Zło jest duże, a dobro małe – to główny wniosek, który nasuwa się po seansie „Chłopca i świata”, nominowanego w tym roku do Oscara filmu Alê Abreu. Dynamiczna, kolorowa animacja, nie łagodząc rzeczywistych zagrożeń systemu finansowego, pokazuje dekonstrukcję społeczeństw, do której doprowadza kapitalizm i szeroko rozumiana industrializacja. Oczywiście wnioski nie są optymistyczne, przy czym warto zauważyć, że filmowy świat, powoli rozmontowywany przez korporacje, stawia opór zmianom i buntuje się śpiewem.
***
Początek filmu Alê Abreu jest niepozorny: to obraz małego chłopca na tle niczego. Postać narysowana została typową kreską dorosłego, który stylizuje swoje prace na dziecięce. Z jednej strony oglądamy figury nieskomplikowane graficznie (kończyny to kreski, głowa jest okręgiem), z drugiej wyczuwamy – widoczną mimo wszystko – pewną rękę doświadczonego rysownika. Szybko okazuje się, że ta oszczędna forma to tylko artystyczny blef. Na ekranie pojawiają się zarówno piękne, nasycone kolory, jak i kadry całkowicie wypełnione kunsztownymi detalami, czyli atrakcje, których wspomniany minimalistyczny początek nie zapowiadał. Sposoby przedstawienia sytuacji różnią się w zależności od momentu akcji. Żywiołowe sceny tańca i śpiewu tętnią kolorami rozmieszczonymi, wydawać by się mogło, chaotycznie, z kolei sceny mozolnej pracy w fabrykach narysowane są skrupulatnie, z wyraźną dbałością o szczegóły. Kontrasty między nastrojami poszczególnych scen są wyraźne, ale nie nachalne.
W rytmie dzieciństwa
Historię opowiedziano z perspektywy dziecka. Jest to szczególnie inspirujące w momentach, gdy bohater konceptualizuje sobie to, co widzi, a pomaga mu w tym jego wyobraźnia – pociąg, którym odjeżdża tata, wygląda jak potwór palący fajkę, a maszyny przemysłowe przypominają mechaniczne zwierzęta pożerające wszystko, co spotkają. Fabuła zawiązuje się w momencie, gdy ojciec zostawia chłopca oraz jego matkę i wyjeżdża, najprawdopodobniej po to, aby zarabiać na rodzinę. Mały wyraźnie cierpi, jednak w końcu postanawia samodzielnie wyruszyć w poszukiwaniu rodzica. Zamiar ten dość szybko spełzłby na niczym, gdyby nie pomoc przypadkowo spotkanych po drodze ludzi.
Rytm podróży młodego bohatera podkreśla wartko podążająca za akcją forma. Animacje w filmie są świetne: dynamiczne i bajecznie kolorowe. Co więcej, ścieżka dźwiękowa, która praktycznie zastępuje warstwę tekstową (nieliczne dialogi wypowiadane są wprawdzie po portugalsku, ale od tyłu, co brzmi jak języki skandynawskie dla osób, które tych języków nie znają, czyli obco), wspaniale odmalowuje nastroje poszczególnych postaci czy sytuacji. Obraz i dźwięk wyraźnie nadążają za atmosferą akcji – w momentach smutku zawartość kadru się redukuje, a zagrożenie wyzwala gwałtowne dźwięki i niepokojące połączenia kolorów. Sceny radości przypominają za to wybuchy kalejdoskopowej estetyki w najlepszym znaczeniu tego określenia: doskonałym przykładem jest fragment, gdy chłopiec bezpośrednio z pola, na którym ciężko pracują ludzie, trafia w roztańczony korowód. Scena trwa kilkadziesiąt sekund, a dzięki plastycznemu przedstawieniu dźwięków zostaje w pamięci na dłużej. Wokół rozśpiewanych imprezowiczów unosi się zmaterializowana muzyka, która dosłownie otula potrzebujących i pociesza strapionych. Tego typu sceny są właśnie esencją filmu, który porusza trudną problematykę niesprawiedliwości społecznej, amortyzując ją jednak wątkami skupionymi wokół ludzkiej empatii.
Plantacje i fabryki
W filmie odmalowano kapitalizm w jego najgorszym wydaniu. Do każdego widza – zarówno tego przed kursem historii, jak i tego po nim – ciężka praca na plantacji bawełny oraz bezduszna selekcja robotników przeprowadzona przez okrutnego ekonoma w kowbojkach przemawiają bardzo sugestywnie. Miasto, abstrakcyjne królestwo przemysłu, przedstawiono z kolei jako wysypisko śmieci oklejonych gazetkami promocyjnymi supermarketów, owiniętych kablami i poprzetykanych wysokimi schodami. Wygląda tak nieprzyjaźnie, jak tylko może wyglądać miejsce, którego się lękamy.
Odnajdywanie prostych, banalnych radości to dla bohaterów „Chłopca i świata” aktywność dodatkowa i poniekąd antysystemowa. | Patrycja Pokora
Przestrzeń zindustrializowaną Alê Abreu przeciwstawia wiejskiej idylli. Rodzinny domek chłopca położony w środku niczego, otoczony łanami, dzięcieliną i świerzopem, to czyste piękno w porównaniu z brudnym miastem. Jednak świat, w którym istnieją takie domki, odchodzi – to oczywiste. Co ciekawe, zagrożenie nie przybiera tu jednak postaci żadnego czarnego charakteru. Przemoc okazuje się systemowa, już na pierwszy rzut oka widać, że powodem niedostatku ludzi jest po prostu źle skonstruowany świat, a sami robotnicy, choć są niedożywieni i ledwie zipią, pomagają obcemu chłopcu na gigancie, jak tylko mogą. Sami zresztą nie muszą się już martwić o swoją wycieńczającą pracę, ponieważ kiedy ich poznajemy, zostają zastąpieni maszynami.
Muzyka nas wybawi
Jednak „Chłopiec i świat” nie poddaje się prostej, pesymistycznej logice rozwoju akcji. W filmie Alê Abreu z pola bawełny, gdzie półniewolniczą pracę wykonują dziesiątki smutnych ludzi, można w mgnieniu oka przenieść się do barwnego orszaku karnawałowego. W ogóle odnajdywanie prostych, banalnych radości to dla bohaterów „Chłopca i świata” aktywność dodatkowa i poniekąd antysystemowa. Zadowolenie, które jest wysysane z robotników przez ciężką, całodzienną pracę, wraca w weekendy na targu czy nocami przy ognisku wśród bezdomnych. Widać, że przemiany przemysłowe, które zachodzą w filmie w ekspresowym tempie, równie szybko wpędzają ludzi w poczucie zagrożenia i odbierają chęć do życia.
Szczególną rolę odgrywa muzyka: to za melodią przypominającą ojca podąża mały chłopiec, to dźwięki wywołują w nim reminiscencje. Nie tylko dzieci i szaleni imprezowicze idą za muzyką – staje się ona zarzewiem buntu mas przeciw wielkim korporacjom, które odzierają ludzi z radości i godności. Oni z kolei weselą się wbrew swej nędzy i beznadziei, za co zostają ukarani: aparat państwowy tłumi radosne zamieszki i – dosłownie – spycha je do rynsztoka. Proletariat powstał z pieśnią na ustach, ostatni raz walcząc o swoje prawa, i przegrał, bo, jak pisałam na początku, zmiany były nieodwracalne, a industrializacja postępowała z duchem czasu, pożerając wszystko na swojej drodze.
Film Alê Abreu zdecydowanie wart jest obejrzenia, również w towarzystwie niedorosłego widza, któremu pewnie łatwo będzie się utożsamić z głównym bohaterem (lub choćby go polubić). Obraz gwarantuje zarówno wrażenia estetyczne, jak i refleksje społeczno-ekonomiczne, co stanowi oryginalną realizację podwójnego kodowania filmu animowanego: jest kierowany i do dorosłych, i do młodszych widzów. Jedyne, co mogłabym zarzucić temu bardzo dobremu obrazowi, to być może pewien nadmiar dydaktyki. Trudno byłoby bronić wielkich koncernów monopolizujących (nie tylko w kreskówkach) już nie jedynie rynek, ale wręcz cały świat, jednak w opowieści zdarzają się sceny przerysowujące konflikt na linii dobro–zło. Metafory takie jak zatrudnienie robotników fizycznych na polu bawełny (sic!) czy zastąpienie ludzi robotami natychmiast po sprzedaniu fabryki bogatemu korpoczłowiekowi są sugestywne, ale oscylują na granicy przerysowania. Film poradziłby sobie świetnie i bez kłucia widzów w oczy porównaniem do czarnoskórych niewolników, bo ostatecznie orężem tej produkcji jest nie publicystyka, lecz radość i śpiew.
Film:
„Chłopiec i świat”, reż. Alê Abreu, Brazylia 2013.
[yt]eqdrwu0NvY8[/yt]