Guzmán – przystojny ekonomista, były wicepremier ds. gospodarczych – przyciąga do siebie przede wszystkim tych, którym się udało – przedstawicieli wyższej klasy średniej i elity. Niestety, jak każdy liberalny ekonomista, który w dodatku pracował przez kilka lat w Banku Światowym, ma skłonność do ignorowania społecznych prądów i lęków. Inna dość nietypowa w południowoamerykańskiej polityce cecha Guzmana – jego żydowskie pochodzenie – dla peruwiańskiego społeczeństwa okazała się zupełnie akceptowalna. Narody Ameryki Łacińskiej są bardziej tolerancyjne, niż się nam zadufanym w sobie Europejczykom wydaje.
Keiko Fujimori to przede wszystkim córka swojego ojca – Alberta. W Peru pamięta go każdy. Przebywa on zresztą stale w stolicy kraju – wszak odsiaduje wyrok dożywotniego więzienia, w tym samym więzieniu, w którym przebywają aresztowani na jego polecenie zbrodniarze, tacy jak inny Guzmán – wspomniany już były przywódca marksistowskich terrorystów.
Alberto Fujimori defraudował pieniądze przeznaczone na wsparcie biednych dzieci, organizował szwadrony śmierci i notorycznie kłamał, ale wielu (zwłaszcza tych biedniejszych) nadal mu wierzy. Jego córka – wolna zdaje się od grzechów ojca – może więc zdobyć odpowiednie poparcie. Na razie inni kandydaci – były prezydent Alan García czy wspierany przez ludność tubylczą Cesar Acuña Peralta raczej się w tej chwili nie liczą.
W kwietniu do władzy w Peru mogą dojść skrajnie liberalny ekonomista lub córka byłego dyktatora. Należy mieć nadzieję, że peruwiański system polityczny ten konflikt przetrzyma.